Vivat Niepodległa!
I nasi szli w bój!
Krótka historia Polski w kilku obrazach,
czyli od utraty niepodległości do jej odzyskania w 1918 roku
oraz udział środowiska akademickiego SGGW
i historycznych poprzedników w walkach o przywrócenie wolności
Wolność nie jest czymś danym raz na zawsze. I trzeba o tym pamiętać. Historia dziejów ludzkości już nie raz pokazywała, że o wolność trzeba zabiegać, o wolność trzeba się starać, podtrzymywać ją, pielęgnować i uważać, aby nie została zaprzepaszczona. Raz utracona może stać się przyczyną największych klęsk i tragedii o niepodważalnych i nieodwracalnych skutkach. Przekonały się o tym ludy, całe narody i grupy etniczne, które w toku podbojów i cywilizacyjnych przewrotów utraciły ją bezpowrotnie bądź na długie lata. Przekonała się o tym Rzeczpospolita, która nie raz poddawana próbom i naciskom ze strony wrogów, musiała odpierać ataki w obronie własnej państwowości, granic i suwerenności. W tak bogatej historii, ponad 1000-letniej, zdarzało się to wielokrotnie. Lecz to właśnie wtedy, w najbardziej krytycznych i newralgicznych momentach, Synowie tej ziemi, zobowiązani wobec losów własnej Ojczyzny, chwytali za broń i oręże, podejmując walkę na śmieć i życie, być albo nie być w celu ochrony tego co najcenniejsze. Stawką bywało całe dziedzictwo wypracowane wiekami pod panowaniem władców oraz królów Polski, wszystkie wartości, jakie stały się cechami określającymi charakter tegoż narodu. Niektóre bitwy były bojami o wszystko. O przekonania, wolność, wiarę, poglądy, terytoria, dobytek kulturowy, mowę, język ojczysty. Ujawniając w swej genezie, przebiegu oraz konsekwencjach, jak wiele zależy i może zależeć od decydującego wyniku. Czego jednym z najlepszych przykładów Bitwa 1920 roku, będąca w istocie zderzeniem dwóch całkowicie przeciwstawnych światów. Tego, który szykował grunt pod okrutny, brutalny i bezwzględny totalitaryzm, nie mając w poszanowaniu, ani życia ludzkiego, ani praw obywateli. Zaciekle posługującego się wypaczonymi interpretacjami ideologii, manipulacją mas, i to po to tylko, aby grupa żądnych władzy despotów mogła spełniać swoje własne cele i oczekiwania. A także tego, który zaczął odradzać się w fascynującym przykładzie, jednoczącym wiele światłych umysłów, którzy wspólnymi siłami, zaczęli kłaść podwaliny pod demokrację. Dwa całkowicie odmienne systemy, które nie mogły istnieć obok siebie, gdyż jeden był totalnym zaprzeczeniem tego drugiego. Bitwa Warszawska była więc tą bitwą o wszystko, która przesądzała o wszystkim i pozwalała utrzymać taki porządek w Europie, jaki wykształcił się po I wojnie światowej. Ta zaś stworzyła całkowicie nowy obraz rzeczywistości w tej części geopolitycznej świata. Na skutek zachwiania i likwidacji niejednej władzy monarszej na kontynencie, rozbicia mocarstw na nowe organizmy państwowe, inną organizację terytorialną i przestrzenną, polityczną, gospodarczą. Okupiona wieloma tysiącami istnień była długotrwałym zjawiskiem dziejowym, określanym jako jeden z najdłuższych konfliktów zbrojnych, ujawnionych w 1914 roku na niespotykaną dotąd skalę. Stąd nie bez powodu nadano jej miano wielkiej wojny światowej. Jej wybuch może nie od razu rozbudził u wszystkich Polaków nadzieje na odnowę w pełni niezależnego państwa. Po nieudanych wystąpieniach powstańczych w XIX stuleciu, naród był znacząco sfatygowany i osłabiony wewnętrznie. Poniekąd można by uznać, że kondycja duchowa rodaków tamtego czasu związana z jakimikolwiek planami o wystąpieniu zbrojnym była pogrążona w letargu. Zbyt dużo traum, zbyt dużo śmierci go dotknęło. Doskonale ten stan duchowości i zawieszonej bojowości na pograniczu ubiegłych stuleci oddał w swoim obrazie jeden z czołowych przedstawicieli symbolizmu w malarstwie polskim – Jacek Malczewski. Jego fenomenalne dzieło ujawniające stłoczony tumult ludzkich postaci, przedstawionych z narzędziami walki, w ekspresyjnych pozach, jakby prawie gotowych do walki, a jednak unieruchomionych wskazuje na to, że nadzieje o zbrojnym czynie były wciąż uśpione po nieudanych zrywach w poprzednim wieku. Znajdujące się po prawej stronie okno, za którym roztacza się pejzażowy widok, to granica. Granica między hipnotycznością i niemocą, a wolnością. Przejście z jednego obszaru w drugi, od podległości względem zaborców w kierunku własnej niezależności i autonomiczności, wymagało pojawienia się i obecności kostuchy, czyli śmierci. Świadomość tego hamowała myśli o kolejnym powstaniu. Dlatego obraz ten nigdy nie był osądem, czy ostrzem krytyki skierowanym w stronę sobie współczesnych. Kompozycję zapełnia wiele figur młodych osób, chłopców, czasem jeszcze dzieci, będących wspomnieniem o tym, że w walkach powstańczych zginęło dużo uczniów w wieku szkolnym i studentów. W tym także z Instytutu w Marymoncie i w Puławach. Życzeniem twórcy było także przywołanie Sybiraków i tych Zesłańców, którzy doświadczyli co to katorga i los wygnańczy w możliwie najokrutniejszy sposób. Złamanie Ducha Narodu, oderwanie od jego tożsamości i korzeni, tłumienie jakichkolwiek przejawów oraz dążeń patriotycznych i niepodległościowych, leżało u podstaw działań i intencji zaborców. Od zawsze, od kiedy tylko sięgnęli po własność terytorialną Rzeczpospolitej. Dlatego każdy niewłaściwy ruch Polaków, każde niewłaściwe posunięcie, mogły stać się przyczyną niepomiernie wielkich tragedii. Miał tego świadomość Malczewski i mieli też inni. Nie było w tym ocen, a jedynie proste podsumowanie i ocena bieżącej rzeczywistości wśród rodaków.
Tak czy inaczej, należy twierdzić, że wraz z nadejściem I wojny światowej, nastroje były zróżnicowane, a na sam globalny konflikt z 1914 roku można spoglądać z wielu perspektyw. Z jednej strony jako na wielką katastrofę dziejową w historii ludzkości, która pochłonęła mnóstwo ofiar na różnych polach walk oraz frontach. Z drugiej, nie sposób zaprzeczyć, że dla Polaków pojawiła się wręcz niepowtarzalna szansa na jaką czekano aż 123 lata. Szczęście w nieszczęściu, powiadają. I dokładnie te same słowa porzekadła można odnieść w kontekście do ówczesnej sytuacji, albowiem dzięki korzystnym zbiegom okoliczności możliwe było odzyskanie niepodległości. Chwała Opatrzności i chwała Bohaterom tamtego czasu, że za ich przyczyną Rzeczpospolita mogła odrodzić się jako suwerenne państwo. Przyrównanie tego bezprecedensowego zdarzenia, jakim było zrzucenie jarzma zaborczego z trzech żelaznych uścisków, w tym przystąpienie do natychmiastowej odbudowy na wszystkich możliwych płaszczyznach życia politycznego, społecznego i gospodarczego kraju, do feniksa wstającego z popiołów jest zdecydowanie najtrafniejszym i najlepszym porównaniem. Właśnie dlatego, że należało zostawić trudną i bolesną przeszłość oraz pozwolić kształtować się Polsce od nowa. Zniwelować te wszystkie rozwarstwienia i różnice w różnych regionach Polski, jakie powstały wskutek obcych wpływów oraz panowania. Jedynie można się domyślać, jakież to szczęście, jaka euforia i duma napełniała tych wszystkich, którym było dane uczestniczyć w tak przełomowym momencie dziejów. Lecz o zgrozo(!) ta radość nie trwała zbyt długo. Wolność nie jest czymś danym raz na zawsze. O wolność trzeba się starać, o wolność należy zabiegać… Pierwsze wielkie zagrożenia pojawiły się praktycznie zaraz tuż po odzyskaniu niepodległości w związku z bolszewizmem, słusznie przyrównywanym do szybko rozprzestrzeniającej się zarazy. Zahamowanie tej błyskawicznej ekspansji w Bitwie Warszawskiej 1920 roku zapobiegło rozejściu się jej na inne części Europy. Dzięki Polsce i polskim Bohaterom!
Dla porównania należy zauważyć, że kolejne ogromne zagrożenie, jakie zaczęło nadciągać w latach 30. XX wieku ze strony faszystowskiej III rzeszy i radzieckich sowietów, nie zostało w porę zażegnane i unicestwione w obrębie skutecznych działań międzynarodowych i dyplomatycznych. I po dwudziestu latach nadciągnął kataklizm, jakiego ludzkość jeszcze nie znała. Katastrofa, która pociągnęła za sobą miliony ofiar na całym świecie. I to nie tylko na frontach i polach bitewnych. Cierpieli wszyscy, żołnierze i cywile. Po raz kolejny ujawniała się na niebywałą skalę nienawiść między narodami, która pozwala na użycie stwierdzenia: To ludzie ludziom zgotowali ten los. Kiedy odmawiano niektórym nacjom, ludom oraz grupom etnicznym praw do istnienia i godziwego współegzystowania w symbiozach społecznych. Czas II wojny światowej przyniósł niespotykane dotąd straty oraz spustoszenie. Sprawił, że życie stawało się autentycznym piekłem na ziemi. Nie jakimś tam znanym z opowieści biblijnych, ekranizacji filmowych, czy dzieł sztuki. Najprawdziwszym piekłem, gdy przestały obowiązywać jakiekolwiek zasady i kodeksy honorowe, zabijano wszystkich i bez wyjątku, kobiety, dzieci, mężczyzn, rannych i hospitalizowanych, każdego kto gotów był sprzeciwić się tej machinie ludobójczej. Podstawowe wartości dewaluowały się i wypaczały, a pytania o przyszłość ludzkości w ogóle stanęły pod wielkim znakiem zapytania. Wojna w Europie i Afryce to było jedno, podczas gdy Hiroszima i Nagasaki pokazały, że w ułamkach sekund ludzkość może obrócić się w pył i nicość, przestać istnieć. Dlatego po II wojnie nastał czas leczenia ran i traum, egzystencji w poczuciu zagrożenia i w świadomości, że odtąd, nic już nie jest pewne i wszystko może się wydarzyć. Dla Polski i Polaków po 1945 roku był to kolejny sprawdzian, gdy po latach okupacji niemieckiej naród znalazł się w zasięgu inne zbrodniczego wymiaru, stalinizmu. Czasem z odległości czasowej i historycznej można zastanawiać się, jak to możliwe, że to wszystko stało się i działo. Masowe eksterminacje, ludobójstwa. A jednak współczesne konflikty ujawniają, że nadal w wielu rejonach świata toczone są wojny z nie mniejszą skalą bezwzględności. Stąd dobrze jest przyjąć, że Historia jest nauczycielką, tyle tylko, że trzeba uważnie i z powagą prześledzić jej lekcje, wsłuchać się w historie przodków, poznawać je w pełni zrozumienia i wyciągać właściwe wnioski. Bo wolność nie jest czymś danym raz na zawsze. I trzeba o tym pamiętać!
O tym, jak szybko los może się odmienić i przeistoczyć w złowieszcze fatum, które z dumnego narodu może uczynić lud zniewolony, pokazała historia schyłku XVIII stulecia. A przecież Rzeczpospolita Obojga Narodów to była potęga! Ten, kto studiował mapy z okresów jej istnienia, wie, jak dalece rozciągały się jej granice. Co nie zmienia faktu, że ta sama Wielka Ojczyzna niepozbawiona była wad i ułomności (!), czy to w postaci narastających konfliktów wewnętrznych i podziałów, buty przewyższającej rozsądne i prawe rządy, bądź też z braku perspektywicznego i bardziej odległego myślenia o polskiej racji stanu, która zawsze powinna być przed i ponad partykularyzacją interesów osobistych. A jednak te ułomności coraz częściej zaczęły infekować organizm państwowy XVIII-wiecznej Rzeczpospolitej szlacheckiej. Szybko zostało to zauważone przez sąsiednie mocarstwa ościenne, których potęga w tym czasie znacząco wzrastała. Oczywiście, chętnych do zajęcia terytoriów Królestwa i Księstwa zawsze było wielu, lecz wobec narastających niemocy wewnętrznych, stały się one łatwym celem ataków, które w dalszych następstwach doprowadziły do I rozbioru. I co gorsza, że jedynie zaostrzyło to dalsze chęci wrogich państw do sięgania po więcej, co z końcem stulecia poskutkowało pełną likwidacją Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Oto przegląd kilku przełomowych wydarzeń, odnoszących się zarówno do utraty niepodległości i aneksji terytorialnej mocarstw zaborczych, jak również walk narodowowyzwoleńczych. Częściowo zilustrowane dziełami malarstwa i rzeźby, fotografiami, grafiką, pozwolą rozwinąć pełniejsze wyobrażenia o tamtych dziejach. Jednakowoż należy pamiętać, że XIX stulecie oprócz lawiny nieszczęść, jaka spłynęła na Polaków z powodu nieudanych zrywów, przyniosło ze sobą także wiele pożytecznego i dobroczynnego. Działacze oświeceniowi nie próżnowali i podejmując się misji kontynuowania dziedzictwa Komisji Edukacji Narodowej, dążyli wszelkimi sposobami i staraniami, aby podwyższać poziom oświaty na ziemiach polskich. Ażeby potencjał intelektualny wśród rodaków mógł rozwijać się w pełni swej duchowej jasności, kształcąc umysły światłe i roztropne, mające służyć narodowi bez względu na panujące okoliczności. Dzięki tym wysiłkom utworzono w 1816 roku Instytut Agronomiczny w Marymoncie, pierwszą polską uczelnię rolniczą, protoplastę SGGW. Dlatego narracji historycznej wspartej cyfrowymi odwzorowaniami obrazów, grafik, fotografii, towarzyszyć będą treści poświęcone udziałowi antenatów SGGW w walkach wyzwoleńczych, których dziedzictwo przejęte przez Uczelnię z dumną jest podtrzymywane od ponad stulecia. W końcu powstanie SGGW należy niezmiennie kojarzyć i utożsamiać z odzyskaniem niepodległości przez Polskę w 1918 roku.
Zapraszamy w tę niezwykłą podróż czasoprzestrzenną!
Od Konfederacji Barskiej do I rozbioru Polski
Obraz Europy w lipcu 1772”, anonimowy artysta, ok. 1772 r.
Fot. Wikimedia
Proszę spojrzeć na tę XVIII wieczną grafikę nieznanego z nazwiska brytyjskiego artysty, odnoszącą się do I rozbioru Polski. Co tu się dzieje! Toż to same koronowane głowy największych mocarstw europejskich, które zebrały się, aby coś ważnego omówić i przedyskutować. Powód bardziej szczegółowo: aneksja ziem Rzeczpospolitej. I kogo tu nie ma? Przecież to sławy! Jest król Hiszpanii Karol III oraz król Francji Ludwik XV, władca Prus Fryderyk II oraz cesarz Austrii Józef II. Jest i Katarzyna II we własnej osobie, ówcześnie najbardziej wpływowa kobieta u władzy, kierująca Rosją swą stalową ręką jako caryca. Obecność swą wykazał także król Wielkiej Brytanii oraz Irlandii, który z uwagi na mniejsze znaczenie polityczne od pozostałych władców i pewną obojętność, udał się w objęcia Morfeusza, zasypiając niczym dziecko i to nie byle gdzie, bo na tronie. Zresztą trudno się temu dziwić. Bardziej pilnował swoich spraw i własnego poletka, a mniej go interesowały sprawy Europy Środkowej. Francja i Półwysep Iberyjski także pozostawały zdystansowane, a choćby i przez wzgląd na większe odległości terytorialne od naszych granic. Dlatego przywódcy tych państw stali się biernymi uczestnikami dramatu, choć wiedzieli co się szykuje. Jednakże ich zaangażowanie w rozparcelowanie Polski było znacząco ograniczone. Czego nie można już powiedzieć o wielkiej trójce, Katarzynie-Józefie-Fryderyku, których autor tego przedstawienia umieścił symbolicznie przy mapie jak łapczywym wzrokiem spoglądają na granice Rzeczpospolitej, ustalając między sobą, która część komu przypadnie. Towarzyszy temu śmiałość i hucpa, egocentryzm i zachłanność, a najmniej powodów do zadowolenia miał nasz król Stanisław August Poniatowski, którego spętano powrozem, aby nie udaremnił realizacji tego nikczemnego i zakrojonego na szeroką skalę planu, który przeszedł do historii powszechnej jako I rozbiór Polski. Ten wizerunek naszego władcy w niczym nie przypomina znanych portretów reprezentacyjnych. Unieszkodliwiony, z ograniczoną sprawnością ruchów i złamaną koroną poświadczającą, że oto był zamach nie tylko na całe państwo, lecz także na władzę królewską. I co gorsza, wskutek różnych okoliczności trudno było temu zapobiec. Król ma spuszczoną głowę. Nie chce, albo już nie może patrzeć na to, jak pod jego rządami, uchodzi to, o co walczyli w poprzednich okresach jego wielcy poprzednicy. Ta bezsilność musiała być dlań druzgocąca. Nie wspominając o niemożności wyzwolenia się z potrzasku wobec tak przeważającej siły zachodzącej z trzech różnych stron. Te ponure nastroje podzielał jeszcze jeden władca, a mianowicie sułtan Imperium Osmańskiego. Obu monarchów złączyło zagrożenie pochodzące z tego samego źródła, a mianowicie z Rosji, choć obaj znajdowali się w całkowicie odmiennym położeniu. Dlaczego?
Pretekstem dla wrogo nastawionych państw ościennych do dokonania I cesji terytorialnej była Konfederacja Barska (1768-1772), będąca mobilizacją zbrojną szlachty, zawiązaną po to, aby przepędzić z terytorium Polski Rosjan, którzy coraz częściej próbowali wywierać wpływ na polską politykę, króla Stanisława Augusta, a także różne obszary życia publicznego i społecznego. Konfederaci przeczuwając wielkie zagrożenie stanowczo się temu sprzeciwili. W ich przekonaniu jakakolwiek zależność od obcego państwa, a już tym bardziej od rosnącej w siłę Rosji, nie powinna w ogóle zaistnieć. Zresztą ich spostrzeżenia były o wiele bardziej dalekowzroczne. Przede wszystkim dostrzegli, że zamiary monarchini imperium wcale nie są tak przyjacielskie, jak wielu ówcześnie uważało włącznie z samym królem. W jej niezwykle sprytnych posunięciach widzieli raczej zręczną grę polityczną mającą na celu pozyskiwanie sobie lojalnych sojuszników, roztaczanie własnej sfery wpływów i tym samym stopniowe, sukcesywne przejmowanie kontroli nad całą Rzeczpospolitą. Jednym z pierwszych poważniejszych sygnałów ostrzegawczych było to, że pod pozorami światłości chciała równouprawnić innowierców w Królestwie i na Litwie. Wielu zorientowało się, że to jedynie pretekst i wstęp do dalszego zawłaszczania sobie władzy na terenie państwa polskiego. Zwołano pospolite ruszenie, aby jak najszybciej zahamować ten proceder. Przez wielu było niedopuszczalne wręcz, że nagle władca obcego państwa chce zaprowadzać swoje rządy. Bo niby jakim prawem?
Dlatego przyjmuje się, że Konfederacja była pierwszym zrywem narodowym w obronie polskich wartości i tradycji, a nade wszystko przeciwko obcemu protektoratowi. Niestety, niefortunność zdarzeń i uwikłanie króla w stosunki polsko-rosyjskie, które już wówczas bardzo go ograniczały, sprawiły, że nie przyłączył się do tej walki. Podobnie jak i wielu jego zwolenników. Po stronie Barżan opowiedziało się jedynie Imperium Osmańskie, które również dostrzegło wielkie niebezpieczeństwo ze strony imperatorowej, prowadzącej agresywną i ekspansywną politykę zagraniczną. Miała ambicje wyniesienia Rosji do roli niekwestionowanego hegemona militarnego w tej części świata. Trwoga przed wzrastającą potęgą przeciwnika była więc uzasadniona. Konfederatom Barskim przyświecała myśl, aby jak najszybciej powstrzymać jej zapędy. Z tym samym zamiarem nosili się Osmanowie, dlatego, gdy tylko wojska rosyjskie puściły się w pościg za Konfederatami Barskimi, Turcja wypowiedziała wojnę Katarzynie II. Lecz niestety wyników wojny nie zawsze sposób przewidzieć. Osmanowie srogo przeliczyli się i kilkuletni konflikt zakończył się dla nich sromotną klęską. Tym samym, Barżanie stracili swojego sojusznika.
Dlatego obecność sułtana związanego łańcuchem na grafice z alegorycznym przedstawieniem I rozbioru Polski, patrzącego z żalem w kierunku pogrążonego Stanisława Augusta ze schyloną głową, jest tak wielce wymowna. Przytacza fakt, że to Osmanowie opowiedzieli się za Konfederatami i polską racją stanu, a na dodatek wdali się w wojnę, którą przegrali. Najpewniej jednak inaczej by się to wszystko potoczyło, gdyby król stanął po stronie swoich i zmobilizował wszystkie siły przeciwko wojskom carycy. A tak niestety się nie stało. I obaj doznali opłakanych skutków. Turcja musiała zapłacić ogromne odszkodowania i straciła panowanie w niektórych regionach wcześniejszych wpływów, a Rzeczpospolitej odebrano dużą część terytoriów i to z różnych stron. I co gorsza, że po tych zwycięstwach Katarzyna Wielka dopiero nabierała rozpędu, ponieważ nikt nie rozgromił jej zapędów imperialnych. W 1783 roku wdała się w kolejną wojnę z Turcją, a równocześnie cały czas ingerowała w polską politykę, starając się utrzymać jak najwyższy poziom kontroli poprzez swoich dyplomatów i szpiegów, rzekomą przyjaźń między narodami. Tymi metodami zdążała do całkowitego przejęcia władzy.
Wracając do satyry odnoszącej się do I rozbioru Polski, warto zauważyć, znalazły się tu także inne elementy kompozycyjne, które wymagają uwagi i szerszego objaśnienia przez wzgląd na swe symboliczne i bardziej złożone znaczenie. Pierwszy to waga opatrzona podpisem Równoważenie sił ze wstęgą nad jedną z szalek uniesionych ku górze o nazwie Wielka Brytania. Informująca o pewnym niepodważalnym fakcie, że król brytyjski wcale nie był tak bezstronny i neutralny za jakiego się podawał przed opinią publiczną. W rzeczywistości udzielił on dużego wsparcia wojskom carycy, co przełożyło się potem na zwycięstwo jej floty na morzu. Stąd ironizujące określenie „równoważenie” nie miało nic wspólnego z wyrównanymi siłami. W takich okolicznościach zaciskano pętlę na dwóch wielkich potęgach, Imperium Osmanów i Rzeczpospolitej, które wskutek sojuszniczych układów wrogów, znaleźli się w tej atakowanej mniejszości, ponosząc przy tym niewyobrażalne straty.
Drugi element symboliczny to sznur wiążący dłonie króla. Ten na pozór mało istotny szczegół, po dłuższej analizie, okazuje się nośnikiem wielu poważnych znaczeń. Żeby je ujawnić należy przywołać wydarzenia związane z konfederacją radomską, nieco wcześniejszą od barskiej, która była uknuta przy współudziale Rosjan i bliskiego współpracownika Katarzyny II, niejakiego Nikołaja Repnina. W dużym skrócie, głownie chodziło o to, żeby skonfliktować ze sobą możnowładcze rody i osoby u władzy w Polsce. Wykorzystując ten chaos Rosja miała ugrać coś dla siebie. Jak? Otóż, przebiegły dyplomata zorientował się, że wpływy można roztaczać na tzw. sejmie skonfederowanym. W praktyce oznaczało to, że w trakcie obrad postanowienia przechodziły większością głosów sejmowych, dlatego nie można już było zastosować liberum veta. Repnin orientując się co do tego, postanowił wykorzystać ten fakt dla pożytku własnego państwa i swojej mocodawczyni. Pod węzłem konfederacji powołano sejm (nazwany repninowskim!), co było kolejnym zdarzeniem bez precedensu. Próbą zagarnięcia władzy przez zupełnie obce państwo. Caryca powołując się na nieudolność polskiej władzy (!) i zwadliwe charaktery Polaków (!), w geście rzekomo dobrej woli i łaski (!) postanowiła być gwarantką postanowień sejmu. W tym miejscu nasuwa się myśl, Boże uchroń od takich protektorów! Lecz wtedy stało się to faktem dokonanym. Jak to możliwe? Otóż udało jej się zaszczepić w wielu polskich umysłach takie przekonanie, że reformy króla mogą spowodować duże ograniczenie swobód wśród warstwy szlacheckiej i wpływowej magnaterii, stąd ona jako ta praworządna i przyjacielska musi stanąć na ich czele żeby bronić tych wartości. Tym sobie kupiła przychylność wielu i ogłupiła wielu. Bo dużo osób jej uwierzyło! A tymczasem naród potrzebował reform, polski chłop wymagał opieki i wsparcia ze strony państwa, które jednak nie nadchodziło. Mało tego, w ten niezwykle przemyślny sposób wywołała dużą niechęć oraz wrogość niektórych możnowładców wobec króla. Podkopując jego autorytet, dała do zrozumienia, że to ona teraz będzie strażniczką praw w Rzeczpospolitej. I co gorsza, te manipulacje i te przekonania były tak silne, że utrzymywały się jeszcze przez wiele, wiele lat, nawet dekad (!), finalnie doprowadzając do całkowitego upadku Rzeczpospolitej. W jaki sposób? Otóż na wielką skalę ujawniło się to w okresie Sejmu Czteroletniego, kiedy po uchwaleniu Konstytucji 3 maja, paniczny strach opanował co poniektórych, że im zostaną odebrane jakieś swobody. W tym przestrachu zawiązano spisek przeciw królowi, dalej rozgorzała wojna polsko-rosyjska, która w konsekwencji doprowadziła do II rozbioru Polski. Dziś powiedzielibyśmy, że to głupota i wstecznictwo, i z całą pewnością to by się zgadzało. Jednakże to też dowód i przykład na to, że największą władzę ma ten, kto potrafi władać umysłami. Katarzyna II miała tę zdolność wpływania na innych i potrafiła to doskonale wykorzystać. Jednakże, gdyby nie trafiła na tzw. podatny grunt, nie udałoby się jej omotać aż tylu osób. Wielu ówczesnym Polakom dalekowzroczność i troskę o losy Ojczyzny przesłoniły jedynie dbałość o własne interesy, chęć pomnażania już i tak wielkich fortun oraz majątków, a także podtrzymywania status quo i sprawowanej władzy. Niektórym nawet marzyła się władza na równi z królewską. Przez swoje wybujałe aspiracje, jedynie coraz bardziej pogrążali ten kraj, który po złotym okresie w poprzednim stuleciu niechybnie zaczął chylić się ku upadkowi. Stąd też węzeł na dłoniach króla w graficznej satyrze był tą oznaką, że wskutek różnych czynników władza monarchy w 2 poł. XVIII wieku była już tak ograniczona, że król nie miał tej samej woli decydowania co choćby Jan III Sobieski sto lat wcześniej.
Ale żeby nie było, że wszyscy obywatele Polscy i Litewscy zgodnie przyklasnęli na ten obrót spraw i stan rzeczywistości zmierzający do tego, aby z Królestwa i Księstwa uczynić zależne lenno. Na reakcję polskich mężów stanu nie trzeba było długo czekać. W Barze na Podolu zawiązano formację spiskową, która była skierowana przeciwko bierności i w gruncie rzeczy, naiwności króla, a nade wszystko przeciwko zuchwałości Katarzyny II. Konfederaci chcieli powstrzymać rosyjskie zakusy do przejęcia władzy w Polsce i pozbyć się oddziałów obcych wojsk z terytoriów Rzeczpospolitej. Z dzisiejszego punktu widzenia wiemy, że postawy Barżan i skrzyknięcie pospolitego ruszenia w celu ratowania Polski, były oznakami poświęcenia, przewidywalności oraz patriotyzmu. Konfederaci jak nikt inny wieszczyli nieuchronną zgubę Ojczyzny, jeśli zawczasu nie przepędzi się tych „przyjaciół” narodu. Wówczas jednak stanowiska i zadania co do tego były podzielone. Część osób nie chciała angażować się w żadne bitki, żeby na tym nie stracić i żeby nie stawać w opozycji do króla. Władcy naprawdę światłego, szanowanego, dobrotliwego, wybitnego mecenasa kultury i sztuki. Niestety nazbyt uwikłanego w relacje polsko-rosyjskie, a choćby i z racji elekcji. Z kolei jeszcze inni uważali, że nic takiego się nie wydarzyło, żeby od razu podejmować walkę zbrojną, i że caryca to taka wielka stronniczka narodu, taka oświecona i tolerancyjna monarchini, a poza tym, to dobrze mieć tak potężną sojuszniczkę. Niestety, jak wiadomo z kart historii, ten tok myślenia za niedługo potem zemścił się na Polakach. Również w polityce zagranicznej prowadzonej z imperium, nie widziano nic złego. Wielu dostojników państwowych w kontaktach i stosunkach dyplomatycznych widziało jedynie otwartość na świat, dostrzegając same pozytywne szanse i korzyści materialne oraz finansowe. Niektórzy nawet byli opłacani pobierając rosyjskie ruble. Dlatego z przyczyn wyżej przytoczonych, szeregi Konfederatów były nieliczne. A gdyby już wtedy cały naród zwołał się i stanął w słusznej sprawie razem, szanse na wygraną byłyby zdecydowanie większe, lecz niestety do tego nie doszło. Tych podziałów, partykularyzmu, wewnętrznych animozji, było już tak wiele, zdecydowanie za dużo, żeby zjednać się celem odżegnania największych czyhających niebezpieczeństw. Pozostaje ułomnością dziejową tamtej epoki i jej przedstawicieli, że nie umieli na czas zsolidaryzować się i zakopać własnych sporów oraz konfliktów, ambicji.
Stąd Konfederaci w tych swoich dążeniach byli osamotnieni. I to była tragedia, która w przyszłości przypieczętowała los narodu powodując dalszą serię klęsk i nieszczęść wszelkiego rodzaju. Trochę potyczek i walk stoczyli. Wiele, o ile nie większość z niekorzystnym skutkiem i przebiegiem, bo i siły były nierówne. Choć bywały momenty chwały jak sławetna obrona Częstochowy. Bo czymże było to sprzysiężenie, jeśli nie obroną tradycji i wartości najmilszych sercom Polaków. Obroną wiary katolickiej i samorządności rozumianej wówczas przez pryzmat rządów szlacheckich. Na jej czele stanął m.in. Kazimierz Pułaski, niezwykle utalentowany dowódca i patriota, który po całkowitej klęsce zrywu w 1772 roku był zmuszony wyemigrować z Ojczyzny i udać się do odległej Ameryki, albowiem wskutek propagandy prowadzonej na szeroką skalę przez carycę oraz państwa sojusznicze przeciwko uczestnikom Konfederacji, wiele państw nie chciało udzielić im azylów politycznych i schronienia. Szczęście w nieszczęściu powiadają. Bo na zupełnie innym kontynencie, Pułaski odnalazł się doskonale, a nawet zyskał wielką sławę jako bohater w tworzeniu niepodległych Stanów Zjednoczonych. Na temat konfederacji rozpisywali się pisarze, a malarze często ustanawiali zeń temat przewodni swoich dzieł artystycznych.
Kazimierz Pułaski pod Częstochową, Józef Chełmoński, 1875 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia
Jeden z najznakomitszych obrazów o tej tematyce wyszedł spod ręki Józefa Chełmońskiego, który przybliżył pełną patosu scenę batalistyczną z Pułaskim na czele i jego oddziałem. Większą część powierzchni przedstawieniowej zajmuje w niej nawałnica kawalerii konnej z chorągwią ujawniającą wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej z Dzieciątkiem Jezus. Zarówno obecność Maryi Panny, jak i widoczna w oddali Katedra Jasnogórska, miejsce otoczone wszelką świętością przez Polaków, wskazują, jakie wartości i pobudki przyświecały konfederatom w trakcie walk. To obrona przybytków kultu i wiary religijnej, która wraz z przyjęciem chrztu dla Polski przez Mieszka w 966 roku, pozwoliła na rozwój i ukształtowanie się państwowości naszej. Odtąd rządy i okresy sprawowanej władzy królewskiej zawsze łączyły się ze znakiem krzyża. Dał temu przykład malarz w zjawiskowej prezentacji obrazowej, powołując się także na autentyczne przyczyny wybuchu tego zrywu. Szybkość i zwinność oddziału pod wodzą Pułaskiego daje o sobie znać w wzbitych tumanach kurzu, skąd zdaje się dobijać tętent kopyt, wrzask, rumor, hałasy. Jedynie na odkutych szablach połyskuje i iskrzy stal mieniąc się blikami.
Artur Grottger, Modlitwa konfederatów przed bitwą pod Lanckoroną, 1863 r.
Fot. Wikimedia
Równie dobrym przykładem tożsamości społecznej i patriotycznej Konfederatów stała się malarska prezentacja Artura Grottgera z 1863 roku, okazująca siłę wiary katolickiej, towarzyszącej Polakom niemalże od zawsze w chwilach ważenia się spraw wielkich i rozstrzygających dla narodu. Od chrztu Polski poprzez kolejne wieki naszej państwowości, władców i królów polskich co z Bożej Łaski okresy swych rządów łączyli z Krzyżem Chrystusowym. Pod tym znakiem Polacy szli w bój, zwyciężali lub ginęli. Hasła Bóg-Honor-Ojczyzna są wpisane w DNA polskości i Polaków. Artur Grottger jako obserwator wydarzeń z okresu Powstania Styczniowego, nie szczędził sił, trudu, wielkiego talentu, aby zdolności twórcze zaprzęgać na służbę poniewieranej nieszczęściami Ojczyźnie. Mając w zamysłach lotne idee przekładał je na podobrazia kolejnych realizacji, malując oraz tworząc tak, by do świadomości zbiorowej pokoleń na wieki docierała wiedza oraz pamięć o bohaterskich czynach rodaków, co mocą wszelkiego ducha śpieszyli na ratunek zagrożonej lub zniewolonej Polsce. Warto zauważyć, że jego realizacja powstała niemalże 100 lat później od wydarzeń zapoczątkowanych w Barze, a artysta nie był osamotniony wśród sobie współczesnych w podejmowaniu tejże tematyki narodowowyzwoleńczej. Oprócz wspomnianego wcześniej Józefa Chełmońskiego motywy związane z Konfederacją zobrazowali tacy wirtuozi pędzla jak Józef Brandt, Juliusz Kossak, czy Wacław Pawliszak.
Pospolite ruszenie zawiązane na Podolu przez polską i litewską szlachtę zapisało się jako pierwszy zryw przeciwko późniejszemu państwu zaborczemu. W czasach po upadku Powstania Styczniowego, kiedy obowiązywała żelazna cenzura i artyści nie mogli podejmować tematów bardziej aktualnych, bieżących w obawie przez carskimi represjami, wówczas odwoływali się do przeszłości i wydarzeń historycznych. Edukując i pouczając swymi malarskimi wyobrażeniami, gdyż z jednej strony upamiętniali bohaterów narodowych, a z drugiej skłaniali do refleksji, analiz zjawisk i procesów historycznych, poszczególnych faktów oraz zdarzeń z dziejów powszechnych. Grottger malując swe dzieło w roku wybuchu powstania, najpewniej chciał przywołać godne naśladowania i wzorcowe postawy patriotyczne, wartości ojczyste istniejące od wieków, a tym bardziej dodać otuchy walczącym. Za jego dziełem skryło się także to niewidzialne przesłanie, że walka jest, nadal trwa i nie należy jej zaniechiwać. Dopóki dopóty Rzeczpospolita nie zrzuci niewolniczych kajdan. By ta krew przelana przez Barżan, Powstańców Kościuszkowskich, Listopadowych i Styczniowych, nie była krwią przelaną na daremnie.
Józef Brandt, Obrona zaścianka przez konfederatów barskich, 1875 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Jeszcze inaczej do tematu podszedł Józef Brandt, który ukazał Konfederatów jako obrońców ludności, zwykłych mieszkańców zagród i zaścianków, których należało chronić przez atakami wojsk rosyjskich. W urokliwej i zimowej scenerii z szarugą podczas delikatnej zamieci, widoczne są przygotowania do odparcia najazdu nieprzyjaciela. Panuje gwałtowne poruszenie i niepokój, pośpieszne ustawianie barykad, chałupy przysypane drobinami śnieżnego opadu. Jest coś urzekającego w tych starannych przygotowaniach, w tej niecodziennej krzątaninie. Może to ta troska i dbałość o zapewnienie bezpieczeństwa słabszym i uboższym rodakom. Wsparcie i pomoc spełnia tu rolę umownej symboliki przywołującej szacunek do polskiej wsi oraz jej mieszkańców. Zarazem autor zamieścił tu proste przesłanie, choć może smutną refleksję, że Rzeczpospolita szlachecka powinna była siebie wspierać i być dla siebie ostoją, albowiem tylko w jedności narodu tkwi siła. Podczas gdy w różnych momentach dziejowych XVIII wieku już tego zabrakło i schyłek stulecia zakończył się nad wyraz fatalną klęską. Mieści się w tym także gloryfikacja Konfederatów ukazanych jako słudzy narodu i Ojczyzny, pokorni i opowiadający się po stronie słabszych i bezbronnych, waleczni rycerze stający zawsze w imię słusznych ideałów oraz wartości.
Lecz i tak mimo tylu heroicznych wyczynów, zmagań, oporów i kilku zwycięskich bitew, Konfederacja ostatecznie została rozgromiona, a na jej uczestników spłynęła fala ciężkich represji. Najbardziej niefortunne w tym wszystkim było to, że zostali oni uznani i potraktowani przez opinię publiczną jako sprawcy wojny domowej, a nie obrońcy Rzeczpospolitej (!), którzy chcieli zapobiec nieszczęściu. Co oczywiście wynikało z manipulacji wrogo nastawionych państw i rodzimych środowisk. Był to kolejny poważny błąd w myśleniu Polaków. I z całą pewnością można przyjąć, że w późniejszych latach, ta sama szlachta, która nie przyłączyła się do pospolitego ruszenia, bardzo tego żałowała, lecz już było na to stanowczo za późno.
Znani Konfederaci
Konsekwencje tej walki z Rosją zaczęły dotykać wszystkich bez wyjątku, choć w większości przypadków był to bardziej złożony w czasie proces. Wiadomo, że tuż po przegranej najbardziej ucierpieli Konfederaci, którzy czym prędzej musieli uciekać z kraju, bo inaczej groziły im zsyłki, być może śmierć i uwięzienie. Paradoks losu jednak zechciał, że to na emigracji zostali wyjątkowo docenieni, a nawet doczekali się wielkiej sławy. Zwłaszcza Kazimierz Pułaski, który walczył o niepodległe Stany Zjednoczone. Również osławiony przez Juliusza Słowackiego, Maurycy Beniowski, co na Madagaskarze wiele postępu poczynił m.in. zakładając plantacje, regulując tereny pod uprawę, czy budując drogi. Chwała ta nie była więc kwestią przypadku. To osobowości wielkiego formatu i gdziekolwiek zjawiali się, tam pozostawili po sobie trwałe wartości i dziedzictwo osiągnięć tak dla dobra powszechnego jak i pożytku.
Pomnik Kazimierza Pułaskiego w Waszyngtonie, Kazimierz Chodziński, 1910 r.
Fot. Wikimedia, Eric C. Gutierrez
Pomnik Kazimierza Pułaskiego w Warce, Kazimierz Danilewicz, 1979 r.
Fot. Wikimedia
Wycieczka Stowarzyszenia Wychowanków SGGW do Muzeum Kazimierza Pułaskiego w Warce w 1971 r.
Fot. Kronika Stowarzyszenia Wychowanków SGGW
Poruszając wielkość dokonań uczestników barskich, nie sposób pominąć wielu nazwisk, choć ciężko i trudno wymienić ich tu wszystkich. Za każdą z tych postaci kryje się inna historia, acz razem wzięte tworzą kulturową genezę narodu z jego uwarunkowaniami i tradycjami bojowymi, zwyczajami, hierarchią, wiarą. Wiele z ówczesnych postaw zyskało miano wzorowych i otoczono je nimbem wielkości. Można tu przywołać postawę mieszczanina krakowskiego Marcina Oracewicza, który był rzemieślnikiem, lecz gdy wybiła taka konieczność, stawił się do obrony Krakowa i wykorzystując swe zdolności strzeleckie przesądził o wyniku starcia. Wycelowany przezeń pocisk trafił wprost w rosyjskiego dowódcę, co zadecydowało o odstąpieniu wrogich sił spod murów miasta. Dziś ślady jego czynów uzewnętrznione w rzeźbiarskim popiersiu czy na tablicy Barbakanu w Krakowie, śmiało potwierdzają, że kiedy przychodzi czas wojny, to każda siła się liczy i każdy akt odwagi może wpłynąć na dalszy bieg zdarzeń, rozsądzając o zwycięstwie albo klęsce.
Popiersie upamiętniające Marcina Oracewicza w Krakowie
Fot. Wikimedia, Jacek Halicki, Zygmunt Put
Rażącym błędem byłoby również, gdyby pominąć postać jednego z duchowych przywódców Konfederacji, tj. księdza Tomasza Garlickiego, a także przyszłego autora Pieśni Legionów Polskich we Włoszech, Mazurka Dąbrowskiego, od 1927 roku Hymnu Narodowego – Józefa Wybickiego. Od początków ten zacny mąż stanu był świadkiem dramatycznych wydarzeń w historii tamtej epoki, lecz nigdy nie miał nawet cienia wątpliwości po czyjej stronie ma stanąć, czy opowiedzieć się. W okresie Konfederacji jeden z uczestników, w Powstaniu Kościuszkowskim niekwestionowany wyznawca polskości i sługa po stronie Naczelnika, w czasie wojen napoleońskich i Księstwa Warszawskiego niestrudzony orędownik na rzecz sprawy polskiej i własnego narodu. Oddany i wierny pamięci generała Henryka Dąbrowskiego, którego razem z Cesarzem Francuzów uwiecznił w Pieśni.
Z kolei ks. Tomaszowi Garlickiemu przypisuje się autorstwo tzw. „Wieszczby dla Polski w roku 1763”, gdzie przepowiedziane zostały przyszłe losy Rzeczpospolitej, w tym Jej upadek, wiele przelanej krwi rodaków, a potem ponowne odrodzenie niczym feniks powstający z własnych popiołów. Konieczne (!), aby wspomnieć o tym, że słowa tego proroctwa stały się natchnieniem dla wielu literatów doby romantyzmu, wieszczów narodowych, w tym Adama Mickiewicza, którzy wskutek częściowo spełnionej przepowiedni postrzegali Polskę jako Mesjasza Narodów, umęczoną i zniewoloną, lecz ze światłem nadziei na odrodzenie w wielkiej glorii.
Oto jej fragment:
Ale ty Polsko, po czasu niewiele W smutnym się musisz zagrzebać popiele. Chytrzy sąsiedzi ciebie twoi zdradzą. I z jednym wielkim mocarzem powadzą. Stąd strasznych wojen postaną turnieje. Miecz krwie niewinnej obficie wyleje. Wiele odważnych marnie zginie braci. […] Kościoły z ozdób obdarte zostaną. Dni prawie wszystkich płaczliwe się staną. Lecz się Najwyższy twej krzywdy użali. Na nichźe samych tę ruinę zwali. Więc czyń wielkiemu dzięki Bogu wcześnie. Bo on im przytrze wyniosłego rogu. A ty jak Feniks z popiołów powstaniesz. Cnej Europy ozdobą się staniesz.
Klęska Konfederacji
Różny stosunek można przyjmować do tych słów proroczych, wieszczych. Lecz należy być pewnym, że klęska Konfederacji Barskiej stała się początkiem końca Rzeczpospolitej Obojga Narodów. A choćby i dlatego, że posłużyła jako pretekst do dokonania I rozbioru terytorialnego przez państwa ościenne. Towarzyszyły temu nikczemne kłamstwa i opowiadania wrogich państw o rozprzestrzeniającym się bezkrólewiu i anarchii w Polsce. Niestety, Konfederatom bardzo, ale to bardzo nie przysłużyło się krótkotrwałe uprowadzenie króla Stanisława Augusta, który nie przystąpił do zrywu. Fakt ten wykorzystała przebiegła caryca, po raz kolejny wykazująca się nieprawdopodobnym sprytem, jak również nieprzyjaciele narodu, głównie do działań propagandowych. Że niby oni tacy zatroskani o naszego władcę, a Konfederaci to samo ucieleśnienie zła, gdyż ośmielili się porwać na koronowaną głowę w państwie, najwyższą postać jaśniejącego monarchy. Rozgłaszali to wszem i wobec na arenie międzynarodowej wśród innych państw europejskich, i nie da się ukryć, że to właśnie przypieczętowało wizerunkową klęskę Konfederatów. Propaganda o bezprawiu tak zadziałała, że potem nikt nie chciał się już mieszać do tej sprawy. A kiedy był I rozbiór to większość uznała, że w tej sytuacji to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie. I niech wszyscy Polacy się cieszą, że mają takich dobrych i poczciwych sąsiadów, którzy w trosce o dalsze losy kraju zabierają te ziemie, żeby znowu jaka tam niepraworządność nie wyniknęła. Należy przy tym dodać, że sam Stanisław August przez to wszystko znalazł się w patowej, żeby nie nazwać tego, w beznadziejnej sytuacji. Konfederaci odwrócili się, bo nie otrzymali poparcia. A byli obrońcami Ojczyzny i najcenniejszych wartości, przeciwni jakimkolwiek zależnościom, w których widzieli rychłą zgubę Ojczyzny. Przeciw nim stanęła reszta Europy podburzona przez zaborców wysuwających roszczenia do ziem polskich, rzekomo potępiających akt pojmania i porwania króla. Podczas, gdy tak naprawdę chcieli zabrać mu całe Królestwo. Efekt domina dotknął także samego władcę, który poszukując wstawiennictwa w Europie, by zapobiec tragedii I rozbioru, już tej pomocy nie otrzymał. Bo nikt już nie chciał reagować w tej sprawie. Wszyscy mieli wyrobione zdanie, podsunięte przez państwa zaborcze. Ten sam Stanisław August coraz częściej odczuwał żal i rozgoryczenie z powodu niemocy i potrzasków, jakie zastawiali nań wrogowie. Nie-przyjaciele!
I na tym, tych dramatów nie było koniec. Bo przecież wielu uczestników zrywu wolnościowego zginęło, w tym jeden z braci Kazimierza Pułaskiego. A lista ta jest o wiele, wiele dłuższa. Część Barżan pojmano i zabrano do niewoli, niektórych skazano i wywieziono w głąb Rosji, bądź osadzono w bezdusznych więzieniach. Tak więc różnie, naprawdę różnie ukształtowały się te ich późniejsze losy, a niesprawiedliwość dziejowa stała się przyczyną tak surowych kar, jakich musieli doświadczać. I co gorsza, to był dopiero początek i zapowiedź martyrologii narodu polskiego, która utrzymywała się przez zgoła dwa wieki.
Uprowadzenie króla przez Konfederatów, autorstwo nieznane, XVIII w.
Fot. Wikimedia
Posłuchanie młynarza z Marymontu, Bacciarelli, ok. 1771 r.
Muzeum Puszkina, fot. Wikimedia, arts-museum.ru
I rozbiór Polski
Gdyby ktoś kiedyś zastanawiał się, w jaki sposób zalegalizowano całkowicie bezprawne odebranie ziem Rzeczpospolitej w 1772 roku, odpowiedź jest prosta: oszustwami, przekupstwami, znalezieniem luk w procedurach obrad sejmowych, sprytem. I co ciekawsze, szczyt zadufania przywódców państw ościennych, ich poczucie totalnej bezkarności były tak dalece posunięte, że na długo przed oficjalnym ratyfikowaniem traktatu rozbiorowego, prowadzili spotkania i ustalali między sobą, jak to wszystko rozegrać i kto ile z tej Polski weźmie. Tak, żeby potem nikt nie wysuwał żadnych zastrzeżeń czy roszczeń, co do formalnej strony tego mało szczytnego procederu. Dlatego należało te dążenia jak najszybciej uprawomocnić, a następnie obwieścić, podać do publicznej wiedzy w bliższych kręgach i na niwie międzynarodowej. Wpierw jednak trzeba było zmusić polskich przedstawicieli władzy do podpisania aktu rozbiorowego. Tylko jak? Pewne było, że łatwo w tym względzie nie będzie i znajdzie się wielu posłów, którzy wszelkimi usiłowaniami nie będą chcieli do tego dopuścić, a na pewno podejmą próby udaremnienia tych planów, które miały w zamiarze wydarcie ziemi ojczystej przodków na rzecz innych państw. Dlatego środki i metody przedsięwzięte przez zaborców w tym celu były dalekie od poprawnej klasy politycznej i etyki prawno-moralnej. Należało być skutecznym, dlatego zaczęto śledzić regulacje i stosunki prawne w Polsce, także wysokich rangą dostojników państwowych, urzędników niższego szczebla, członków możnowładczych rodów, jak i duchowieństwo u szczytu władzy. Było to możliwe dzięki częstej obecności rosyjskich polityków, dyplomatów, szpiegów w środowisku stołecznym i wśród polskich elit, z którymi mieli się zaprzyjaźniać i podtrzymywać kontakty. W ten sposób rozpracowano szereg osób, a poznając ich wady, ułomności i bolączki, zdobyto wiedzę o tym, kogo można przekupić, czym i za ile. Kto pójdzie na współpracę, a z kim lepiej nie zaczynać. Wszystko to było doskonale rozeznane. Wiedziano też, że znowu trzeba będzie zawiązać sejm pod konfederacją, gdyż forma ordynacyjna sejmu groziła zerwaniem obrad poprzez liberum veto, a w przypadku, gdy wymagana była większość głosów, należało przekupić i przekonać odpowiednią ilość posłów.
Pierwsze spotkanie w sprawie aneksji odbyło się 19 kwietnia 1773 roku na sali Zamku Królewskiego w Warszawie i już wtedy pojawiły się natychmiastowe próby podważenia sejmu z uwagi na złamanie należytych procedur do takich posiedzeń. Część z obradujących była już ustawiona przez carycę i jej giermków. Jednakże nie wszyscy. Znalazła się grupa śmiałków, którzy mając na uwadze powagę sytuacji, postanowili wykorzystać niedociągnięcia proceduralne i obrócić je na korzyść polskiej racji stanu. Jak? Negując każde odstępstwo od formalności i opowiadając się za prawidłową legalizacją sejmu, która miała uniemożliwić zawiązanie konfederacji i tym samym ratyfikację traktatu. Na czele tej grupy stanął sławetny Tadeusz Rejtan, który przeszedł do historii Polski jako jeden z obrońców Rzeczpospolitej, uosabiający epokę kultury sarmackiej na chwilę przed zmierzchem Ojczyzny.
Jan Matejko, Rejtan – Upadek Polski, 1866 r.
Zamek Królewski w Warszawie, fot. Wikimedia, mnp.art.pl
Jan Matejko, jeden z największych polskich malarzy XIX-wiecznego historyzmu, w jednym ze swoich obrazów upamiętnił bezkompromisową i odważną postawę Rejtana na sejmie rozbiorowym, wyrażoną wobec łamania polskich praw przez trzy niezależne kulturowo i politycznie państwa, które stopniowymi metodami doprowadziły do całkowitego unicestwienia Rzeczpospolitej z końcem XVIII wieku.
Obraz powstał zaledwie dwa lata po upadku Powstania Styczniowego, od razu wzbudzając silnie skrajne emocje i wypowiedzi na jego temat. Dlaczego? Bo był to czas wielkiej żałoby narodowej, w której spopieliły się nadzieje na odzyskanie niepodległości. Naród był przygnębiony, pogrążony w stracie, bólu, żalu, smutku. To kolejne takie wystąpienie przeciwko ciemiężycielom, które zakończyło się fiaskiem. Polska krew polała się strumieniami, wiele osób straciło życie. A ci, co przeżyli i w ramach represji zostali zesłani na katorgę i na Sybir, doznali na własnej skórze, co to piekło jeszcze za życia na ziemi. Sam Dante Alighieri by takiego nie wymyślił. I w tych ponurych okolicznościach malarz wystawił swe dzieło odnoszące się do wydarzeń, jakie zaszły niespełna 100 lat wcześniej. Pragnąc przypomnieć wszystkim o przyczynach zguby Ojczyzny i początkach tego dramatu narodowego. Czy był to odpowiedni moment? Można dywagować, choć należy być pewnym, że w tamtym czasie trudno było mierzyć się z tak bolesną przeszłością historyczną, która doprowadziła do likwidacji Korony i Księstwa złączonych unią. Jak to wytłumaczyć? Malarz wydarzeniom historycznym ujmowanym w ramy swoich obrazów, nigdy nie odejmował głębszego sensu i refleksji nad losami Ojczyzny. A tym płótnem pokazał główne przyczyny tego upadku.
Całą scenę zaaranżował wręcz teatralnie, lecz jego realizacja nie jest prezentacją konkretnego wydarzenia, a bardziej rozległym i szerszym spojrzeniem na epokę. Dlatego nie występują w niej tylko faktyczni uczestnicy sejmu rozbiorowego, lecz także inne postacie, które wpisywały się w kontekst dziejowy z uwagi na ciąg zdarzeń przyczynowo skutkowych, jakie wystąpiły w 2 połowie tego stulecia.
W pierwszym oglądzie widać nagromadzenie wielu figur, pierwszo i drugoplanowych aktorów dramatu rozgrywającego się wewnątrz zamkowej sali. Jedną z wyróżniających się sylwetek jest Tadeusz Rejtan, który wręcz padł do drzwi starając się zagrodzić przejście pozostałym, zmierzającym do podpisania cesji ziem Rzeczpospolitej przez kraje zaborcze. Mężczyzna w geście desperacji rozdarł szatę i choć obraz jest niemy, słyszalny jest jego głos oznajmiający: Szablami, bagnetami bijcie! Ja przyrzekałem bronić honoru Ojczyzny i właśnie to robię! W ten sposób Matejko przybliżył stosunek nowogródzkiego posła do wydarzeń sejmowych, jakie miały miejsce z jego udziałem. Ponoć wcześniej Rejtan został poinformowany razem ze swoimi druhami o jaką stawkę będzie toczyć się obradowanie. Wspólnie nie chcieli dopuścić do skonfederowania sejmu, a następnie złożenia podpisów przez sygnatariuszy na akcie rozbiorowym. Widząc uchybienia proceduralne w postępowaniu sejmowym, jak choćby nieprawomocny wybór marszałka Ponińskiego na przewodniczącego, on i pozostali wierni Ojczyźnie zaczęli utrudniać prowadzenie tego teatrum zaaranżowanego przez carycę oraz jej wysłanników. Lecz z racji faktu, że potem ich zastraszono i próbowano nań wpłynąć w odpowiedni sposób, Rejtan w finale pozostał sam. Jego postawa protestacyjna jest utożsamiana z liberum veto, choć faktycznie nie można już go było wtedy zastosować, gdyż nie był to sejm walny. Jednakże sam sprzeciw szlachcica, który chciał uratować zagrożoną Ojczyznę, pozwala tak o tym jego bohaterskim czynie myśleć. Matejko stworzył malarską egzemplifikację naczelnej idei, jaka leżała u podstaw tej zasady, że jeśli w obliczu zagrożenia znajdzie się jeden prawy, sprawiedliwy i odważny, to będzie on mógł swoim sprzeciwem unieważnić złą wolę pozostałych. Dopiero z czasem, gdy sejmy zaczęto zrywać z czysto egoistycznych pobudek, nadużywane liberum zyskało złą sławę. Wyczyn Rejtana przeszedł do historii jako jedna z ostatnich pozytywnych prób jego zastosowania.
Dalej malarz kontynuując swoje przemyślenia w oparciu o plastyczną narrację przedstawił w istocie targowisko próżności i egocentryzmu. Wszyscy postrojeni, z sakiewkami pełnymi monet, aż się wysypują, z mnóstwem najwyższych tytułów, godności państwowych i orderów, podczas gdy Rzeczpospolita popadała w ruinę. Na pierwszym planie umieścił przyszłych targowiczan, Stanisława Szczęsnego Potockiego i Franciszka Ksawerego Branickiego. Postrojonych wedle najnowszych mód europejskich. Ponińskiego, który bezprawiem sięgnął po krzesło marszałka, aby forsować interesy Imperium Rosyjskiego, dlatego zamiast laski wysokiego urzędu otrzymał od artysty kawałek kija. W tym swoim czerwonym i obcisłym kubraku, zaciętą miną, wręcz furią i wściekłością uwydatnioną na obliczu, że Rejtan zblokował przejście, wygląda groteskowo i karykaturalnie. Stąd od razu zawarła się tu krytyka zdrady narodowej, której dopuścili się oni w różnych momentach historycznych. Poniński na sejmie 1763 roku, a dwaj pozostali z chwilą, gdy zawiązali spisek przeciwko polskiemu królowi i Konstytucji 3 maja w 1792 roku. Pobocznie znalazła się tu także negacja kosmopolityzmu za upodobanie do obcych mód i zwyczajów dworskich przywożonych z zagranicznych podróży, zamiast pożytecznych doświadczeń ku pożytkowi dla kraju i narodu, który wymagał reform. A przecież Europa zmieniała się, niektóre mocarstwa dążyły do stałego rozwoju i postępu.
Ale na obrazie jest o wiele więcej postaci. Wizerunkowym zaprzeczeniem tych kosmopolitów, stał się Franciszek Salezy Potocki, swego czasu jeden z najbogatszych sarmatów z dziada pradziada, twórca ogromnej fortuny w stroju polskim podkreślającym ojczystą kulturę i obyczajowość. Lecz ukazany tak, jakby popadł w obłęd z powodu tego co zobaczył. Dlaczego? Wpierw należy zaznaczyć, że w tym czasie Potocki już nie żył, więc nie mógł być uczestnikiem sejmu. Matejko umieścił go starając się nakreślić pełny obraz danej epoki. A zatem pierwszy powód to taki, że dla sarmatów, którzy wychowali się w kulcie wielkości Rzeczpospolitej, hetmanów, pamięci o sławie króla Jana III Sobieskiego, było wręcz nie do pomyślenia, że nagle obce mocarstwa zaczynają parcelować Polskę. A drugi, że wśród targowiczan znalazł się jego syn, Stanisław. Mistrzowo malarza sprawiło, jakby się słyszało myśli Salezego: Jak to? Jaki rozbiór Polski? Przecież byliśmy potęgą i zawsze potrafiliśmy odpierać ataki wrogów. Żyliśmy jak pany-króle na tej ziemi naszych przodków, opływając w luksusy i dostatki. I teraz chcą nam to wszystko zabrać? I dlaczego tam znajduje się mój syn – Stanisław, wśród przeciwników polskiej racji stanu? Nie tak go wychowałem i nie po to posyłałem za granicę, ażeby parodiował w stroju francuskim. My tu Sarmaci, my własne ubiory, kulturę, tożsamość i obyczajność mamy. Co on najlepszego zrobił? Może, gdybyśmy pozwolili mu być w małżeństwie z Gertrudą Komorowską, wszystko potoczyłoby się inaczej? A teraz wszystko jest skończone! I poniekąd kontynuacją tych myśli jest medalion z podobizną kobiety trzymany przez biskupa płockiego Michała Poniatowskiego, brata króla. Postać duchownego uosabia tutaj odwołanie do sumienia i moralności, albowiem Komorowska zginęła w młodym wieku, w nieszczęśliwych okolicznościach, niedługo potem jak rodzina Szczęsnego dowiedziała się o tajemnym ożenku syna, wyrażając swój sprzeciw przeciwko mezaliansowi. Poruszenie tego wątku można traktować jako kolejny zarzut Matejki, który dostrzegał błąd w ustawianiu małżeństw, często będących jedynie wyrazem ambicjonalnych dążeń rodzicielskich do powiększania rodowych fortun i majątków, nie mających nic wspólnego ze szczęściem. Dlatego w późniejszej postawie Szczęsnego dostrzega się rozczarowanie ojcem i wpływ tragedii z lat młodości na jego późniejsze postawy.
Obok biskupa i przyszłego Prymasa Poniatowskiego artysta usytuował kanclerza litewskiego Michała Czartoryskiego dla przypomnienia faktu, że oba potężne rody współtworzyły stronnictwo polityczne Familia i to ich staraniami doprowadzono do elekcji Stanisława Augusta na króla, lecz przy wstawiennictwie Katarzyny II. Jednakże wkrótce potem ich oddzielenie znacząco osłabiło rolę i pozycję króla, który odtąd zaczął popadać w coraz większe zależności od imperium. Opozycję wytworzyło stronnictwo hetmańskie z Branickim i Potockim, któremu kres położył III rozbiór. Dopiero na dalszym planie znajduje się król, trzymający w dłoni zegarek na znak, że sprawa rozbiorowa jest przesądzona i chyba im szybciej się skończy, tym lepiej dla wszystkich. Na niego spogląda pewien człowiek, w którym widzi się Hugona Kołłątaja, jakby chciał pocieszyć króla słowami: Nie martw się Jaśnie Panie, znam sposób, żeby uratować Ojczyznę – Jej potencjał spocznie w podnoszeniu poziomu oświaty, uchwaleniu Konstytucji, reformie ustrojowej. Potrzeba tylko trochę czasu i oświeconych umysłów, a wydobędziemy ten kraj z kryzysu, stagnacji, odżegnując dalsze agresywne wobec niego zamiary.
Z kolei z Rejtanem próbuje nawiązać kontakt wzrokowy pewien młodzian z wyciągniętą karabelą, który zdaje się jasno dawać mu do zrozumienia, że oto za jakiś czas naród pójdzie walczyć za Ojczyznę. Choć ta postawa tak zuchwała i waleczna, nijak nie napawała, ni nie napawa zbytnim optymizmem. Późniejsze dzieje dowiodły, że powstania okupione były mnóstwem przelanej krwi, w tym także młodych osób. Dlatego czarny strój młodziana miał oznaczać żałobę i śmierć wśród poległych. Ciemny ubiór Rejtana boleść na skutek upadającej Rzeczpospolitej. Za nim wejście do sali zagradza żołdak, którego obecność jest symboliczna. Ponoć w czasie sejmu nie było żadnych strażników rosyjskich, choć prawda taka, że widomo wkroczenia obcych wojsk ciążyło wszystkim. Uwagę przykuwa portret carycy na ścianie sali zamkowej, przepowiadający kres panowania królów Polski. Nieopodal na wysokości pierwszego piętra znajduje się loża z trzema postaciami. Rosyjskim dyplomatą Repninem, któremu towarzyszą dwie ówcześnie najbardziej znane damy dworu, Izabela Czartoryska i Branicka. Tym fragmentem kompozycji Matejko przypomniał, że ci posłannicy Katarzyny Wielkiej często zaprzyjaźniali się z polskimi rodzinami możnowładczymi, próbując pozyskać zaufanie ich członków. Ale, że to zacieśnianie więzów było nie dość, że prowizoryczne, to do tego przybierało charakter wspólnych zabaw kulturalnych, uczestnictwa i organizacji balów.
Z pewnością można by tu jeszcze sporo dodać, w tym także o znakomitych zdolnościach malarza, który dzięki swej niebywałej przenikliwości umysłu potrafił tak trafnie zobrazować syntezę epoki, która niechlubnie poprowadziła Polskę na skraj przepaści.
Kołacz Królewski, grafika wg rysunku Jeana-Michela Moreau’a, 1773 r.
Fot. Wikimedia
To bez wątpienia jedno z najbardziej znanych przedstawień odnoszących się do I rozbioru Polski. Grafika powstała wg rysunku francuskiego artysty Jeana-Michela Moreau, który odwoływał się do bieżących wydarzeń, w tym także o znaczeniu międzynarodowym. Rozbiór Rzeczpospolitej przez trzy potężne imperia z całą pewnością do takich należał, a już tym bardziej odbił się szerokim echem wśród innych państw europejskich. I choć stosunek opinii publicznej był do tego zróżnicowany, tak z całą pewnością można by uznać, że Moreau wyłożył wprost, skąd monarchom ościennym wzięły się pomysły na wysuwanie roszczeń do ziem polskich. Artyście udało się ukazać także stosunki panujące między nimi. Grafika ujawnia zaborców w chwili, gdy starają się określić, kto ile z tego dobrodziejstwa terytorialnego Polski sobie weźmie. Pokazują palcami, szpadą, rozkładają ręce. Sytuacja jest napięta i co najmniej nosi znamiona niemego dramatyzmu. Mapa jest pokaźnych rozmiarów, niedbale ułożona, przerwana od strony wschodniej. Lecz o ile cała trójka zachowuje w miarę względny spokój oraz dystans, tego samego nie można powiedzieć o królu Stanisławie Auguście, który zobaczywszy co się szykuje, wykonał ruch gotowy do ucieczki z trudem utrzymując swą koronę, a palcem wskazując na mapę w okolice Łucka położonego na Wołyniu. Wskazuje, odwraca się i chce jak najszybciej uciekać, gdyż zorientował się, że wcale nie ma do czynienia z przyjaciółmi Rzeczpospolitej. Caryca nań spogląda, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, jakby chciała objaśnić własne stanowisko względem rozbioru. W jej usta można by włożyć słowa: Królu pomogłam dostać ci się na tron, teraz oczekuję rekompensaty. Witebsk i Połock odtąd należeć będą do Rosji. Bo czy pamiętasz z historii wojnę polsko-rosyjską 1654-1667, kiedy to oba te miasta były oblegane przez wojska rosyjskie, lecz na mocy traktatu andruszowskiego z powrotem pozostały jednak przy Księstwie Litewskim? Przywołaj też władco historię konfliktu unitów z wyznawcami prawosławia na tych terenach, w efekcie czego odebrano Kościołowi Wschodniemu świątynie, a ludność ponoć była poddawana represjom w celu przejścia na katolicyzm. Albo działalność waszego świętego katolickiego, Andrzeja Boboli, który według prawosławnych stał się symbolem ich ucisku. To odwet. Słowa te doskonale potwierdzone są w gestach i upozowaniu Katarzyny II. Dlatego jedną dłoń ma ułożoną w miejscu, gdzie mapa została przerwana na znak unieważnionych postanowień traktatu z Andruszowa, który tym samym przestał obowiązywać.
Kolejny z przywódców państwa zaborczego Fryderyk II także spogląda w stronę uciekającego już króla, chcąc nie mniej dobitnie przedstawić swoje pretensje do Pomorza. Wskazując szpadą na okolice Gdańska i Malborka, w myślach i czynie motywując swoją decyzję tym, że obszary te niegdyś były opanowane przez Zakon Krzyżacki wywodzący swą genezę z niemieckiego rodowodu, dlatego pragnienie przyłączenia dawnych ziem rycerzy zakonnych jest jak najbardziej zrozumiałe i uzasadnione, gdyż gwarantuje lepszy dostęp do Morza Bałtyckiego i dogodniejsze połączenia z Inflantami. Zresztą nie sposób pominąć czy zaprzeczyć ich niepodważalnego wkładu w rozwój gospodarczy tego regionu. Dlatego umiejętnie przedstawiona postawa Fryderyka, zdaje się uzupełniać jego dążenia: Czujemy się i jesteśmy spadkobiercami tego dziedzictwa!
Trzeci i ostatni z zaborców, tj. cesarz Józef II wskazuje na okolice przy Bugu, lecz w przeciwieństwie do pozostałych nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z Polskim królem, a wręcz przeciwnie. Jest odwrócony i skierowany plecami w inną stronę. Co w sposób całkiem logiczny można wytłumaczyć tym, że w porównaniu do swoich popleczników nie wysuwał jakichś wydumanych roszczeń motywowanych niezabliźnionymi ranami między narodami i przeszłością historyczną pamiętną wojen we wcześniejszych wiekach. Tylko jak uczta, to uczta, a skoro zaproszenie otrzymał i zaczęto już kroić i dzielić ten Kołacz Królewski, tak częstować, to dlaczego miałby nie skusić się na jakiś kawałek. Przyjęcie terytoriów od południa było bardzo korzystne, a choćby i z uwagi na bogactwa złóż naturalnych, w tym miedzi, węgla, soli kamiennej. Zresztą, kto by nie chciał takich miast jak Kraków, Lwów, czy Przemyśl, które były chlubą i ozdobą Polski. Jednakże Józef II jest też odwrócony od Fryderyka II stojącego na czele cesarstwa niemieckiego, bo nie dość, że obaj rywalizowali, to jeszcze kością niezgody pozostawał Śląsk, którego Habsburgowie po utracie nie mogli wręcz odżałować. W każdym razie monarcha austriacki pokazując na mapie zasięg terytorialny zdaje się podążać dalej na przód i nie sposób oprzeć się wrażeniu, jakby posyłał swoje słowa od niechcenia: Tak, ten kawałek, który mi pozostawiono jak najbardziej mieści się w moich wizjach światopoglądowych podpartych pragmatycznym stosunkiem do rzeczywistości, a także absolutystycznymi myślami oświeceniowymi i filozofią w duchu Voltaire’a. Biorę!
W takim świetle przedstawił monarchów francuski rysownik, który wiedziony prądami umysłowymi i intelektualnymi epoki, dał się zwieść niektórym pozorom tworzonym na pokaz. Co to znaczy? Niewątpliwie są to sylwetki postaci uważanych za przywódców państw doby oświeceniowej. Caryca Katarzyna II niewątpliwie za taką monarchinię uchodziła, a choćby i z racji swego wielkiego zamiłowania do nauki i wizerunku tolerancyjnej monarchini, jaki udało jej się wykreować. Twórca tej sceny chcąc to przywołać ukazał ją z gryfem siedzącym obok, który miał roztaczać bogatą symbolikę odnoszącą się do wielu jej cech i zalet. A kolejna sprawa, że wedle dużego prawdopodobieństwa została tu przyrównana do bohaterki Woltera z opowieści „Księżniczka Babilonu”, gdzie pod warstwami literackiej narracji zawarła się krytyka fanatyzmu wyznaniowego, który trafiał pod naostrzone pióro wolterowskie. Co jedynie pozwala zauważyć, że wizerunek imperatorowej wykreowany na potrzeby polityki zagranicznej był bardzo skuteczny i sprawiał, że zyskiwała sobie ona grona wielu zwolenników, także wśród filozofów, pisarzy oświeceniowych, którzy dostrzegali w niej ucieleśnienie tych światłych idei, jakie sami głosili. No i oczywiście, samego Voltaire’a, który zapatrzony w tę postać widział nadzieję na spełnienie swych reformatorskich dążeń w takich państwach jak Rosja czy Prusy. Choć w rzeczywistości było to dalekie od zrealizowania. Bo i niby Katarzyna II chciała równouprawnienia, jednakże cała jej późniejsza polityka prowadzenia wojen i podbojów militarnych, aneksji Rzeczpospolitej, kar nakładanych na bojowników o wolność, rzeź Pragi, sprawiły, że przeważającym stał się pogląd, iż jedynie szukała zwolenników i pretekstów do sięgnięcia po dodatkowe terytoria. I jeśli spojrzeć na to dalej, klarowny wydaje się wniosek, że najbardziej światłym był król Stanisław August Poniatowski, który faktycznie był oświeceniowcem par excellence otaczając opieką intelektualistów i artystów, stwarzając im dogodne możliwości rozwoju. I w przeciwieństwie do pozostałych nie miał wybujałych ambicji podbojów, które zawsze pociągają za sobą mnóstwo ofiar i są brutalne.
Należy jednak podkreślić i zauważyć, że upowszechnianie tego typu przedstawień graficznych oddziaływało z pełnym zamierzeniem na świadomość społeczną i kształtowanie opinii. I państwa zaborcze miały pełną tego świadomość, że ta scena, niekoniecznie ukazuje ich w korzystnym świetle. A jeśli już coś takiego powstało, to czemu by tego nie wykorzystać na potrzeby nowej propagandy i obrócić to na własną korzyść.
Kołacz Królewski, Noël Le Mire, po 1773 r.
Fot. Wikimedia
Stąd w oparciu o ten pierwowzór powstała jeszcze II wersja, która w odniesieniu do pierwowzoru została poddana znaczącej modyfikacji. W pierwszej widać było, że przywódcy trzech państw w gruncie rzeczy ewidentnie „wydarli” polskiemu władcy znaczne obszary jego królestwa. A w tej znacząco przekształconej widać już dialog między cesarzem Józefem II a Fryderykiem II, czego poprzednio nie było. Natomiast nasz król ukazany tym razem bez korony, jedną dłoń ma ułożoną na mapie, drugą zaś wznosi ku górze z podniesionym palcem, jakby chciał przemówić: To los tak chciał, widocznie taka była wola niebios. Jestem z tym pogodzony. I poniekąd na jego obliczu maluje się delikatny półuśmiech dla rzekomego potwierdzenia, że przychyla się do stanowiska pozostałych władców. Dobra propaganda? Można by uznać, że wręcz doskonała. Dlatego, że grafiki powielane w wielu egzemplarzach często rozchodziły się z zaskakującą szybkością wpływając na świadomość społeczeństw europejskich i utrwalając w przekonaniu, że to dobrze się stało z tą aneksją, a król Stanisław August pogodzony jest z tym faktem, dostrzegając w nim wolę i opiekę sił wyższych.
Tak więc I rozbiór stał się faktem dokonanym, lecz już wkrótce ta trudna sytuacja miała uruchomić w rodakach potężne siły umysłowe, gotowe dźwignąć kraj z marazmu oraz niekorzystnych okoliczności dziejowych. Jeszcze na sejmie rozbiorowym, pomimo całego tego fatalizmu, dokonało się „coś” o niebywałym znaczeniu, co wpłynęło na kulturę umysłową narodu i oświecenie powszechne następnych pokoleń.
Od Komisji Edukacji Narodowej do Sejmu Czteroletniego
Na wniosek króla powołano Komisję Edukacji Narodowej, pierwszą tego typu w Polsce i Europie scentralizowaną instytucję, która miała czuwać nad wykształceniem narodu i zapewnianiem rodakom możliwości rozwoju, czy to w wybranych specjalizacjach, kierunkach, bądź też dziedzinach badawczych oraz naukowych. Stając się najwyższym dobrem skupiła pod jedną egidą grono światłych działaczy oświeceniowych, którzy swoimi staraniami zaczęli kłaść podwaliny pod nowoczesne systemy i metody nauczania. I choć stulecia upłynęły i nie raz szkolnictwo na ziemiach polskich napotykało na poważne przeciwności, te wzorcowe modele nigdy nie straciły na aktualności, a umacniając się i ewoluując, przyczyniły się do stałego i sukcesywnego podnoszenia poziomu sprawności intelektualnej obywateli poddanych naukowemu i fachowemu kształceniu, tak w teorii, jak i często w praktyce. I to właśnie w oświacie i w kolejnych reformach dostrzeżono ówcześnie największe szanse na wzmocnienie państwa, wydobycie go z kryzysu i stagnacji, który kładł się cieniem, uniemożliwiając postępowość i budowę większej świadomości społecznej. Jednocześnie należy podkreślić, że konieczność dokonania reform w tym kierunku była spowodowana zmianami, jakie zaczęły zachodzić niezależnie od władzy króla oraz warstw rządzących. Od dwóch stuleci w podnoszenie oświaty w Rzeczpospolitej byli zaangażowani obok Pijarów także Jezuici, którzy dzięki szeroko rozwiniętej sieci szkół gwarantowali Polakom możliwości pobierania nauk. Zniesienie zakonu decyzją papiestwa sprawiło, że należało szybko i skutecznie zapełnić próżnię, gdyż niemalże cały ówczesny system edukacji opierał się na szkolnictwie rozwiniętym przez Towarzystwo Jezusowe, które lada moment szykowało się do kasaty. Cały proceder zmian należało przeprowadzić tak, aby spełniały one oczekiwania przeistaczającego się świata podlegającego bezustannym transformacjom wskutek coraz to nowszych odkryć geograficznych oraz naukowych, kiedy wiedza wzbogacała się i systematyzowała, należało ją na bieżąco aktualizować, samo zaś nauczanie adekwatnie dostosować do potrzeb współczesnych z epoki. Na czele tych przemian stanęli ludzie o znaczących umiejętnościach i rozległych horyzontach myślowych, którzy z racji swego stanu, pochodzenia, pełnionych funkcji, urzędów oraz wykształcenia, mieli ku temu predyspozycje, aby faktycznie te reformy przeprowadzać. Wśród wielu zasłużonych nazwisk wymienia się m.in. Hugona Kołłątaja, Ignacego Potockiego, późniejszego właściciela Ursynowa – Juliana Ursyna Niemcewicza, Andrzeja Zamoyskiego, Jędrzeja Śniadeckiego, Grzegorza Piramowicza.
Przełomowe zmiany w oświacie
Najbardziej kluczowe w całej reformie było wprowadzenie trzystopniowego systemu organizacyjnego szkolnictwa, który funkcjonuje do dziś z nieco zmienionymi nazwami, zakładającego obecność: szkół podstawowych, średnich oraz wyższych. Wielkim i decydującym osiągnięciem było uwzględnienie roli podręczników w procesach nauczania, dlatego utworzone ad hoc Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych sprawowało pieczę nad przygotowywaniem materiałów do powszechnej edukacji. Kilku wybitnych znawców zmobilizowanych w pełni swych intelektualnych sił sprawczych, wypracowało solidne podstawy do kształcenia teoretycznego z różnych dziedzin, w tym m.in. Jędrzej Śniadecki ze swoim podręcznikiem do chemii, czy Onufry Kopczyński z opracowaniem zasad gramatyki, które pozwoliło nauczać i prowadzić lekcje z języka polskiego. Kolejną zasługą, jaką należy przywołać było to, że dzięki pracom KEN zaczęto przywiązywać większą wagę do kompetencji kadry nauczycielskiej, zgodnie z lotną myślą przewodnią, że takie będą owoce z edukacji, jakie sami otrzymają pedagodzy oraz wychowawcy przygotowani do zawodu. Przeorganizowaniu poddano także uczelnie wyższe w Krakowie oraz Wilnie. Hugo Kołłątaj osobiście zajął się zreformowaniem Akademii Krakowskiej wprowadzając wiele korzystnych nowości na fali prądów oświeceniowych.
Podsumowując ten fascynujący zryw polskich przedstawicieli myśli intelektualnej i społecznej, można z całą pewnością uznać, że osiągnięcia Komisji były wielkie, racjonalne oraz postępowe, i co najważniejsze, że pomimo licznych tarć i konfliktów wewnętrznych w narodzie, potrafiły ujawnić i ujawniły niespodziewaną solidarność w słusznej sprawie.
Biblioteka Braci Załuskich
Nie sposób też ocenić znaczenia podniosłości chwili, kiedy Bibliotece Publicznej Braci Załuskich w Warszawie nadano rangę oraz status narodowego zasobu. Choć losy tego bezcennego dziedzictwa kulturowego pokoleń niejednokrotnie szły w parze z tragicznymi wydarzeniami na terytorium kraju. Dla przypomnienia należy dodać, że gdy Katarzyna II na dobre poczuła się włodarzem w Rzeczpospolitej, zbiory Załuskich zostały zrabowane i wywiezione do Petersburga. Dopiero koniec I wojny światowej przypomniał o utraconych skarbach kultury, stąd powzięto wcale nie łatwe starania o ich odzyskanie. W efekcie rewindykacji udało się przywrócić część bezcennych okazów piśmiennictwa oraz sztuki, tzw. załuściana, które stały się zalążkiem Biblioteki Narodowej. Potem jednak przyszedł znacznie potężniejszy kataklizm określany mianem II wojny światowej, który nie był już tak łaskaw. W 1944 roku niemieccy okupanci podpalili budynek będący miejscem gromadzenia zbiorów przy ul. Okólnik w Warszawie.
Biblioteka Braci Załuskich w Pałacu Daniłowiczowskim, Zygmunt Vogel, 1801 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia
Dziedzictwo Komisji Edukacji Narodowej
Przez zaledwie dwie dekady błyskotliwego i prężnego działania, udało się zrobić nieprawdopodobnie wiele dobroczynnego. I choć wraz z nastaniem końca I Rzeczpospolitej, nastąpił także kres istnienia Komisji, to co zainicjowała swym potencjałem umysłowym, pracą, służbą dla kraju, nigdy nie zagasło, a nawet wręcz przeciwnie! Zaraz po tym, jak tylko Polacy zaczęli otrząsać się z wielkiej boleści i żałoby po ostatnim z rozbiorów, po klęsce Napoleona, od nowa zaczęto wskrzeszać najpiękniejsze idee wznosząc wysoko kaganek oświaty, który w nowych okolicznościach miał dawać Polakom pociechę i wiarę niezłomną, sposobność na podtrzymanie kultury umysłowej i tożsamości narodowej. Aby ten ogrom tytanicznych wysiłków Kołłątaja i innych równie wielkich mu twórców nowoczesnego systemu nauczania w Polsce, nie poszedł na marne i nie został zaprzepaszczony, wystarano się o ich dalszą kontynuację już w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku. Jednakże jeszcze z końcem XVIII wieku dokonało się równie wiele aktów o bezprecedensowym charakterze, będących najprawdziwszą oznaką prób wydźwignięcia kraju z zapaści społecznej i politycznej. Niektóre z nich stały się nawet modelowymi przykładami porządkowania ustroju w państwie i tego co u jego podstaw występuje jako kluczowe i najważniejsze. A wszystko to nadeszło u zmierzchu tej wielkiej potęgi, jaką była Rzeczpospolita jednocząca Koronę Królestwa i Pogoń Litewską.
Wielcy w składzie KEN
Sejm Czteroletni i Konstytucja 3 Maja 1791 r.
Komisja Edukacji Narodowej była jednym z najszlachetniejszych przejawów tej błyskawicznej transformacji. Drugim i równie ważnym obszarem intensyfikacji działań stały się obrady Sejmu Czteroletniego w latach 1788-1792, zwanego także Wielkim, nie bez przyczyny. Wreszcie zaczęto roztaczać wizje tak śmiałe i podejmować decyzje tak zdecydowane, jakich przez całe XVIII stulecie brakowało. W obliczu coraz to potężniejszych zagrożeń oraz napięć międzynarodowych, przestano się wahać i to był krok milowy w świadomości warstw rządzących, obecny już nie tylko w słowach, lecz także w aktywności oraz w czynach. Korzystne okoliczności, jakie sprzyjały zwołaniu posłów i senatorów do Warszawy, a także rozpoczęcie obrad w poczuciu szlacheckiej wspólnotowości, były spowodowane m.in. odwróceniem uwagi Rosji pochłoniętej wojną z Turcją. W tym dogodnym, wydawać by się mogło, że najlepszym momencie do zreformowania państwa od podstaw, ze wzmożoną intensywnością ujawniły się żarliwe starania i nadzieje na zrzucenie jarzma protektoratu carskiego, a tym samym przywrócenie pełnej suwerenności Rzeczpospolitej.
Ten wybuch ożywczego i płomiennego patriotyzmu oraz postaw ukierunkowanych na przywrócenie pełni niezależności, znacząco wzmagała literatura publicystyczna o wydźwięku moralizatorskim i politycznym, zagrzewająca do głębokich refleksji nad kondycją mentalną narodu, odwołująca się do wielkich autorytetów wśród Polaków, których czyny sławetne przeszły do historii i zawsze przydawały chluby Koronie. Przedkładająca do wglądu propozycje możliwych do zrealizowania zmian, a także zbiór przestróg, jak mogą skończyć się niefrasobliwe rządy. W tym względzie laur literacki należy się m.in. Stanisławowi Staszicowi, który w „Uwagach nad życiem Jana Zamoyskiego”, anonimowo nawoływał rodaków do gruntownej zmiany myślenia. Za pióro chwytali także Hugo Kołłątaj kreślący „Do Stanisława Małachowskiego (…) Anonima listów kilka”, a także Stanisław Jezierski w swoim „Katechizmie o tajemnicach rządu polskiego”. Wszystkie te treści podsycały ducha polskości, pokazywały co należy zrobić, a co wykluczyć z ustroju państwowego, gdzie szukać wzorców do naśladowania i od czego rozpocząć przebudowę gospodarczą i społeczno-polityczną kraju. Dziś nie sposób ocenić ich roli, gdyż te wszystkie nawoływania „wlewały” w serca i zamiary Polaków jeszcze większą wiarę, że można, a nawet trzeba podwoić wysiłki, by samostanowić o Matce Ojczyźnie. Bo nikomu Ona bliższa, jak Jej własnym obywatelom.
Publikacja Stanisława Staszica z serii Biblioteki Narodowej
Fot. polona.pl
Głaz-pomnik Stanisława Staszica przy Wydziale Leśnym SGGW na Kampusie w Ursynowie
Fot. Wikimedia
Publikacja Stanisława Staszica z serii Biblioteki Narodowej
Fot. polona.pl
I niewątpliwe obradujący nie zawiedli, w ciągu kilku lat dysput, ścierania się różnorakich frakcji i stanowisk środowiskowych, wysunięto i uchwalono wiele aktów prawnych. Choć prawdziwym Opus Magnum Sejmu, stała się Konstytucja z dnia 3 maja 1791 roku. Zwana Ustawą Zasadniczą proklamowała nadrzędne idee i zasady życia społecznego w państwie. Pretendującego do miana nowoczesnego i oświeconego pod płaszczem ochronnym monarchii, czego miała stać się najdoskonalszym spełnieniem i gwarantem. Nie jakaś tam sąsiadująca Rosja pod berłem carów, a właśnie Konstytucja, która regulując ogół praw powszechnych miała zapewniać obywatelom należyte życie w ojcowiźnie na ziemi własnych przodków. W pełni jasności dzisiejszego rozumienia, pozostałe akty ustanowione przed lub po jej ogłoszeniu, uściślały, uzupełniały, bądź rozwijały niektóre z jej postanowień. Zaliczały się do nich m.in.: prawo o miastach i sejmikach, ustawy o sądach sejmowych, straży praw, prawach kardynalnych, komisji wojskowej i jeszcze kilka innych, które odnosiły się do porządku i bezpieczeństwa publicznego, administracji państwowej i urzędowej, sądownictwa, polityki pieniężnej i ekonomicznej, a także obronności terytorialnej. Wśród wielu ustaleń zmierzano także m.in. do zniesienia liberum veto.
I dziś aż trudno wyobrazić sobie te emocje obecne przy obradach. Z pewnością każdego z czynnych uczestników przenikała myśl, że dokonuje się coś o nieprawdopodobnie wielkim i doniosłym znaczeniu dla kraju. Lecz złowieszcze Fatum pisało już inny scenariusz dla Polski, z odległości historycznej, wiemy, że tragiczny, lecz wówczas ten optymizm i ta silna wiara w powodzenie udzielały się posłom oraz senatorom, działając nań niczym najlepsze siły napędowe.
Uchwalenie Konstytucji 3 maja, Kazimierz Wojniakowski, 1806 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Ten obraz Wojniakowskiego jest doskonałym wspomnieniem tamtych wydarzeń i tamtych emocji. Z XIX wiecznego płótna niemalże dobija gwar rozmów, polemik, wymiany zdań, dyskusji oraz głośnych ekscytacji w związku z wiekopomną chwilą. Artysta zaprosił widzów do wnętrza Zamku Królewskiego w Warszawie. Przestronna sala o dwóch kondygnacjach z galeriami, mieści usytuowany pośrodku tron z baldachimem zajmowany przez króla, ławy dla posłów i senatorów, a także miejsca dla obserwatorów. Cała scena przypomina widowisko różnych figur ludzkich i osobowości, które razem zebrały się w tym podniosłym momencie, jakim było ogłoszenie Aktu Konstytucji. Realizację Wojniakowskiego można z pełną zasadnością traktować jako dzieło będące podsumowaniem epoki u schyłku Rzeczpospolitej i XVIII stulecia. Zwłaszcza na pierwszym planie fizjonomie ludzkie jeszcze są zróżnicowane, a im dalej w głąb, ta wyrazistość się zaciera. Bo pomimo pewnych różnic w stroju, bądź też w rysach, przeważająca jest tu sarmackość w pełni swej okazałości. Wystarczy spojrzeć na te ubiory i fryzury szlachciców oraz możnowładczej magnaterii. To symboliczny portret zbiorowy Sarmatów, a konkretnie tych, którzy widzieli potrzeby i konieczność przeprowadzenia gruntownych reform. Bo przecież, byli i tacy, co niechętni do jakichkolwiek zmian zawiązywali spiski i kolaborowali z wrogiem, przyczyniając się w ostateczności do zguby własnej Ojczyzny. Rodzimy malarz pogranicza stuleci przedstawił ten pozytywny obraz warstw rządzących i kultury, która choć nie pozbawiona wad i fermentu, potrafiła mocą wszelkiego ducha i niespożytych sił racjonalizmu oraz intelektu, zjednoczyć się i pod jedną Koroną – Pogoni oraz Orła Białego, dokonać tak niebywałego przełomu w sprawach państwa.
Ciekawostką jest, że Kazimierz Wojniakowski, powtórzył istniejący ówcześnie układ przestrzenny Sali Senatorskiej, która miała charakter dwukondygnacyjnego wnętrza z galeriami w murach wyższego piętra, a od czasów stanisławowskich posiadała także tymczasowe galerie drewniane. Bardzo dobrze zresztą widoczne w kompozycji tego dzieła, które powstało kilkanaście lat później w 1806 roku i to na zlecenie marszałka Sejmu Wielkiego – Stanisława Małachowskiego, który w polityce imperialnej Napoleona, widział szanse na odrodzenie Polski.
Konstytucja 3 maja 1791 roku, Jan Matejko, 1891 r.
Zamek Królewski w Warszawie, fot. Wikimedia
Fascynujące, że poniekąd jakby kolejny epizod po wydarzeniach na Zamku Królewskim, przedstawił w swojej realizacji Jan Matejko. Lecz nie godzi się spłycać znaczenia obrazu, tylko i wyłącznie do jednego momentu, bądź też faktu historycznego. Twórca dobrze zaznajomiony z dziejami Polski namalował go w setną rocznicę uchwalenia Konstytucji. Posługując się wypracowaną w poprzednich latach metodą synkretycznego anachronizmu polegającą na łączeniu różnych wydarzeń w jednej kompozycji, także postaci, które z racji mniej lub bardziej bezpośrednich powiązań przyczynowo skutkowych, pozwalały roztaczać znacznie rozleglejszą narrację historyczną. Dokładnie tak samo postąpił w przypadku o wiele wcześniejszego dzieła, czyli Rejtana.
Ta kompozycja ukazuje pochód elity ustawodawczej z siedziby rezydencjonalnej króla do katedry św. Jana Chrzciciela na ul. Świętojańskiej w celu zaprzysiężenia monarchy wraz z Aktem Ustawy. Można więc traktować ją jako swoiste rozwinięcie akcji zapoczątkowanej u Wojniakowskiego. Wpierw uchwalono dokument rządowy, a następnie na życzenie władcy zdecydowano udać się do bazyliki, aby przed obliczem Boga uświęcić go łaską najwyższych mocy. Kolorystyka dzieła nie jest bez znaczenia. Należy zwrócić uwagę, jak wirtuoz pędzla operował kolorem próbując wywołać określone nastroje i postrzeganie niektórych osobowości. Centrum ideowe całego przedstawienia wyznacza postać marszałka sejmowego – Stanisława Małachowskiego, który wręcz zdaje się jaśnieć pośród innych figur. W ten sposób malarz dał wyraz swego uznania dla prawości i roztropności tego szacownego dygnitarza państwowego. Zawsze po stronie polskiej racji stanu, nigdy nie wystąpił przeciwko Matce Ojczyźnie. Jego ubiór w promieniujących tonacjach wyraźnie odróżnia go z otoczenia i nadaje cech symbolicznych prominentnej światłości. Pod laską marszałka trwały obrady, stąd nie bez przyczyny w prawej dłoni trzyma on wysoko uniesiony Akt Konstytucyjny. Podtrzymywany przed dwóch posłów z ziemi krakowskiej i wielkopolskiej wygląda niczym triumfator i takie widzenie jest całkowicie słuszne. Ustawa rządowa była ze wszech miar wielkim osiągnięciem. Obok Małachowskiego znajduje się drugi z marszałków Sejmu Czteroletniego – Kazimierz Nestor Sapieha z Litwy, równie wierny sługa narodu. Obaj wywyższeni z dumą prezentowali swoją obecność i swój udział w tym przełomowym dziele polskiej myśli intelektualnej, społecznej i politycznej. Najprawdopodobniej w ich bliskim sąsiedztwie znaleźli się także inni posłowie na sejm i działacze oświeceniowi jak Julian Ursyn Niemcewicz (w późniejszych latach właściciel dóbr ursynowskich), autor kodyfikacji prawa Andrzej Zamoyski, a także wychowawca jego synów Stanisław Staszic (pomnik jemu dedykowany znajduje się na Kampusie SGGW przy gmachu Wydziału Leśnego i Technologii Drewna).
Kolejną dość zwartą grupę figuralną w kompozycji tego dzieła stanowią współtwórcy oraz wielcy zwolennicy Konstytucji: Hugo Kołłątaj w szacie kapłańskiej, Ignacy Potocki, książę Adam Kazimierz Czartoryski, a także sekretarz króla i dyplomata Scipione Piattoli. Naprzeciw nich Matejko ustawił postać czołowego opozycjonisty wobec władzy królewskiej oraz Konstytucji – Franciszka Ksawerego Branickiego. Magnat myślący o podtrzymaniu własnego status quo, nie wykazując troski o przyszłe losy Ojczyzny, wkrótce stał się jednym z przywódców Targowicy, która poskutkowała kolejną wojną z Rosją i obaleniem Konstytucji. W pewnym sensie z tą postacią koresponduje sylwetka posła Jana Suchorzewskiego, który rzucił się na bruk ulicy Świętojańskiej chcąc zagrodzić przejście zmierzającym do katedry. Jest to wspomnienie faktu, że przekupiony miał udaremnić usiłowania o uchwalenie ustawy, a gdy to nie poskutkowało, zagroził, że zabije własnego syna. Matejko przywołując to zdarzenie chciał wskazać, jakimi metodami posługiwali się wrogowie Polski, aby osłabić działalność reformatorskich stronnictw politycznych. Były to działania i gra na najniższych instynktach, polegające na zastraszaniu i kuszeniu krociami zysków. Dlatego postacie ojca i chłopca zostały ukazane przez Matejkę w szatach koloru karmazynowego, który miał tu oznaczać, że gdyby faktycznie doszło do apogeum tego szaleństwa, mogłaby polać się krew i doszłoby do tragedii niezawinionego i bezbronnego istnienia, które zostało siłą wciągnięte w świat ciemnych spraw i porachunków dorosłych.
Następną grupę figuralną wyznacza postać ucieleśniająca monarchę, króla Stanisława Augusta, przedstawionego przed podwojami katedry. Tam już czeka nań laur zwycięstwa, a także m.in. prezydent Warszawy Jan Dekert, który co prawda nie doczekał tej wielkiej chwili, gdyż zmarł rok wcześniej, lecz jego obecność ma przypominać o prawach ustalonych dla mieszczan. Niezwykle ważnej i szybko rozwijającej się grupy społecznej, która również domagała się uregulowania i usystematyzowania własnych kwestii. Ich reprezentantem stał się także Jan Kiliński, z zawodu szewc, który wypracował wysoką pozycję społeczną zostając m.in. członkiem Rady Miasta, a w późniejszych latach bohaterem Insurekcji Warszawskiej, chwytając za broń jako pułkownik. Kraków miał swojego bohaterskiego Marcina Oracewicza, Warszawa Jana Kilińskiego. Jego pomnik z szablą uniesioną ku górze znajduje się na Starym Mieście w Warszawie. Choć w wielu innych miejscach Polski ta postać też jest upamiętniania.
Pomnik Jana Kilińskiego na Podwalu w Warszawie, Stanisław Jackowski, 1936 r.
Fot. Wikipedia, Alina Zienowicz
Lecz pośród wielu tak pozytywnych osobowości znalazły się kolejne, tzw. ciemne charaktery, czy to w osobie przyszłego targowiczanina Polikarpa Złotnickiego, który złowrogo i z zadęciem spogląda w stronę króla. Czy też Stanisława Czetwertyńskiego Światopełka, który ponoć był prorosyjskim informatorem. Ten chwyta się za głowę, jakby w geście desperacji i najstraszniejszych odczuć, że oto wydarzyło się coś nieprawdopodobnie tragicznego w skutkach. I jeśli poddać to zastanowieniu, to faktycznie te przewidywania spełniły się, a sam Światopełk przypłacił to…życiem! Obrady Sejmu Wielkiego oraz największych owoc ich starań, były tak przełomowe, że wkrótce grupa wrogo nastawionych do nich spiskowców zawiązała konfederację targowicką, w kolejnym roku rozgorzała wojna z Rosją. Potem dokonano II rozbioru Polski, a w odwecie polscy patrioci zorganizowali w 1794 roku powstanie pod dowództwem Tadeusza Kościuszki, przeciwstawiając się tyranii i obcemu panowaniu. Jan Matejko był zaznajomiony z tymi faktami. I ten gest Światopełka nie był pozbawiony głębszego sensu. Został on tu nie tylko wyobrażony jako przeciwnik Konstytucji, lecz także jako prorok, przed którym roztoczyła się zatrważająca wizja upadki kraju oraz swój tragiczny finał. Dygnitarz ten potraktowany jako zdrajca narodu w czasie Powstania 1794 roku został wywleczony i powieszony nie doczekawszy się nawet procesu.
Jakby dla przeciwwagi po przeciwnej stronie płótna matejkowskiego, umieszczeni zostali przedstawiciele wojsk koronnych, którzy w kolejnych latach wsławili się wielkością hartu ducha oraz bohaterskich czynów, postaw godnych noszenia munduru i pełnienia służby dla kraju. To książę Józef Poniatowski, prywatnie bratanek króla, który stanął na czele szwadronu ochraniającego pochód. Ukazany konno niczym antyczny heros zapowiadał swoją obecnością zbliżającą się wojnę z Rosją, w której przejął dowodzenie. Nieco bardziej w tle figuruje także Stanisław Mokronowski, który był jednym z posłów Sejmu, zaprzyjaźniony z księciem, sprawnie rozwinął karierę wojskową po powrocie z Francji. Walczył w obronie Konstytucji, m.in. w bitwie pod Zieleńcami, uzyskując awans ze stopniem generała. Po przystąpieniu króla do Targowicy, zdymisjonował, lecz w 1794 roku przystąpił do Powstania Kościuszkowskiego, obejmując nadzór nad Warszawą jako komendant.
Lecz żeby nie było, że ten wybitny mistrz pędzla rodem z Krakowa, pominął w swej autorskiej kreacji o podłożu historycznym, przyszłego Naczelnika Siły Zbrojnej Narodowej – Tadeusza Kościuszkę we własnej osobie. Co prawda nie jest on dobrze uwidoczniony, gdyż nie był świadkiem tamtych wydarzeń. Nieco ukryty za Stanisławem Małachowskim, z bandażem na głowie, odzwierciedla przyszłą walkę powstańczą, przelaną krew rodaków oraz własną w obronie Konstytucji i niepodległości Polski. Walkę, w której wzniecał się duch narodu w chwalebnych i owianych sławą zwycięstwach jak pod Racławicami, albo gasł w sromotnych porażkach, gdy opadał kurz pod Maciejowicami. Sytuując go w tym miejscu, Matejko jasno zakomunikował, że to o te wartości poszli walczyć i bić się najwięksi bohaterowie. I to one stały się niewygodą dla tych, którzy mieli inną wizję polityki zagranicznej, widząc w reformach zagrożenie dla własnych pozycji, a w przyjaznych stosunkach z Rosją korzystny sojusz partnerski. U podstaw tego przekonania legła myśl, że w przymierzu z wpływowym sąsiadem Polska nie ma się czego obawiać, a sami podtrzymają swoją władzę. Niestety, nie wyciągnięto odpowiednich lekcji z I rozbioru. I to był kardynalny błąd. Najbardziej fatalny okazał się ten odwrót od prób zreformowania podupadającego państwa, aby obywatele mogli żyć i funkcjonować w sprawnym ustroju, przyczyniając się do trwałego i sukcesywnego rozwoju Rzeczpospolitej, a nie wstecznictwa. I nie da się ukryć, że najbardziej cierpiały na tym te najniższe warstwy. Zwłaszcza chłopi, którzy najwięcej dbali o wyżywienie kraju, a niewiele z tego mieli. Ten system rozpadał się od podstaw obejmując i infekując kolejne szczeble hierarchii społecznej. Dlatego odwrót władnych i sprawczych magnatów od króla, postanowień Sejmu i Konstytucji, był najdotkliwszym ciosem, przejawem egoizmu oraz braku przezorności. A w jeszcze większym skrócie było to pozostawienie podlegającej ludności samej sobie, która wręcz utyskiwała z powodu niekorzystnego położenia w wielu sferach życia społecznego, gospodarczego i publicznego. Ogromne przepaście jedynie pogłębiały rozdźwięk między możnowładcami, a całą resztą. Oczywiście chęć roztaczania coraz to większych wpływów również kusiła, stając się wyrazem niezaspokojonych dążeń i chęci upowszechnienia oligarchii, kosztem ograniczenia monarchii królewskiej. Dlatego jeszcze dobrze atrament nie zdążył na Ustawie obeschnąć, jak już wiązano spisek w celu obalenia Konstytucji. Na jego czele stanęli Stanisław Szczęsny Potocki, Franciszek Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski.
Targowica
W oficjalnym obiegu utrwaliło się przekonanie, że do formalizacji spisku doszło w miejscowości Targowica na Kresach. Poproszono o poparcie Katarzynę II, której również nie podobało się to, że król z sojusznikami szybko przeorganizowali się i zsolidaryzowali, wykazując pełną mobilizację i zaangażowanie w poprawę niekorzystnego systemu państwowego. Jednocześnie był to dobry pretekst do zaatakowania Polski i wypowiedzenia kolejnej wojny.
Od wojny polsko-rosyjskiej do II rozbioru Polski
Nie ma co do tego wątpliwości, że tak jak Targowica przyczyniła się do kolejnej wojny, tak klęska w tej wojnie spowodowała II rozbiór Polski. O jej przebiegu można napisać, że siły polskie zostały zaciągnięte, choć proste to nie było. Armia Rzeczpospolitej już od dawna wymagała przemian i unowocześnienia, o czym zaczęto gorączkowo rozmyślać dopiero w trakcie obrad Sejmu Wielkiego. Było więc już trochę za późno. Na czele dowodzenia stanęli m.in. książę Józef Poniatowski, gen. Tadeusz Kościuszko, gen. Jan Henryk Dąbrowski i gen. Józef Zajączek. Mając po swojej stronie tak doświadczonych i biegłych strategów można było spodziewać się wspaniałych zwycięstw. I faktycznie wojska rosyjskie zostały pobite i rozgromione w bitwach pod Dubienką i pod Zieleńcami.
Wojciech Kossak, znakomity malarz i mistrz scen batalistycznych, aż dwukrotnie podjął się zobrazowania tematu bitwy pod Zieleńcami, niedużej wsi na Ukrainie w obwodzie chmielnickim. Bijatyka ta, jej przebieg i zwycięstwo miały niezwykle ważne znaczenie podnoszące morale żołnierzy polskich. Dlatego artysta z wielkim zamiłowaniem przedstawił na jednym płótnie wizję otwartej walki w polu wśród wzbijających się tumanów kurzu i hałaśliwego tumultu. Na drugim zaś zwycięski pochód jazdy konnej przed dowódcami.
Bitwa pod Zieleńcami, Wojciech Kossak, 1891 r.
Fot. Wikipedia, polswissart.pl
Zwycięstwo pod Zieleńcami, Wojciech Kossak, 1898 r.
Fot. Wikimedia, artyzm.com
Tak znakomita wygrana polskich oddziałów przeszła do historii z jeszcze jednego powodu. Książę Józef Poniatowski nie zwlekając ani chwili dłużej, poprosił króla o ustanowienie odznaczenia Virtuti Militari za waleczność i odwagę dla braci broni, aby wzmocnić wojowniczego ducha w każdym żołnierzu. Na aprobatę monarchy nie trzeba było długo czekać. Odpowiedź była zdecydowana i oczywista. Order przyznawany był jeszcze w Księstwie Warszawskim, a potem przywrócony przez Naczelnika Państwa wraz z nastaniem wytęsknionej wolności i uwolnieniem się od obcej i siłą narzuconej hegemonii w 1918 roku.
Order Virtuti Militari z 1792 r.
Fot. Wikimedia
Niestety na tym zakończyły się sukcesy z tak dużym powodzeniem odnoszone. I gdy tylko wrogim wojskom w trakcie natarcia udało się dojść do linii Wisły, król przystąpił do targowicy, aby zapobieżyć dalszemu rozwojowi wojny. Po dwóch wielkich zwycięstwach można by pytać, dlaczego monarcha zdecydował się na taki krok. Pierwsza odpowiedź wydaje się całkiem prosta. Gdyby ten czas przypadł na okres rządów Jana III, kiedy państwo zostało wyniesione do rangi potęgi militarnej w tej części Europy, z całą pewnością byłoby inaczej. Lecz te sto lat później armia polska już dawno nie przypominała tej z ubiegłego stulecia, całkowicie tracąc na swym znaczeniu w porównaniu do czasów złotej ery Rzeczpospolitej. Kolejni władcy w XVIII stuleciu nie przykładali takiej wagi do obronności kraju. A kiedy przyszedł czas wojny, okazało się to wielkim błędem oraz zaniechaniem. Lecz już nijak czasu nie można było cofnąć. Król Jan III Sobieski był wybitnym wodzem, taktykiem i strategiem, bardziej świadom, że trzeba manifestować swoją siłę i pozycję, żeby wzbudzać respekt i postrach, jak również odstraszać niegodziwe zamiary. Król Stanisław August był człowiekiem innej epoki, oświeceniowcem i znamienitym mecenasem sztuki, a jego wrodzona wrażliwość nie predestynowała go do prowadzenia polityki wojen i podbojów. To dwie różne osobowości. Inne okresy władania. Inny rozkład sił politycznych w Europie. Z kolei caryca Katarzyna II była jego przeciwieństwem. O jej niepohamowanej żądzy dominacji i potrzebie podbojów oraz zwyciężania, świadczą konflikty, jakie prowadziła. Czy to z Osmanami, czy ze Szwedami, którzy mieli wyjątkowo silne armie, doskonale wyćwiczone i zaprawione w bojach. Jednakże jej to nie przerażało, gdyż sama wypracowała posłuch i autorytet wśród swoich dowódców i zastępów rosyjskiego wojska. Pod tym kątem prowadziła politykę imperialną i zagraniczną, ukierunkowaną na ciągłe zdobywanie i ekspansję.
Smutnym i opłakanym stało się, że wraz z dekapitulacją należało rozstać się z myślami o poprawie życia w kraju. Tyle starań, lata obrad i spotkań sejmowych, angażu wielkich intelektualistów, stoczyło się na marne, wobec kolejnego ataku na Rzeczpospolitą. Historia bezlitośnie oceniła targowicę oraz jej twórców i związkowców. Bo potem było już tylko gorzej i za niedługo II rozbiór Polski. Caryca i tak najpewniej atakowałaby Polskę, gdyż wpisywało się to w jej plany rozszerzania własnego mocarstwa. Jednakże, gdyby wtedy cały naród złączył się, najpewniej zostałaby powstrzymana, a jej zapędy ukrócone. Lecz znowuż tak się nie stało. Zbyt wielki podział i rozdźwięk wśród rządzących, wzajemne żale, narodowe animozje, egocentryzm, a także najzwyklejsza chęć przypodobania się carycy, jedynie przyśpieszyły agresję obcych wojsk na nasz kraj, przynosząc ze sobą nieodwracalne skutki. Stąd krótka, oj krótka była radość targowiczan. Myśleli, że jak zawiążą sojusz z jaśnie oświeconą, to dopiero im się świetlana droga do władzy oligarchicznej otworzy. O naiwni! Chyba po pierwszym rozbiorze nie zorientowali się, z kim mają do czynienia. I na początku stycznia 1973 roku Rosja i Prusy inkorporowały sobie nowe terytoria. Wielkopolskę od zachodu, rejony od Mińska po Kamieniec na wschodzie. Zdziwili się waćpany targowickie, że im plany rozszerzenia władzy nie wyszły. A jakie były nastroje w narodzie, tylko można sobie wyobrażać. Może nawet lepiej nie, bo ten gniew i ta złość ogromna, stały się przyczyną wielu samosądów i wieszania zdrajców w rok później. Również podejrzanych o kolaborację. Takie to były czasy i emocje targające ludnością. Wpierw szok mieszał się z niedowierzaniem. U niektórych żal, może nawet skrucha oraz boleść przygniatająca. Matka Ojczyzna po raz wtóry została rozparcelowana, bez Wielkopolski, Podkarpacia i ziem wschodnich odpowiadających dzisiejszym terenom Ukrainy i Białorusi, przestała przypominać dawną siebie. Stała się okrojoną krainą z wąskim pasem biegnącym od Inflant do Krakowa położonego granicznie z Austrią. Na domiar mistrzowska taktyka polegająca na wrzuceniu kości niezgody między przedstawicieli warstw rządzących Rzeczpospolitej sprawiła, że udało się doprowadzić do bardzo poważnego konfliktu wewnętrznego zbliżonego do wojny domowej. Celem całkowitego podzielenia społeczeństwa. Bo podzielone społeczeństwo to takie, które nie ma już takiej siły, aby się bronić i dźwigać z zadawanych ciosów. I jakby na to nie spojrzeć, ten tok myślenia w stu procentach się ziścił i co gorsza, że wszystko to co zostało zaszczepione w umysłach wiele lat wcześniej zaczęło zbierać swoje żniwo pod całkowitą likwidację państwa polskiego. Wielu dowódców rosyjskich liczyło się z tym, że im większe będą prześladowania i represje nakładane na już i tak ciemiężony lud, tym szybciej może on zechcieć się wyswobodzić. Dla wroga był to całkiem korzystny scenariusz, dający kolejny pretekst do ostatecznego unicestwienia państwa, wedle dawnej śpiewki znanej z I rozbioru, że skoro taka anarchia w Polsce panuje, to obowiązkiem wielce oświeconych przywódców państw sąsiednich jest zaprowadzić ład i porządek. I w sumie to się nie pomylili co do tego, że narastająca frustracja stała się gotowym zaczynem do powstania zbrojnego. Bohaterstwo tych osób, które zdecydowały się zawalczyć o suwerenność, nie miało żadnej miary. Albowiem sytuacja była na tyle dramatyczna i przytłaczająca, że nie dodawało to otuchy. Otoczenie z trzech stron nieprzyjacielskimi siłami od razu napełniało świadomość myślami o niekorzystnym położeniu i zdecydowanej przewadze wrogów. A jednak znaleźli się tacy, co bez wahania raczyli stawić się do obrony Ojczyzny. Ci, co czuli, że muszą coś jeszcze zrobić dla tej Polski udręczonej i chylącej się ku upadkowi, po prostu zamierzali to zrobić, nie bacząc na konsekwencje. Liczyło się tylko być, albo nie być Korony, co pod swym znakiem jednoczyła Orła Białego z Pogonią.
Powstanie Kościuszkowskie
Po dramatycznym poddaniu się króla wobec presji narzuconej siłą i bezprawiem, wielu dowódców i współtwórców Konstytucji, zrezygnowało z pełnionych funkcji, a część udała się na emigrację, w tym m.in. do Saksonii. To właśnie tam zaczęły powstawać plany o konieczności powzięcia czynu zbrojnego. Powstanie miało dać jednoznaczną odpowiedź, czy jeszcze da się cokolwiek uratować z tego, o co tak zabiegały minione pokolenia, a przebiegłością, nikczemnością i postrachem zostało brutalnie odebrane. Na jego czele postawiono człowieka, który miał już za sobą wielkie sukcesy w obronie niepodległych Stanów Zjednoczonych, gdzie sprawdził się jako wyśmienity inżynier-konstruktor w obronności warownej, a po powrocie do kraju zaprawiony także w wojnie polsko-rosyjskiej. Generał Tadeusz Kościuszko! Gdy doszło do wskazania naczelnego dowódcy wszyscy skierowali się w Jego stronę. Niezwykła osobowość potwierdzona niesamowitymi dokonaniami, a przy tym wspaniałymi cechami charakteru. Wraz z chwilą przyjęcia powierzonego zadania, w pełni jasności, że oto najważniejsza misja życiowa, bo przecież związana z ratowaniem Matki Ojczyzny. Dla osób o patriotycznych sercach, nie mogło być nic cenniejszego, nad dobro i Jej własne losy. W skład tajnego sprzysiężenia weszli także m.in.: gen. Ignacy Działyński, Józef Wybicki, gen. Józef Zajączek.
Tadeusz Kościuszko, Kazimierz Wojniakowski, przed 1812 r.
Muzeum Narodowe w Poznaniu, fot. Wikimedia
Jeszcze we wrześniu 1793 roku Tadeusz Kościuszko spotkał się ze stronnikami w okolicach Krakowa, aby omówić plany co do przyszłego powstania. W między czasie próbowano szukać sojuszników, a gdzie to robić, jeśli nie we Francji, która również przechodziła okres drastycznych zmian w skutek rewolucji. Oba państwa złączyły wówczas podobne wydarzenia związane z dążeniami do poprawy sytuacji w kraju poprzez Konstytucję. Z tą różnicą, że polski monarcha był całkowicie oddany sprawie jako jeden z współtwórców Ustawy Rządowej, a między królem Ludwikiem XVI i jego przeciwnikami tak się zaognił konflikt, że przypłacił to życiem na gilotynie. Natomiast zaskakujące jest to, że kiedy patrzy się na obraz jednego z ówczesnych malarzy klasycystycznych, Jacquesa Louis Davida, przedstawiający francuskich parlamentarzystów, to dostrzega się podobieństwo z polskimi posłami, którzy w sali Zamku Królewskiego, podjęli się starań zreformowania państwa i określenia ustawy zasadniczej. Francuzi też obradowali pod presją. A kiedy Ludwik XVI zamknął im salę posiedzeń, przenieśli się w inne miejsce, a mianowicie do sali gry w piłkę na terenie Wersalu. Moment przysięgi i tych emocji podchwycił w swoim obrazie David, francuski malarz rewolucji i rewolucjonistów, później także nadworny Napoleona.
Jacques Louis David, Przysięga do sali gry w piłkę, 1791 r.
Museé Carnavalet, fot. Wikimedia, parismuseéscollections.paris.fr
Dlaczego o tym wspominano? Bo dokładnie te same nastroje obywatelskie i ten sam kierunek reform ustrojowych, sprawiły, że dowództwo planowanej insurekcji zaczęło szukać wstawiennictwa we Francji. Generał Kościuszko posłał zaufanego człowieka Franciszka Barssa w misję celem uzyskania jakichś form pomocy i poparcia dla przygotowywanego powstania. Niestety spotkali się z odmową. Rewolucjoniści byli bardziej zajęci swoimi sprawami i tym, co na bieżąco działo się u nich w kraju. Obalenie monarchii absolutystycznej to był duży przewrót i najpewniej nie chcieli wchodzić w kolejny konflikt, a już tym bardziej z tak potężnym przeciwnikiem militarnym jakim była Rosja, gdy jeszcze panowało wewnętrzne zamieszanie.
Wobec tego, należało już tylko liczyć na siebie. A widmo nieuchronnego konfliktu zbrojnego unosiło się w powietrzu. To był okres wzmożonych napięć i jak to zwykle bywa w takich przypadkach, wystarczyła solidna iskra, żeby dwie strony przystąpiły do walki. Takim impulsem dla Polaków była redukcja liczebności wojska koronnego oraz przymusowe wcielenia polskich żołnierzy do obcych armii Prus i Rosji. Sprzeciwił się temu jeden z najzacniejszych dowódców w konspiracji przedpowstańczej, gen. Antoni Madaliński, którego akt woli i oporu przyśpieszył wybuch powstania w marcu 1794 roku. Za jego oficjalną datę przyjmuje się dzień, w którym naczelny dowódca Tadeusz Kościuszko proklamował publicznie na Rynku w Krakowie swoją gotowość bojową do obrony Rzeczpospolitej i walki o niepodległość. Był to dzień uświęcony mocą tradycji.
Wpierw Naczelnik udał się z gen. Józefem Wodzickim na mszę świętą do kościoła Ojców Kapucynów, po której w domku loretańskim poświęcono pałasze. Dlaczego akurat tam? Z całą pewnością można szukać związków z postacią wielkiego wodza i króla Polski – Jana III Sobieskiego, który w ramach wotum dziękczynnego za zwycięstwo pod Wiedniem, ufundował zakonowi w Warszawie kościół przy ul. Miodowej. Kościuszko zapewne miał tę wiedzę i w poszukiwaniu ducha walki wiedział, gdzie się udać. Te myśli o największych przywódcach pokroju Sobieskiego, musiały zapełniać jego myśli. Teraz sam miał przewodzić swoim rodakom, a stawka była największa z dotychczasowych. To być, albo nie być Matki Ojczyzny.
Obraz odnoszący się do tego wydarzenia oprócz zręcznie założonej kompozycji, relacji barwnych i nastroju powagi oraz podniosłości chwili, pokazuje i mówi wiele o polskim narodzie. O doświadczeniach przywoływania największych autorytetów w chwilach potężnego zagrożenia, przywiązaniu do religii katolickiej widzianej w nierozerwalnej jedni z władzą państwową, której na przestrzeni stuleci wiernie podlegali królowie, dowódcy wojskowi i cała Rzeczpospolita. Bo kto jak nie monarchowie i możnowładcy, byli fundatorami dóbr kościelnych i zakonnych? Żadna walka nie rozpoczynała się bez święcenia szabel i próśb do Boga Ojca składanych o wstawiennictwo i zwycięstwa nad wrogami. To tradycja wiekami utrwalona, której czytelnym symbolem stał się ten obraz, jakby w dowód słów, że Bóg-Honor-Ojczyzna, były i są ze wszech miar wpisane w genetykę narodu i państwowości polskiej. Co więcej, obraz pomimo niezbyt rozbudowanej sceny, zaledwie kilkupostaciowej, jest nośnikiem kolejnych równie bogatych znaczeń. Postać kobiety z lewej strony układu uosabia te wszystkie matki, których synowie szli w bój, niejednokrotnie tracąc życie na polach walki. Kilkunastoletni chłopiec zaświadcza o zaszczepianiu głębokich wartości patriotycznych u najmłodszych i najpewniej reprezentuje przyszłe pokolenie walk narodowowyzwoleńczych w 1 poł. XVIII wieku. Malarz osadził tu jeszcze jedną postać, mniej widoczną, która za stołem pochyla się i jest przygnębiona. Każda ikonografia każe wiązać ją ze znanymi wyobrażeniami Jezusa Chrystusa, który złożył ofiarę z własnego życia, aby odkupić grzechy ludzkości. To zapowiedź martyrologii narodu polskiego, przyrównywanego w kolejnym stuleciu do Mesjasza i Jego męczeńskiej śmierci. Jest to tak czytelne, podobnie jak myśli tego Chrystusowego uczestnika sceny:
Wielki Kościuszko, pójdziesz w bój i za Tobą pójdą równie Tobie wielcy. Niektórzy nawet złożoną daninę z własnego życia, tak bliska jest im jest Matka Ojczyzna. Poleje się krew, lecz sprawa jest przesądzona. Wrogowie już dawno zwarli szyk. Smutek rozkrusza serca, gdyż wielkością odwagi zasługujecie na miana największych swoich czasów. Przyszłe pokolenia będą o tym przypominać, tak jak o mojej śmierci na krzyżu za losy świata.
Wobec tak przejmującej wymowy tego dzieła, chyba nikt nie zaprzeczy, że to bez wątpienia jeden z najpiękniejszych i zarazem najbardziej wzruszających obrazów dotyczących insurekcji oraz jej początków. Ciekawostką, lecz niepozbawioną znaczenia jest to, że artysta namalował go w 1905 roku, kiedy Rosja przystąpiła do wojny z Japonią, a w społeczeństwie polskim znowu zaczęły nasilać się i odżywać przejawy sprzeciwu wobec protektoratu i zniewolenia carskiego. Na tej podstawie można wnioskować, że kiedy ktoś w trudnych momentach dla kraju chwyta za pędzle i przywołuje bohaterów narodowych, to właśnie po to, aby postawić przed odbiorcami wielkość niezachwianych upływem czasu autorytetów, podbudować nastroje obywatelskie i dodać wiary na dalsze zmagania. A gdy mówi się i myśli o Powstaniu Kościuszkowskim zawsze trzeba mieć na uwadze, że było to ostatnie wystąpienie zbrojne Rzeczpospolitej przeciwko jej wrogom, „na chwilę” przed całkowitą utratą niepodległości. Ostatnie tak chwalebne, odważne i bezkompromisowe przeciwstawienie się przeważającym siłom nieprzyjaciół. Jego przebieg był pełen zaskakujących zwrotów akcji.
Po nabożeństwie i święceniu szabel, Kościuszko wraz ze swoim kompanem udał się na Rynek, by w obliczu Boga, współtowarzyszy broni i mieszkańców miasta złożyć uroczystą przysięgę. Tymi oto słowami:
Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu Narodowi Polskiemu, iż powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie dla obrony całości granic, odzyskania samowładności Narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męka Syna Jego.
Do słów przysięgi dołączony był także akt powstania, który odczytano publicznie. Jeszcze tego samego dnia Kościuszkowcy wymaszerowali z miasta podążając w stronę Kielc.
Na obrazie Franciszka Smuglewicza z 1797 roku widać umundurowane wojsk koronnych z pełnym rynsztunkiem, choć prawda była taka, że z tak okrojonych sił armii polskiej ciężko było uformować zasobne liczebnie oddziały, zaś sam werbunek ochotników także do najłatwiejszych nie należał. Do tego dochodził palący problem braku odpowiedniej ilości broni palnej, której skuteczność często gwarantowała zwycięstwa i przesądzała o nich w decydujących momentach. Dlatego jednym z najlepszych rozwiązań było uposażenie i wzmocnienie formacji bojowych w broń białą. I co jak co, ale na piki i kosy można było jeszcze w miarę możliwości sobie pozwolić. Oczywiście biegłość i przewidywalność Naczelnika sprawiła, że już wcześniej ustalił on plan co do organizacji zasobów ludzkich. Jednakże między planami a ich urzeczywistnieniem zawsze jest spora granica. I choć oczekiwania były nieco większe, to oprócz potencjału służby czynnej, udało się zaciągnąć poborowych oraz ochotników. Formacje zasilano także werbunkiem przymusowym obejmującym jeńców. Nie da się ukryć, że gdyby nie wiedza oraz poprzednie doświadczenia generała Kościuszki, ciężko byłoby tego wszystkiego dokonać. Zasoby armii regularnej stanowiła piechota, jazda, artyleria, technicy wojskowości. Oddziały nowo sformowane milicja miejska, a także generał-majorowie ziemiańscy, którym powierzono dowodzenie pospolitym ruszeniem w obrębie własnej ziemi.
W pamięci potomnych bardzo silnie i trwale zapisały się oddziały Kosynierów, uwiecznionych w niejednym dziele sztuki malarskiej, czy też artystycznej. Byli to żołnierze piechoty uzbrojeni w kosę ustawioną na sztorc. I tu sprawa ciekawa, bo narzędzia te tradycyjnie kojarzone z rolnictwem, pracą na roli i uprawą ziemi, podkreślają słuszny i niepodważalny fakt, że oddziały Kosynierów często zasilali chłopi. Ci prości i pełni godności chłopi, którzy najciężej pracowali u podstaw, zmagając się z niedolą własnego losu spowodowaną niekorzystnym ustrojem, niejednokrotnie naznaczonym bezwzględnym wyzyskiem. Generał Kościuszko dostrzegł w tej warstwie społecznej wielki potencjał bojowy, a potem tak się zżył z tymi ludźmi, że pragnął im uchylić nieba, aby tylko poprawić ich żywot. To przy jego boku poszli walczyć ramię w ramię, w obronie Matki Ojczyzny oraz Jej niepodległości, gdy wybiła godzina Powstania. Ich bohaterstwo i poświęcenie tak często dostrzegane przez artystów wielkiego formatu, trafiało potem na płótna po to właśnie, aby oddać im należną cześć za ten ogrom wysiłków dla własnego narodu. Ich postawę i zasługi dla kraju podkreślała dewiza umieszczana na sztandarach ŻYWIĄ I BRONIĄ.
Sztandar Żywią i Bronią z okresu Insurekcji, 1794 r.
Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, fot. Wikimedia
Józef Chełmoński, Modlitwa przed bitwą pod Racławicami, 1906 r.
Muzeum Narodowe we Wrocławiu, fot. Wikimedia, Pinakoteka Zaścianek
Jeden z najbardziej poruszających i sentymentalnych obrazów traktujących o tej kwestii w sposób bezpośredni, o udziale chłopów w Powstaniu, wyszedł spod pędzla Józefa Chełmońskiego. Mistrza malarstwa polskiego i pejzażu, który z wielką estymą podejmował się ukazywania przejawów życia na wsi, pełen uwielbienia dla niesamowitych widoków natury, tradycji i kultury chłopskiej. Jego „Modlitwa przed bitwą” potwierdza to, co zostało napisane uprzednio. Kiedy czas był właściwy ku temu, poddawali swe życie cyklom przyrody, aby zapewnić obfite plony, urodzaj, wyżywienie. Kiedy nastał czas walki, poszli za Kościuszką nie bacząc na możliwe konsekwencje. Zanosząc swe modły błagalne do niebios o opiekę boskiego wstawiennictwa i opatrzności. Józef Chełmoński oddał hołd tych walecznym żołnierzom, którzy wielkie zasługi położyli w bitwie pod Racławicami, przechylając szalę zwycięstwa na korzyść polskich sił zbrojnych.
Analizując te i inne fakty, można też z całym przekonaniem uznać, że wraz z utworzeniem oddziałów Kosynierów i patronatem Kościuszki, zaczęła postępować stopniowa nobilitacja tej zaniedbanej i niedocenianej warstwy społecznej. Wpierw poprzez zapewnienie należytego miejsca w panteonie bohaterów narodowych. W trakcie insurekcji przykład niezłomnego męstwa dał Wojciech Bartos Głowacki. Chłop, kosynier, którego zasługi w bitwie pod Racławicami nie uszły uwadze samego Naczelnika. W podzięce mianował go chorążym dopiero co utworzonej formacji Grenadierów Krakowskich. Głowacki w trakcie natarcia na artylerzystów zdobył jedną z armat. A to było coś! Wódz honorując Głowackiego pragnął wyrazić swój podziw i najwyższe uznanie, zachęcając przy tym innych do równie przełomowych aktów odwagi. I wreszcie zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, że Rzeczpospolita to znacznie więcej niż tylko stan szlachecki i magnacki. Ten przełom w myśleniu i świadomości przyszedł trochę za późno, ale niewątpliwie objawił się przy udziale takiego Kościuszki, który był jeden na miliony. Głowacki doczekał się kilku pomników, a jego chwała nie rozwiała się przez stulecia. Nie umknęła również Matejce, który podejmując się zobrazowania racławickiej bitwy, nie mógł pominąć tak zasłużonej postaci. Z kolei wyobrażenie rzeźbiarskie w Janowiczkach pokazuje stojącego na rosyjskiej armacie wojaka z czapką i kosą, próbującego nadepnąć dwugłowego orła zdobiącego lufę działa. Cześć i Chwała bohaterom!
Lecz na tym, Kościuszko nie poprzestał! Głęboko poruszony sprawą chłopską, postanowił zrobić znaczniej więcej dla tej grupy społecznej. Zwieńczeniem i dowodem jego szacunku było wydanie uniwersału połanieckiego zapewniającego, że odtąd chłopi będą pod opieką państwa wraz z przynależnymi im prawami, wśród których znalazły się m.in. zapisy o ograniczeniu poddaństwa i nadaniu wolności osobistej. W 1917 roku kiedy przewidywano możliwość odzyskania niepodległości Polski i w 100. rocznicę śmierci Naczelnika, usypano w Połańcu kopiec i ustawiono dwa kamienie pamiątkowe z tablicami, jedną z napisem: Tu 7.V.1794 r. w obecności Tadeusza Kościuszki i wojska ogłoszono wszem i wobec Uniwersał połaniecki, że odtąd chłopi są pod opieką prawa, że są wolni itd… Odtąd miejsce to stało się kultem i symbolem dążeń społecznych i narodowych w Polsce.
Podsumowując w dużym skrócie, Kościuszko zadbał o każdy aspekt wiążący się z powstaniem. Jego strategiczne myślenie objęło organizację jak największej siły żywej walczącej, koni obraz broni. W zakresie obieranych taktyk podkreśla się dobre rozeznanie terenowe walk, zręczną i prawidłową lokację oddziałów, w natarciu kluczowym stał się masowy napór piechurów oraz dążność do osłabienia wroga wszelką mocą. Wzmacniane morale żołnierzy poprzez docenianie ich zasług na polach bitewnych, bez względu na pochodzenie czy status posiadania. I to było tak bardzo piękne w postawie Naczelnika, który nie dość, że okazał się wybitnym wodzem, to do tego jeszcze dobrym człowiekiem. Nie przechodzącym obojętnie wobec niesprawiedliwości. Sława Kosynierów też przetrwała w pamięci potomnych wiążąc się z innymi walkami o wyzwolenie, jakie miały miejsce w XIX stuleciu.
Pomnik Głowackiego w Janowiczkach, M. Konieczny, 1994 r.
Fot. Wikimedia
Kościuszko pod Racławicami, Jan Matejko, 1887 r.
Muzeum Narodowe w Krakowie, fot. Wikimedia, zbiory.mnk.pl
Kopiec Kościuszki w Połańcu
Fot. Wikimedia
Kalendarium najważniejszych wydarzeń
Ważniejsze wydarzenia z czasów insurekcji można ściślej podsumować. Dzień 24 marca, w którym zaprzysiężono Tadeusza Kościuszkę, uważany jest za datę rozpoczęcia Powstania. Litwa przystąpiła 16 kwietnia, 17 kwietnia wybuchła Insurekcja warszawska, w Wilnie 23 kwietnia.
Powstanie w Wilnie miało nieco inny przebieg niż w stolicy. Dowództwo nad nim przejął generał Jakub Jasiński. Pierwszego dnia odniesiono sukces i bez problemu udało się zapanować nad wrogimi siłami zbrojnymi. 25 kwietnia dokonano publicznej egzekucji na osobie uważanej za zdrajcę narodu. Był nim Szymon Kossakowski, hetman wielki litewski, który od już od dłuższego czasu sympatyzował z zaborcami i Katarzyną II. W lipcu było wielkie obleganie miasta, które niemalże cudem ocalało. Kilkanaście dni po tamtych wydarzeniach z dniem 12 sierpnia zostało poddane.
W Warszawie ten przebieg był o wiele ostrzejszy. Już pierwszego dnia mieszkańcy pod dowództwem Jana Kilińskiego przepędzili wojsko rosyjskie i co gorsza dla niektórych, przypuścili atak na siedzibę Rosji, pozyskując dokumenty kompromitujące niektórych dygnitarzy regularnie opłacanych przez państwo zaborcze. Na początku maja doszło do rozruchów i na oczach rozsierdzonego tłumu zawiśli na szafocie, m.in. biskup inflancki Kossakowski, a także hetman wielki koronny Piotr Ożarowski. Z końcem czerwca nastąpiła kolejna fala straceń, gdzie żywota dokończyli, m.in. biskup wileński Ignacy Massalski, czy wspominany tu wcześniej przy opisie obrazu Jana Matejki, niejaki Antoni Czetwertyński-Światopełk. Od połowy lipca do 6 września miasto było oblegane przez armie Prus i Rosji. Jednakże wycieńczeni wrogowie odstąpili od murów miejskich. W tym czasie gniew ludności nadal nie malał. Czyniono wiele, żeby ukarać tych, których okrzyknięto zdrajcami Ojczyzny. Kolejne wymierzanie sprawiedliwości przybrało zdecydowanie inną formę i charakter, aniżeli wcześniej. Przez wzgląd, że wielu oskarżonych nie udało się schwytać, postanowiono odwołać się do dawnej tradycji wieszania zdrajców w obrazach malarskich. Sam fakt, że zdecydowano się na taki akt jedynie potwierdza, jak wielkie i silne emocje kipiały w społeczności miasta. Jak wielka złość temu towarzyszyła, że Konstytucja była już uchwalona, a przez targowicki wyczyn, wszystko zostało stracone. Złość, gniew, bunt, niezgoda. To wszystko widzi się na obrazie francuskiego artysty Jana Piotra Norblina, który był dobrze zadomowiony w Polsce i blisko związany z tym krajem, zaprzyjaźniony z ówczesnymi elitami, wśród których znajdował uznanie dla swej sztuki i wpływowych protektorów. Twórca przedstawił w nim ten moment symbolicznego rozprawienia się z przywódcami spisku, Szczęsnym Potockim, Sewerynem Rzewuskim i Franciszkiem Branickim.
Jan Piotr Norblin, Wieszanie zdrajców in eiffege, ok. 1794 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Rzeź Pragi
O Warszawo, Ty zaciekle stawiałaś opór i chwalebnie broniłaś swych murów i mieszkańców. Lecz przyszła hekatomba, która zebrała obfite żniwo krwawe, pozbawiając życia wielu twych obywateli.
Stolica stanowczo przeciwstawiła się ciemiężycielom Ojczyzny, a cała insurekcja była tego potwierdzeniem. Opór był tak potężny, że pomimo dużej liczebności, nieprzyjaciele nie mogli sobie poradzić ze zdobyciem miasta. Tego ducha oporu postanowili złamać w inny sposób. Brutalny, haniebny, pozbawiony jakichkolwiek skrupułów, daleki od zasad kodeksów honorowych. 4 listopada wrogowie podeszli od strony Pragi i szybko pokonali dość nielicznych obrońców. Potem dokonali masowych mordów na ludności cywilnej. Nie było politowania dla nikogo. Na wieść o tym masowym mordzie, Warszawa dzień później skapitulowała.
Isaac Cruikshank, Rzeź Pragi, 1795 r.
Biblioteka Publiczna Nowego Yorku, fot. Wikimedia, digitalcollections.nypl.org
Jednym z najbardziej drastycznych przedstawień odnoszących się do Rzezi Pragi jest karykatura szkockiego artysty z 1795 roku, pokazująca jak wielkiego bestialstwa dopuszczono się na cywilach. W scenie tej uszczęśliwiona caryca przyjmuje trofea wojenne podawane jej w postaci głów ludzkich. Główek dziecięcych i kobiecych, osób w niczym nie zawinionych. W ten sposób artysta wyraził swój stosunek do tej zbrodni, nie pozostawiając suchej nitki na tej, która przecież w oczach świata mianowała się wielce oświeconą monarchinię i na taką pozowała przez dekady, a co do czego przyszło dopuszczała się takich zbrodni. Szacuje się, że w tym pogromie zginęło kilkanaście tysięcy Prażan. Swojego oburzenia nie kryli Brytyjczycy, wielu z całą stanowczością potępiło tę masakrę. I w tym miejscu, należy coś zasygnalizować, że ta tendencja do obwiniania innych za własne ludobójstwa popełnianie przez imperium, ujawniała się już od dawna. Znany przykład Katynia, to jeden z wielu. Za Rzeź Praską dla odmiany obwiano Kozaków. Jednakże jest oczywistością, że ktoś im przewodził i ktoś ich do tego poprowadził. Ktoś wydał rozkaz, komuś byli podporządkowani. Tym sposobem starano się złamać ducha bojowego Warszawiaków dzielnie broniących miasta. Metoda okazała się skuteczna, bo na wieść o tej tragedii, która pochłonęła wiele istnień, stolicę poddano. I żeby było ciekawiej, „wielka” imperatorowa ustanowiła odznaczenie za zdobycie Pragi, jakby było się czym chwalić, że wymordowano cywilów. To hańba i co gorsze, że ten zbrodniczy wymiar dopiero co rozkręcał się i dawał o sobie znać.
Kraków
Pośród innych miast Korony przeżył chyba najmniej dramatycznych doświadczeń. Pięknym i budującym akcentem stało się wprowadzenie do miasta 12 rosyjskich dział zdobytych pod Racławicami, co nastąpiło 7 kwietnia. Jednakże już w połowie czerwca kolaborujący i miotający się komendant oddał miasto w ręce wroga. Za ten wyczyn został skazany zaocznym wyrokiem śmierci.
Malarz i grafik epoki Michał Stachowicz, rodem z Krakowa, lubujący się m.in. w scenach historycznych, aż dwukrotnie odniósł się wydarzeń z czasów Insurekcji na terenie swego miasta. Malując „Przysięgę Kościuszki na rynku” w 1804 roku i obrazując temat wprowadzenia owych dział rosyjskich dla widoku publicznego i podbudowania nastrojów mieszkańców.
Michał Stachowicz, Wprowadzenie dział rosyjskich do miasta, pocz. XIX w.
Muzeum Narodowe w Lublinie, fot. Wikimedia
Michał Stachowicz, Przysięga Kościuszki na Rynku w Krakowie, 1804 r.
Fot. Wikipedia
Powstanie kujawsko-wielkopolskie
Datowane na 12 sierpnia objęło swym zasięgiem województwo poznańskie, gnieźnieńskie, kaliskie, ziemię wieluńską i sieradzką, rejony Kujaw. W początkowych sukcesach udało się zdobyć Brześć Kujawski i przeprowadzić kilka śmiałych akcji, jak choćby zniszczenie amunicji dla wojsk oblegających stolicę. Takie akty miały ogromne znaczenie dla podtrzymania niezdobytej Warszawy. Poważnym mankamentem był jednak brak naczelnego dowództwa. Na początku września gen. Kościuszko skierował do tej misji gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, który odważnie zajął Bydgoszcz.
Wjazd Jana Henryka Dąbrowskiego do Bydgoszczy, pocz. XIX w.
Fot. Wikimedia
Jednakże dalsze niekorzystne okoliczności sprawiły, że wojsko musiało wycofać się i wymaszerować w inne obszary. Co nie znaczy, że powstańcy zaniechali prowadzenia akcji. Cały czas toczyły się z mniejszym lub większym natężeniem, przechylając szalę zwycięstwa raz w jedną, to w drugą stronę. Walki ustąpiły dopiero w połowie grudnia.
Bitwy Powstania Kościuszkowskiego
Wszystkie bitwy oraz walki Powstania Kościuszkowskiego, jakie zostały stoczone na otwartych polach, to kolejny obszerny temat. Dokonując ich obiektywnego zestawienia na podstawie znanych faktów, można stwierdzić, że było wiele chwalebnych zwycięstw, lecz najwspanialsza wiktoria zajaśniała w bitwie pod Racławicami, okrywając chwałą wielkości oraz niezatartej sławy Tadeusza Kościuszkę oraz jego towarzyszy broni. Swoje wizje tej glorii przedstawili Jan Matejko oraz grupa artystów pod kierunkiem Jana Styki i Wojciecha Kossaka w Panoramie Racławickiej, którą można podziwiać od lat 80. XX wieku w specjalnie wybudowanym gmachu rotundzie we Wrocławiu. Obie wersje zachwycają bogactwem szczegółów malarskiego opracowania. Z tą różnicą, że Panorama otrzymała nieprawdopodobne rozmiary i pracowało nad nią aż kilku twórców. Dookolnie prezentowana w specjalnej przestrzeni wespół ze scenograficznymi elementami czyni wrażenia u odbiorców obecności przy bitwie. I można być pewnym co do tego, że wielkie malarstwo historyczne, staje się takim, dzięki apoteozie bohaterów będących jego największą chlubą i ozdobą.
Tadeusz Kościuszko na koniu, Jan Styka i Wojciech Kossak, 1893 r.
Muzeum Narodowe w Krakowie, fot. Wikimedia, zbiory.mnk.pl
Lecz w Powstaniu nie brakło także druzgocących klęsk, które jednak przeważyły, jeśli idzie o liczbę tego typu konfrontacji. Sromotne porażki poniesiono w bitwach pod Szczekocinami, Chełmem, Terespolem, Maciejowicami. Ta ostatnia niestety położyła kres dowództwu Tadeusza Kościuszki, który raniony w głowę, dostał się do niewoli. Późniejsza propaganda zaborcza starając się zachwiać autorytetem Naczelnika Narodowej Siły Zbrojnej, rozpowszechniała wieści jakoby w chwili pojmania miał wypowiedzieć słowa: Finis Poloniae!, co znaczyło Koniec Polski. I tak jak Polacy wielcy z serca i ducha w to nie uwierzyli, tak musieli zmierzyć się potem z brutalną rzeczywistością, że po upadku Powstania nastąpił kres Rzeczpospolitej Obojga Narodów przypieczętowany ostatnim z zaborów.
Temat ten zrealizował w swoim obrazie artysta Jan Bogumił Plersch, który ukazał moment, w którym polski generał otoczony przez wrogów upada konno i jeden z nich zamachuje się, aby go ranić. Jeden z najsmutniejszych widoków, bo bitwa maciejowicka odebrała walczącym ich dowódcę, a nade wszystko ich duchowego przewodnika. Potem morale żołnierzy zaczęło podupadać. Kładąc kres dalszym nadziejom na powodzenie w Powstaniu.
Jan B. Plersch, Kościuszko ranny w bitwie pod Maciejowicami, po 1794 r.
Fot. Wikimedia
Klęska Powstania
Liczebna przewaga wojsk obcych stała się bezpośrednią i największą przyczyną upadku Powstania Kościuszkowskiego. Bo na brak odwagi, wielkich przywódców, dzielnych podkomendnych, ludzi wielkiego hartu, charyzmy oraz wiary i odczuć patriotycznych, nie mogliśmy narzekać. Wszystko to działo się Roku Pańskiego 1794, na krótko przez schyłkiem Rzeczpospolitej, która przestała istnieć jako samodzielne państwo. I chyba raczej nie trzeba uświadamiać, że to nie klęska insurekcji spowodowała ostatni rozbiór kraju. To był zaledwie kolejny pretekst. W ramach represji ujawniły się dobrze znane wszystkim zsyłki w bezkresny Sybir, aresztowania polskich dowódców i uczestników Powstania. W gronie tym znaleźli się m.in.: współtwórca reform Ignacy Potocki, polityk oraz publicysta Tadeusz Mostowski, dwóch naczelników powstania, tj. Tadeusz Kościuszko oraz Tomasz Wawrzecki, prezydent Warszawy Ignacy Wyssogota Zakrzewski, mieszczanin Jan Kiliński, generał i etnograf Józef Kopeć, a także bliski całej społeczności akademickiej SGGW i mieszkańcom Warszawy – Julian Ursyn Niemcewicz.
Kim był ten, od którego przydomka rodowego wzięła się nazwa dzielnicy Ursynów, gdzie od wielu lat ma swą stałą siedzibę Uczelnia? W jakich okolicznościach trafił do Twierdzy Pietropawłowskiej w Petersburgu, w której jako osadzony spędził dwa lata? Oto krótka, lecz jakże barwna historia człowieka, który wiele podróżował i pisał, a gdy trzeba było stanął u boku Kościuszki jako jego adiutant.
Julian Ursyn Niemcewicz
Wszechstronny, to określenie, które najlepiej odpowiada tej postaci. I jeśli wziąć pod uwagę fakty z życiorysu Niemcewicza, od razu można z nich wyjąć kilka ogólniejszych stwierdzeń, co do całości jego dokonań. Po pierwsze wykształcenie wojskowe, po drugie talent literacki, a po trzecie służba państwowa i polityczna, po czwarte obieżyświat i globtroter.
Edukację na oficera uzyskał w Szkole Rycerskiej w Warszawie, założonej przez króla Stanisława Augusta. Wkrótce potem jako adiutant dowódcy wojsk litewskich księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego, rozpoczął podróże po Europie. U boku swego mocodawcy oraz dobrodzieja mieszkał w Warszawie i w Puławach. Kolejne przełomowe wydarzenia nastąpiły wraz z wybuchem wojny polsko-rosyjskiej 1792 roku, gdy wstąpił do obozu księcia Józefa Poniatowskiego. Po zwycięstwie Targowicy razem z innymi obrońcami Konstytucji udał się na emigrację do Lipska, a potem w kolejny objazd po państwach europejskich. W trakcie Powstania służył wiernie Kościuszce i los tak zechciał, że obaj ranni w tej samej bitwie pod Maciejowicami, trafili potem w mury tego samego więzienia, czyli do twierdzy petersburskiej. I nawet zostali zwolnieni w tym samym czasie przez cara Piotra I w 1796 roku. Na tym Niemcewicz zakończył karierę wojskową i skłonił się w kierunku działalności literackiej. Drugim ważnym obszarem jego zainteresowań. Kto nie pamięta „Powrotu posła”, będącego alegorycznym nawiązaniem do obrad Sejmu Czteroletniego? Oprócz rozlicznych pamiętników, mów sejmowych i okolicznościowych, zajmował się także tłumaczeniami, był redaktorem gazety. Łącznie pozostawił po sobie wyjątkowo obfitą spuściznę pisaną, która po wielekroć oddawała ducha jego własnej epoki. Niemcewiczowski bieg życia szlachetny uzupełniała również rozległa aktywność polityczna i społeczna w kraju, po 1831 roku na emigracji. Ursyn był posłem Sejmu Wielkiego, jednym z współtwórców Konstytucji i członków Komisji Edukacji Narodowej, przewodniczącym Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych w 1807 roku pełnił takie funkcje jak wizytator szkół, członek Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a następnie jego prezes. Oprócz tego był m.in. sekretarzem Senatu, członkiem Towarzystwa Królewskiego Gospodarczo-Rolniczego, Rady Administracyjnej, sejmu emigracyjnego, działaczem Związku Jedności Narodowej i prezesem Historyczno-Literackiego Wydziału w Paryżu. To wiele jak na jednego tylko człowieka. Podczas, gdy ilość odbytych przezeń podróży jest dość trudna do oszacowania. Wymienić można wiele państw europejskich, Holandię, Austrię, Francję, Anglię, Niemcy, Włochy oraz Maltę. Ciekawe historie kryją się za podróżą Niemcewicza do USA, w którą wybrał się razem ze swoim przyjacielem Tadeuszem Kościuszką. Niemcewicz swoje wojaże odbywał po wschodniej części Stanów, w międzyczasie ożenił się z wdową po kongresmenie, otrzymał obywatelsko amerykańskie, spotkał się z Waszyngtonem oraz Jeffersonem.
Nie mniej jednak, zarówno przywiązanie do Ojczyzny, jak i chęć aktywnego uczestnictwa w życiu publicznym i społecznym kraju, zadecydowały o powrocie. Z Ursynowem związał się od 1822 roku. Była to rajska arkadia Niemcewicza, gdzie pośród zachwycających widoków przyrodniczego świata oddawał się pracy literackiej i nowoczesnym metodom upraw. Tej sielskiej idylli raczej nie chciał już opuszczać czy pozostawiać. Na terenie zakupionego majątku zamieszkał w dawnym dworku Stanisława Kostki Potockiego oraz jego żony Aleksandry z Lubomirskich.
Jedyny widok przybliżający tę budowlę wyszedł spod ręki Drezdeńczyka Wilibalda Richtera, który swego czasu realizował zlecenie dla właścicieli Wilanowa, stąd najpewniej przy okazji zwiedzania pobliskich okolic, w trakcie jednej z wędrówek postanowił uwiecznić pierwszą siedzibę Potockich.
Pałacyk Potockich, Willibald Richter, ok. 1845 r.
Fot. Muzeum SGGW
W każdym razie ten urokliwy zakątek ziemiański miał być dla miejscem wytchnienia dla Niemcewicza po burzliwych wydarzeniach, jakich doświadczył na przełomie stuleci. Jednakże przewrotność losu zadecydowała inaczej. Po wybuchu Powstania Listopadowego sytuacja diametralnie zmieniła się, znowu należało emigrować. Kto jak kto, ale Ursyn doskonale wiedział co to twierdza petersburska i lata spędzone w carskim więzieniu. Do kraju już nie wrócił, pozostawiając swoją arkadię. Zmarł na obczyźnie we Francji, gdzie jak za dawnych czasów związał się z rodziną książąt Czartoryskich i dalej rozwijał swą bogatą działalność kulturalną.
Jeden z najbardziej rozpowszechnionych wizerunków Niemcewicza znany jest z portretu Antoniego Brodowskiego, malarza klasycystycznego, któremu doskonale udało się uchwycić ten błysk w oku niemcewiczowskim, tę powagę i dostojność właściwą wielkim Polakom, którzy byli świadkami dziejowej tragedii, lecz nigdy nie zwątpili w Ojczyznę i bez względu na rozwijające się okoliczności stale wnosili wiele pożytecznego dla ogółu narodu i pożytku publicznego.
Na terenie kampusu ursynowskiego znajduje się głaz pamiątkowy z tablicą dla uczczenia tak zacnego właściciela dóbr ursynowskich, które od wielu lat zapełnia społeczność i młodzież akademicka SGGW, kształcona na przyszłych fachowców i specjalistów w różnych dziedzinach.
Julian Ursyn Niemcewicz, Antoni Brodowski, 1820 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, www.cyfrowe.mnw.pl
Głaz upamiętniający Niemcewicza na terenie Kampusu SGGW
Fot. ursynow.um.warszawa.pl
W przeciwieństwie do swojego druha Niemcewicza, Tadeusz Kościuszko już nigdy więcej nie mógł powrócić do Ojczyzny. To warunek postawiony przez następcę Katarzyny II, cara Pawła I, który szanował polskiego przywódcę i zaraz, gdy tylko objął tron postanowił go uwolnić. Jednakże wymógł nań złożenie przysięgi. Ceną za wolność, w tym także innych więźniów było zobowiązanie się do życia z dala od kraju pozostającego pod zaborami. Kościuszko był człowiekiem honoru. Dotrzymał słowa. Udał się w podróż do Stanów, po powrocie przebywał we Francji, a następnie w Szwajcarii. Do końca swych dni reprezentował postawą godną największego pośród największych Polaków. O sprawach chłopów nigdy nie zapomniał. Poznał ich, walczył u ich boku, wiedział ile sił wkładają w swoją pracę, że to wartościowi i pożyteczni ludzie. Do ostatka walczył o polepszenie ich bytu. Czemu z końcem życia dał kolejny dowód zapisując w swoim testamencie darowiznę ziemi i wyzwolenie z jakichkolwiek zależności. Równie piękny gest poczynił ze środkami zarobionymi w Stanach. Wyrażając swą ostatnią wolę, aby zostały one przeznaczone na oswobodzenie i oświatę niewolników. Ameryka i Polska nigdy mu tych zasług nie zapomniały i nie zapomną. Pomniki tego wielkiego Bohatera i Człowieka znajdują się w Chicago, Bostonie, Detroit, na terenie West Point, w Łodzi, na Wawelu. A to i tak jedyne z wielu.
Pomnik Tadeusza Kościuszki w Szydłowcu, Antoni Karczewski, ok. 1920 r.
Fot. SuperPolonia.info
Legiony Polskie we Włoszech i wojny napoleońskie
Po upadku powstania polskie siły rozproszyły się. Ostatni rozbiór Polski w 1795 roku był druzgocącą klęską i przeżyciem dla wielu. Lecz stało się i nie było odwrotu. Nikomu nie przyszło wówczas na myśl, aby ponawiać jakąś próbę zbrojną. A przynajmniej nie na ziemi ojczystej. Część dowódców z powstania wyemigrowała. Tak było i z generałem Janem Henrykiem Dąbrowskim, który był człowiekiem czynu i wielkiego hartu ducha, acz racjonalnego umysłu i działania, dlatego perspektywę formowania oddziałów bojowych dostrzegł na obczyźnie. U boku Francuzów, którzy mieli tych samych przeciwników mocarstwowych i łatwiej im było sprzymierzyć się zawiązując porozumienie. Na mocy takiego układu sojuszniczego w 1797 roku powstały Legiony Polskie we Włoszech i to dzięki poparciu Napoleona, który z coraz to większym rozmachem zaczął ujawniać talent wojskowy. Dyrektoriat francuski będący w procesie diametralnych zmian zachodzących pod wpływem obalenia wielowiekowej monarchii i towarzyszącej temu rewolucji, nie chciał w pełni jawnie udzielać poparcia Polakom i generować dodatkowych animozji na niwie europejskiej. Furtka możliwości uchyliła się po tym, jak włoska Lombardia została zajęta przez Bonapartego, a ten potrzebując wsparcia zezwolił polskim przywódcom na utworzenie oddziałów. Obie strony podpisując umowę liczyły na wzajemne korzyści. Dla Polaków najważniejsze były dążenia wyzwoleńcze i niepodległościowe. Wraz z przychylnością i poparciem francuskiego generała odżyły nadzieje, że może jeszcze nie wszystko stracone. Jako ramy chronologiczne dla działań w tym układzie przyjmuje się lata 1797-1807, czyli od formalnego zawiązania Legionów do utworzenia Księstwa Warszawskiego.
Walki Legionów w Europie i na Haiti
I trzeba szczerze przyznać, że nie był to łatwy czas. Europa po raz kolejny pogrążyła się w chaosie spowodowanym licznymi wojnami. Zapewne niewielu przewidywało, o ile ktokolwiek, że na arenie międzynarodowej znowu zawiruje i stosunki między różnymi potęgami mocarstwowymi będą rozgrywać się tak nieprzewidywalnie. Ile wyzwań to przyniesie, ile krwi i potu poleje się na różnych polach oraz frontach walk kontynentu. Takie to były czasy wielkich zmian i niepokojów toczonych o wpływy i dominację, które swym zasięgiem objęły nawet wyspę Haiti, będącą ówcześnie kolonią francuską. A żołnierze Legionów Dąbrowskiego niejednokrotnie znajdowali się w centrum tych wszystkich wydarzeń. Bo kiedy był rozkaz to szli w bój, wiernie podążając za Napoleonem, choć marzenia o rodzinnym kraju, to zbliżały się, to znów oddalały. Niekiedy nawet stając się wyjątkowo odległe. Wsparcie polskich oddziałów zachodziło wszędzie tam, gdzie interwencja francuska tego wymagała. Początkowo były to wystąpienia zbrojne w różnych częściach Półwyspu Apenińskiego. Legiony były obecne także podczas najazdu Napoleona na Rzym z powodu trwającego konfliktu z władzą papieską Piusa VI, który pozostawał w niezbyt najlepszych stosunkach z rewolucyjną Francją.
Polski malarz batalista doby romantyzmu January Suchodolski, dla wspomnienia o udziale naszych żołnierzy w tamtych wydarzeniach namalował wjazd triumfalny dowódcy polskich sił zbrojnych generała Dąbrowskiego do Wiecznego Miasta nad Tybrem.
Tak więc Polacy byli zobowiązani do włączania się w różne walki po stronie Francji z antykoalicjantami. Niejednokrotnie z racji tego ponosili olbrzymie straty w liczbie żołnierzy, m.in. w bitwach nad Trebbią i pod Novi, Weroną i Magnano.
To, że Polacy coraz liczniej zaczęli ginąć na różnych frontach europejskich, pokój zawarty między Francją a jednym z państw zaborczych, Austrią, spowodowały podłamanie morale polskiego żołnierza. Ten wzrost niezadowolenia stał się widoczny. Napoleon chcąc zniwelować dalszą eskalację napięć i wskutek konieczności jaka wystąpiła, posłał także oddziały polskie na Haiti, gdzie miały zahamować bunt tamtejszych tubylców przed kolonistami francuskimi. Zaciekły opór miejscowych, brak znajomości terenu przez wojska Europejczyków, w tym lokalne choroby, stały się przyczyną wielkiego spustoszenia kładąc kres wielu istnieniom przybyszów z kontynentu, którzy w zderzeniu z twardymi realiami nie mieli zwykłych szans na przetrwanie. O skali brutalizmu i zaciętości tych walk, informuje kolejny obraz Januarego Suchodolskiego pt. „Bitwa na San Domingo”. Odcięta głowa żołnierza europejskiego jako trofeum jednego z lokalnych wojowników informuje w tej scenie, że wyspiarze wcale a wcale nie zamierzali poddawać się dyktatowi narzuconemu obcą ingerencją i pochodzącemu z innej kultury. Zresztą trudno się dziwić, też walczyli o własne samostanowienie na ziemi swoich przodków. W takich to dramatycznych warunkach poniosło śmierć wielu Polaków, którzy wstępując w Legiony mieli tą wiarę, że gdy przyjdzie czas dogodny, pochwycą broń i będą walczyć o swój kraj, a koniec końców był taki, że w większości polegli z dala od ukochanej Ojczyzny. W wojnie, która wcale nie należała do nich. To było najsmutniejsze i najtragiczniejsze w tym wszystkim.
Z powodu istnego pogromu żołnierzy niewielu z nich powróciło do Europy. W tej sytuacji należało od nowa formować kolejne oddziały, które wzięły udział w innej wojnie tym razem z Hiszpanią. Udało się wówczas osiągnąć sporo zwycięstw. Znanymi miejscami stoczonych tam bitew stały się m.in. Saragossa i Albuera.
January Suchodolski, Wjazd Jana Henryka Dąbrowskiego do Rzymu, ok. 1850 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikipedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Alexander Kotzebue, Bitwa nad Trebbią, 1856 r.
Muzeum Ermitażu, fot. Wikipedia
Aleksander Kotzebue, Bitwa pod Novi, 1852-1855 r.
Muzeum Ermitażu, fot. Wikimedia, hermitage.museum.org
January Suchodolski, Bitwa na San Domingo, 1845 r.
Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, fot. Wikimedia
January Suchodolski, Oblężenie Saragossy, 1845 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia
Louis-François Lejeune, Zdobycie klasztoru San Engracia, 1827 r.
Fot. Wikimedia
I chyba wszyscy zgodzą się co do tego, że najdoskonalszym symbolem tamtych czasów naznaczonych krwią, śmiercią, wojnami, cierpieniem, momentami chwały i ciężko okupionych zwycięstw, także klęsk i porażek, stała się Pieśń Legionów Polskich we Włoszech, Mazurek Dąbrowskiego, napisana przez Józefa Wybickiego. Już tylko na podstawie pierwszych jej słów Jeszcze Polska nie zginęła, można roztaczać wyobrażenia o wielkiej dumie, jaka napawała Polaków tego pamiętnego roku 1797, gdy formowano oddziały, że nie wszystko stracone, że Polska jest, była i będzie, i że po to ta służba i poświęcenie, aby odzyskać z rąk wrogów zniewoloną Ojczyznę. Wiele istnień, wiele żyć ludzkich uszło z doczesności, obstając lojalnie po stronie wielkiego przywódcy i stratega wojennego Napoleona Bonapartego, w którym za wyjątkiem kilku zawodów i rozczarowań, jednak częściej widziano wyzwoliciela uciemiężonej Rzeczpospolitej. Część żołnierzy przeżyła cały ten okres wojen między narodami. Choć bardzo niewielu. Wśród nich był właśnie Wybicki, nad którym zawsze czuwała jakaś siła wyższa. Od czasów Konfederacji był on świadkiem największych zawieruch, wpierw we własnym kraju, a potem jeszcze w Europie.
Księstwo Warszawskie
Można się więc jedynie domyślać, jaka euforia i radość towarzyszyła Legionom, kiedy wreszcie dotarły do granic dawnej Rzeczpospolitej. Wreszcie te marzenia dotyczące możliwości zawalczenia o swój kraj stały się bardziej realne, możliwe, konkretne. Potwierdzeniem coraz bardziej urzeczywistniających się planów było nadanie Konstytucji Księstwu Warszawskiemu w 1807 roku, które uwiecznił w swoim obrazie Marcello Bacciarelli.
Ten najwyższy akt prawny został nadany Polakom przez cesarza Francuzów w Dreźnie 22 lipca 1807 roku. Dlaczego tam? Ustalenia były takie, że Księstwo formalnie będzie niepodległym państwem polskim z własną konstytucją, rządem i armią, lecz związane z Saksonią unią personalną i osobą wspólnego władcy Fryderyka Augusta I, wnuka Augusta III Sasa dla podtrzymania królewskiej ciągłości dynastycznej. Faktycznie jednak dalej pozostawało w zależności od Cesarstwa Francuskiego i świetnie o tym fakcie zawiadomił Marcello Bacciarelli w swoim obrazie, gdyż co prawda Napoleon nie zgodził się na przywrócenie Konstytucji 3 maja 1791, lecz w geście dobrej woli nadał nową ustawę zasadniczą wzorowaną bliżej na założeniach konstytucji francuskiej. Funkcję tymczasowego rządu pełniła Komisja Rządząca w składzie takim, jak to przedstawił Marcello Bacciarelli: Stanisław Małachowski, Piotr Bieliński, Ksawery Szymon Działyński, Ludwik Szymon Gutakowski, Stanisław Kostka Potocki, Jan Paweł Łuszczewski, Walenty Faustyn Sobolewski, Józef Wybicki. Dokładnie to grono pozostaje obecne w jego kompozycji, gdzie twórca dodatkowo wprowadził dwie sylwetki francuskich notabli stojących po prawicy cesarza.
Marcello Bacciarelli, Nadanie Konstytucji Księstwu, ok. 1811 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Marcello Bacciarelli, Fryderyk August I – Książę Warszawski, 1808-1809 r.
Fot. Wikimedia
Rozwój takich wydarzeń poprzedziła zwycięska bitwa Francuzów nad Rosjanami pod Frydlandem i w dalszej konsekwencji konieczność zawarcia sojuszu pokojowego przez cara Aleksandra I i Napoleona, do czego doszło w Tylży na Inflantach. Jednym z postanowień było rozstrzygnięcie sprawy polskiej i utworzenie na mocy traktatu Księstwa Warszawskiego.
Biorąc pod uwagę skalę tych wydarzeń, które przywróciły Polsce prawo do ponownego zaistnienia, należy traktować je z pełną powagą i doniosłością. Po stronie zasług niestrudzonego w sztuce wojennej cesarza, było rozgromie wrogo nastawionych koalicjantów i stworzenie szans Polakom przynajmniej do częściowego odzyskania dawnych terytoriów. Nie mniej jednak, nie odbyło się to darmowym kosztem, a latami konsekwentnej służby pod komendami Francji. Ponadto, pomimo tak zdecydowanego przełomu wśród społeczeństwa polskiego nadal panowało wiele niezadowolenia. Okrojone ziemie nawet w połowie nie mogły równać się z dawną świetnością Rzeczpospolitej. A przyjęta dla nowego organizmu państwowego nazwa budziła wiele zastrzeżeń z uwagi na przeszłość historyczną i stulecia państwowości pod berłami królów. Z punktu widzenia Napoleona wyglądało to zupełnie inaczej. Jeden człowiek, który wystąpił na czele zjednoczonej armii przeciwko wielu oponentom i potęgom, miał znacznie poważniejsze problemy, aniżeli zagłębianie się w dylematy tego rodzaju. Byli i tacy, co doskonale to pojmowali. Nie można było wymagać od jednego człowieka, że nagle stanie się cud i będzie wszystko tak jak dawniej. Bo to legło w gruzach wraz z III rozbiorami. Stąd też i potencjał militarny i gospodarczy Księstwa był skromnego znaczenia. Najpoważniejszymi niedogodnościami związanymi z armią była niewielka jej liczebność w sile żywej i nieduże środki na jej utrzymanie. Wodzem naczelnym mianowano księcia Józefa Poniatowskiego.
Horace Vernet, Napoleon na polu bitwy pod Frydlandem, 1835 r.
Muzeum Historii Francji w Wersalu, fot. Wikimedia
Juliusz Kossak, Książę Poniatowski jako wódz naczelny, 1879 r.
Zamek w Łańcucie, fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
Wojna polsko-austriacka
I jeżeli komukolwiek przemknie przez myśl, że Księstwo Warszawskie było bezpieczną przystanią i oazą spokoju po wielu zawirowaniach dziejowych, jest w błędzie i należy tę myśl stanowczo wyperswadować. Jeszcze świadomość o tym, że takowe powstało, nie zdążyła dobrze okrzepnąć, a już rozgorzała wojna polsko-austriacka w 1809 roku. Znakomite sceny batalistyczne odnoszące się do walk stoczonych z Austriakami pod Raszynem wyszły z pracowni takich mistrzów jak Juliusz Kossak i January Suchodolski. Ten ostatni uwiecznił poległego na polu bitwy poetę i pułkownika Cypriana Godebskiego. Kossak scenę zainspirowaną walką na otwartym polu rozwiązał w klasyczny sposób. Z kolei równie utalentowany Henryk Pillati złożył hołd i cześć pamięci Berka Joselewicza, zasłużonego żołnierza żydowskiego pochodzenia, który wcześniej wiernie służył w Legionach Polskich we Włoszech, a nieszczęśliwie poległ w bitwie pod Kockiem.
January Suchodolski, Śmierć Cypriana Godebskiego pod Raszynem, 1855 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
Juliusz Kossak, Książę Poniatowski pod Raszynem, 1884 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
Wojna ta skończyła się powodzeniem dla Polaków, lecz nie sposób ukrywać faktu, że złożyły się na to inne czynniki, jak wygrana Francuzów w bitwie pod Wagram i zawiązanie układu Rosja-Francja. Już samo to, że te sojusze były zawiązywane, a wkrótce potem zrywane, pokazuje, jak wielkie niepokoje targały matką Europą. I jak wiele krwi przetoczyło się na różnych polach walk w związku z ciągłymi staraniami ówczesnych mocarstw o zapewnienie sobie hegemonii.
Henryk Pillati, Śmierć Berka Joselewicza pod Kockiem, 1867 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia
Horace Vernet, Cesarz Napoleon w bitwie pod Wagram, 1836 r.
Muzeum w Wersalu, fot. Wikimedia
Wojna Napoleona z Rosją
Dlatego sam sojusz Francuzów z Rosjanami, a także pokój Księstwa z imperium, również nie trwał zbyt długo. Car wejściem w ten układ najzwyczajniej zagrał na zwłokę. Najpewniej po to, aby przygotować lepiej własną armię do wojny z Napoleonem. W 1812 roku wzrosła nowa fala napięć i było pewne, że szykuje się kolejna wojna. Na chwilę przed tym Bonaparte wykazał daleko posuniętą lojalność wobec Polaków. Po pierwsze wsparł finansowo armię na terenie Księstwa i pod jego wpływem powołano sejm, który zmienił nazwę państwa na Królestwo Polskie, obwieszczając także przyłączenie ziem wschodnich zabranych w wyniku rozbiorów. Aż nieustraszony ruszył na Rosję! Były bitwy i o Smoleńsk i pod Borodino, lecz najpotężniejszym wrogiem dla żołnierzy strony francuskiej okazały się nie broń czy dobrze przeszkolone wojsko imperium, lecz mało sprzyjające warunki klimatyczne. Przed którymi nie sposób było się obronić. Na takie marsze i drastyczne oznaki zimy, nikt nie był przygotowany. Natura zrobiła swoje. Dziesiątkując tak potężną armię wodza.
Wasilij Wierieszczagin, Napoleon pod Borodino, 1897 r.
Państwowe Muzeum Historyczne, fot. Wikimedia, art-catalog.ru
Lecz tej wierności dla Napoleona, dla jego autorytetu genialnego przywódcy, nic nie zachwiało. Książę Józef Poniatowski poszedł za nim w bój nawet pod Lipsk, który obwołano Bitwą Narodów. Jak wszyscy wielcy i niezwyczajni swego czasu, walczył i poniósł śmierć.
Obraz Suchodolskiego przedstawia dwóch wybitnych i charyzmatycznych wodzów, których wielkość zwycięstw, mocy żołnierskiej i odwagi nie znającej strachu, a także znakomitego talentu wojskowego, stawiała na tym samym podium.
Jan Chełmiński, Książę Józef Poniatowski na czele wojsk pod Lipskiem
Muzeum Narodowe w Warszawie [?], fot. Wikimedia
January Suchodolski, Napoleon i ks. Józef pod Lipskiem, XIX w.
Fot. Wikimedia
W stosunku do takiego przebiegu wydarzeń, nietrudno pojąć, że po klęsce w kampanii rosyjskiej największego sojusznika Polaków, Księstwo stało się łatwą zdobyczą jedynie na wyciągnięcie ręki. W 1813 roku znowuż wkroczyły wojska caratu i żeby odbudować straty wojenne zaczęto ściągać z polskiego stanu majątkowego olbrzymią kontrybucję. Dalsze istnienie państwa też pozostawało pod znakiem zapytania. Do 1815 roku był to czas zamrożenia i eskalujących niepewności. Dopiero ustalenia poczynione na Kongresie Wiedeńskim klarowały jakiś nowy rodzaj rzeczywistości po toczących się przez wiele lat wojnach napoleońskich. Cesarz abdykował w kwietniu 1814 roku, a jego miejsce zajął ponownie monarcha Ludwik XVIII.
Ingres, Napoleon jako cesarz, 1806 r.
Muzeum Wojska w Paryżu, fot. Wikimedia
Gerard, Ludwik XVIII, 1814 r.
Wersal [?], fot. Wikimedia
Po Kongresie Wiedeńskim
Ostatecznie w sprawie polskiej zadecydowano o podtrzymaniu Królestwa, które złączono unią z imperium rosyjskim, stąd w ramach monarchii konstytucyjnej to car Aleksander I został jej królem. Tym samym, otworzył się zupełnie nowy rozdział w dziejach Polski, który trwał do 1832 roku, a więc gdy w ramach represji po Powstaniu Listopadowym zaostrzono postępowanie wobec narodu polskiego. Co to był za czas? Początkowo w wielu sferach całkiem korzystny, kiedy car konkurujący o uwagę opinii publicznej, starał się rozprawić z kultem wielkiego Napoleona i pozyskać sobie przychylność polskiego społeczeństwa, a na pewno elit środowiskowych i intelektualnych. Dopiero z czasem zaczęło ujawniać się w jego rządach coraz więcej sprzeczności, które przeczyły postanowieniom Kongresu, a zwłaszcza Konstytucji.
W Królestwie Kongresowym
Królestwo miało własną ustawę zasadniczą, rząd, armię i środki płatnicze. Językiem urzędowym pozostawał polski, a wraz ze staraniami wielu działaczy oświeceniowych, dokonało się coś o niepodważalnym znaczeniu dla historii oświaty narodowej. A mianowicie udało się wyjednać u cara Aleksandra I zgodę na utworzenie pierwszej na ziemiach polskich uczelni rolniczej, której nadano nazwę Instytutu Agronomicznego w Marymoncie. Co w drodze formalnego procedowania nastąpiło wraz z podpisaniem dekretu dnia 23 września 1816 roku. W niedługim czasie odrębnym aktem utworzono także Królewski Uniwersytet Warszawski. Był to wielki sukces wszystkich aktywnie zaangażowanych w powołanie tych dwóch warszawskich uczelni. Na różnych szczeblach, od polityków i wysokich rangą dygnitarzy państwowych, po myślicieli i oświeceniowców, członków poważanych stowarzyszeń jak Towarzystwo Przyjaciół Nauk. O Instytut w Marymoncie zabiegali m.in. Stanisław Staszic, Ignacy Sobolewski, Stanisław Kostka Potocki, książę Adam Jerzy Czartoryski. Wszystkim zgodnie przyświecała myśl, że Polacy muszą się kształcić i zdobywać jak najszerszą wiedzę, aby kraj po wyniszczeniach spowodowanych zaborami i wojnami, mógł podnosić stale poziom swojego rolnictwa, a przy tym stan gospodarczo-ekonomiczny Królestwa. W tym celu wystarano się o jego utworzenie, aby dobrze przygotowywał kolejne pokolenia fachowców oraz kadry zarządczej.
Instytut w Marymoncie
Na jego siedzibę wybrano podwarszawski Marymont, który z końcem XVII stulecia należał do rodziny królewskiej Sobieskich, gdzie król rozkazał wybudować dla swej ukochanej małżonki podmiejską rezydencję. Pałacyk zaprojektował znany architekt barokowy pochodzenia holenderskiego, Tylman z Gamerem.
Pałacyk Sobieskich w Marymoncie z końcem XVII wieku
Fot. Wikimedia
Kolejny okres świetności tego miejsca przypadł na czasy Instytutu, który oprócz malowniczych terenów wokół otrzymał do celów praktycznego i naukowego doświadczalnictwa folwarki Wawrzyszew, Buraków i Ruda. Pierwszym dyrektorem został Jerzy Beniamin Flatt, który zanim objął to stanowisko wpierw udał się w podróż europejską, chcąc poznać zasady i metody pracy w innych ośrodkach i gospodarstwach rolniczych. Zwiedził Szwajcarię oraz Niemcy, a ze swych wojaży przywiózł nawet dziennik, gdzie zanotował szereg własnych obserwacji. Zdobytą wiedzę i doświadczenia wykorzystywał potem w administrowaniu pierwszą na ziemiach polskich uczelnią przyrodniczą, która z roku na rok zaczęła rozrastać się i gromadzić coraz to więcej uczniów. Początkowo siedzibą, gdzie odbywały się zajęcia był pałacyk znacząco przekształcony przez kolejnych właścicieli w XVIII stuleciu. Lecz warunki jakimi cieszyli się tam studenci były nad wyraz dogodne i sprzyjające nauce. Wraz z postępującym rozwojem uczelni dodano nowe budynki według projektów Antoniego Corazziego. Ten okres rozwojowy Instytutu potrwał do wybuchu Powstania Listopadowego. Po jego upadku Flatt stracił stanowisko dyrektora Instytutu, a uczelnię zamknięto na kilka lat. W jej historii odnotowuje się liczny udział środowiska akademickiego w walkach wyzwoleńczych, do których włączyło się sporo studentów, absolwentów, a także wykładowców. Dlatego nie było nawet mowy o powrocie Flatta, który kierował w tym czasie Marymontem. Ale były jeszcze inne powody, w których dostrzeżono przyczynę zaangażowania się tak licznej grupy osób w Powstanie.
Opozycja kaliska
Po pierwsze, że był absolwentem kaliskiego Korpusu Kadetów, szkoły wojskowej założonej jeszcze w czasie II rozbioru przez króla Pruskiego Fryderyka Wilhelma III, któremu zależało na podporządkowaniu sobie uczniów i młodzieży polskiego pochodzenia. W nauczaniu panował bardzo wysoki poziom obejmujący historię, strategię, taktyki, musztrę. Stąd korpus ten cieszył się dużą popularnością i dobrze przygotowywał do dalszej kariery wojskowej.
A druga kwestia, że wśród Kaliszan już ok. 1820 roku wytworzyła się duża opozycja wobec władzy cara. Reprezentowali ją bracia Niemojowscy, którzy ostro sprzeciwili się łamaniu praw Konstytucji i postanowień z Kongresu Wiedeńskiego. W okresie Powstania zostali członkami Rządu Narodowego. Potem wskutek klęski zrywu ich losy się rozdzieliły. Bonawenturze Niemojowskiemu udało się zbiec na emigrację, lecz drugi z braci nie miał już tyle szczęścia. Schwytanego posłano na katorgę, jednakże zmarł w czasie podróży. Dlatego po upadku zrywu narodowego od razu nasiliły się represje i prześladowania wobec każdego, kto mógł stanowić potencjalne zagrożenie. A Flatt nie dość, że był uczniem wojskowej szkoły, związanym z Kaliszem, to do tego jeszcze jego studenci i pracownicy, tak licznie przystąpili do walk z imperium rosyjskim.
Ucisk Polaków
Jak długo dojrzewała w Polakach decyzja o podjęciu kolejnego Powstania, można z mniejszym lub większym przybliżeniem zakreślać ramy chronologiczne. Pewne jest, że dobrze nie było, skoro doszło do jego wybuchu. Jak również to, że o ile te pierwsze lata po Kongresie przyniosły w miarę względne uspokojenie po wojnach w Europie, tak potem coraz częściej zaczęły nasilać się zjawiska ograniczania wolności i swobód narodu polskiego, które z czasem ujawniły w pełni reżimową politykę carów, tym samym pozbawiając złudzeń wielu tysięcy Polaków, którzy liczyli na to, że unia polsko-rosyjska będzie tym samym co Rzeczpospolita Obojga Narodów. Nie, nie była tym samym i na domiar ten ucisk coraz bardziej zaczął uwierać. Wszystkich bez wyjątku. Ograniczeniom Konstytucji towarzyszyło łamanie praw, wprowadzenie cenzury publikacyjnej, rozwinięcie siatki szpiegowskiej, która miała rozpoznawać wszelkie ruchy patriotyczne i mieć nad nimi nadzór. A jakiekolwiek przejawy zmierzające do zachowania niezależności były odczytywane jako oznaka wrogości wobec caratu i reżim zaborczy wcale nie zamierzał tego uznawać i tolerować. Co zaczęło skutkować aresztowaniami i prześladowaniami już w 2 dekadzie XIX wieku.
Prześladowania młodzieżówek
Bezwzględna dyktatura dotknęła nawet młodzieżowe ugrupowania Filomatów i Filaretów, założone przez studentów Uniwersytetu Wileńskiego, po to, aby krzewić ducha wiary i nauki. Rozwijać własne talenty literackie oraz uzdolnienia. A przy tym, wszyscy z ducha, serca i umysłu, byli patriotycznie usposobieni z głowami pełnymi wzniosłych ideałów. Cele jakie im przyświecały były chlubne, to przede wszystkim wspólne spotkania, kształcenie i samodoskonalenie, rozwijanie własnych umiejętności, a poprzez to działanie dla dobra i pożytku Ojczyzny. Stąd tak istotne w tych założeniach młodzieżówek wileńskich było podtrzymywanie własnej tożsamości narodowej i kultury, pielęgnowanie tradycji, rozszerzanie tych wartości na innych i propagowanie wzorcowych postaw społecznych. No cóż, nie trzeba tu dodawać, że nie były to pożądane przez władze carskie zachowania. W 1823 roku zaczęto tropić wszystkie tajne zrzeszenia akademickie w Wilnie. Na czele śledztwa stanął niejaki Nowosilcow i w 1824 roku doszło do masowych aresztowań. W gronie tym znalazł się m.in. Adam Mickiewicz i jego przyjaciel Tomasz Zan, który całą winę przyjął na siebie. Za co przypłacił srogą karą uwięzienia. Niektórzy zostali zesłani w głąb Rosji. Nasz wieszcz narodowy nigdy Nowosilcowi tego nie wybaczył, tych represji i prześladowań na ludziach młodych, uzdolnionych, pełnych zapału do czynów społecznych i oświecenia publicznego. Kreśląc portret psychologiczny Nowosilcowa w III części „Dziadów”, dał upust swym przeżyciom oraz najciemniejszym doświadczeniom jego przyjaciół, którym w którymś momencie załamała się jakaś jasna i z góry określona wizja życiowa. Wszystkie plany, nadzieje na tworzenie przyszłości w duchu polskości, ponownie trzeba było na nowo określać i weryfikować.
Prześladowania ruchów patriotycznych
Równie głośnym echem odbiło się wykrycie tzw. Towarzystwa Patriotycznego w stolicy, które utworzył niejaki Walerian Łukasiński, major wojska w Królestwie. I los jaki go potem za to spotkał, był zupełnie niezasłużony. Hańbiący dla tych, którzy dopuścili się tej niesprawiedliwości. Jakby carat dojrzał w tym jednym człowieku dążenia całego narodu do odzyskania suwerenności. Zarazem zrobionego z niego kozła ofiarnego w celach pokazowych posyłając komunikat w stronę Polaków w myśl: Będzie zakładać organizacje patriotyczne, to spotka was dokładnie to samo.
Łukasińskiemu zgotowano niewyobrażalne piekło, zasądzano wyroki, cofano je, wydano karę śmierci, którą ostatecznie zamieniono na więzienie. Zakuwano kończyny, dokonano publicznej chłosty, zdegradowano ze stopni wojskowych. Tak, że znaczną część swojego życia, ponad 40 lat spędził w izolacji od świata. Często trzymany w nieludzkich warunkach. Cześć Jego pamięci!
Pomnik Łukasińskiego na Nowym Mieście, Andrzej Kasten, 1988 r.
Fot. Wikimedia, Arkadiusz Zarzecki
Tablica upamiętniająca Łukasińskiego w Zamościu
Fot. Wikimedia
Ucisk na polskich oficerach
Jednakże ten represyjny stosunek caratu dopiero zaczynał nasilać się. Z czasem coraz więcej niezadowolenia występowało wśród polskich oficerów w okresie naczelnego dowództwa księcia Konstantego, brata carów Aleksandra i Mikołaja, rezydującego ówcześnie w Belwederze. Silna niechęć wobec tej postaci spowodowana została poniżaniem, karami, niewłaściwym traktowaniem polskich żołnierzy, co najpewniej było rozgrywką czysto psychologiczną, aby spowodować całkowitą uległość wobec imperium, jak również wykluczyć jakiekolwiek chęci do podejmowania czynów zbrojnych przeciwko władzy rosyjskiej. Nie mniej jednak, książę przeliczył się w swoich przewidywaniach. Poprzez takie postępowanie stał się celem ataku numer w planach spiskowców zakładających wzniecenie kolejnego powstania narodowego. I w rzeczy samej, to od pójścia na Belweder, zdobycia go i prób schwytania Konstantego, datowany jest początek Powstania Listopadowego.
Wydarzenia w Europie
Należy jednak zaznaczyć, że wydarzenia te poprzedziły duże zmiany jakie zaszły w Europie 1830 roku. Zwycięska rewolucja we Francji i uzyskanie niezależności przez Belgię, wniosły jakieś nowe światło nadziei w serca Polaków, że skoro im się udało, to czemu by nie spróbować obalić jarzma zaborczego.
Eugène Delacroix, Wolność wiodąca lud na barykady, 1830 r.
Luwr, fot. Wikimedia
Gustave Wappers, Rewolucja belgijska, po 1830 r.
Królewskie Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli, fot. Wikimedia, Szilas
Kto nie zna obrazu Delacroix uwieczniającego chwilę zwycięstwa Francuzów na barykadach podczas rewolucji lipcowej, która trwała od 27 do 29 lipca? To właśnie wtedy przedstawiciele różnych stanów chwycili za broń buntując się przeciwko monarchii absolutnej. Główną postacią jest tu tytułowa Wolność personifikowana jako silna i zdecydowana kobieta pociągająca za sobą tłumy. Gdzie ich prowadzi? To proste. Do zwycięstwa! Kobieta nie wacha się, nie czeka, lecz dziarsko i zdecydowanie podąża na przód uzbrojona w muszkiet z bagnetem. Nie przeszkadza jej gwar, dywan rozesłany z ludzkich ciał, świst błąkających się kul, łomot oręża. Jedynie odwraca się i spoglądając przez prawe ramię upewnia się, czy oby na pewno są za nią ci, którym na tej wolności, prawach i swobodach społecznych zależało najbardziej. Tak rozumiana Wolność utożsamiana u Francuzów z jednym z symboli narodowych – Marianną, w prawej dłoni trzyma wysoko unoszoną flagę państwa rozwianą podmuchami wiatru. Ten gest mówi wszystko i poświadcza o wszystkim, że trud i ofiara opłaciły się! A Polacy liczyli dokładnie na to samo planując kolejne powstanie narodowe.
I co istotniejsze, że wykluczali jakąkolwiek udział w walkach przeciwko Belgii i Francji na wypadek, gdyby decyzją cara musieli walczyć po stronie rosyjskiej. Nikt z Polaków tego nie chciał, tym bardziej, że wielu popierało ruchy niepodległościowe w tych krajach, sympatyzowało z nimi i pod żadnym pozorem nie zamierzano opowiadać się po stronie imperium, które nosiło się z zamiarami przeprowadzenia interwencji.
Powstanie Listopadowe
Jednym z najbardziej bezpośrednich i głównych powodów wybuchu Powstania Listopadowego w nocy z dnia 29 na 30 listopada 1830 roku, było widmo strachu, że może zostać wykryty spisek zawiązany przez adeptów warszawskiej Podchorążówki pod kierunkiem ppor. Piotra Wysockiego z siedzibą w Łazienkach Królewskich. Decyzja ta z pewnością do najłatwiejszych nie należała. Wszyscy doskonale wiedzieli o prześladowaniach różnych ugrupowań, o aresztowaniach studentów wileńskich, sprawie Łukasińskiego, Kaliszanach, co nakazywało wielką ostrożność przed podjęciem jakichkolwiek działań. W tym przypadku sprawa stanęła na ostrzu noża. Dlatego, że nie było pewne, czy tajne sprzysiężenie Wysockiego zostało już wykryte, czy może jeszcze nie. Dlatego scenariusz mógł potoczyć się tylko w dwóch kierunkach. W przypadku dekonspiracji groziło im pojmanie i najpewniej stracenie na szubienicy, więc żeby temu zapobiec i nie czekać na taki rozwój wypadków należało czym prędzej pochwycić za broń, życzyć sobie zwycięstwa i ruszyć do ataku na stacjonujące w Warszawie wojska rosyjskie. I tak też się stało, gdy pamiętnego wieczoru listopadowego Wysocki wkroczył do szkoły i wygłaszając swą płomienną mowę zagrzał towarzyszy broni i kompanów do walki, tymi oto słowami: „Polacy! Wybiła godzina zemsty! Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów”. Po czym ruszyli. Zgodnie z ustaleniami wpierw na Belweder w celu pojmania znienawidzonego naczelnego dowódcy wojsk ks. Konstantego. Akcja ta zakończyła się niepowodzeniem, gdyż wraz ze szturmem na jego siedzibę zdążył się ukryć. Podchorążowie skierowali się w stronę miasta.
Wojciech Kossak, Starcie belwederczyków z kirasjerami rosyjskimi na moście w Łazienkach, 1890 r.
Fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
Jeden z najpiękniejszych obrazów w malarstwie polskim odwołujący się do początków powstania wyszedł spod pędzla Wojciecha Kossaka. Nie bez powodu scena rozgrywa się na Agrykoli, gdzie została stoczona jedna z potyczek. Zaraz tuż przy konnym pomniku króla Jana III Sobieskiego, wodza nie mającego sobie równych w 2 poł. XVII wieku, ukazanego w chwili jak pokonuje wrogów Rzeczpospolitej. Obraz jest pełen symbolicznych odwołań. Naprzeciwko słabiej uposażonych w broń Belwederczyków, stanęli żołnierze rosyjscy w zbrojach. W tle mrok i ciemność listopadowej nocy rozjaśnia łuna pożaru na Solcu, który miał być znakiem dla pozostałych, że Powstanie już się zaczęło. Po dołączeniu mieszkańców i polskich żołnierzy udało się zdobyć Arsenał, opanować Stare Miasto i wiele innych części Warszawy.
Marcin Zaleski, Wzięcie Arsenału, 1831 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikipedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Książę Konstanty, który wymknął się zamachowcom na jego życie, po raz drugi postanowił nie prowokować losu i odstąpił od natarcia na oddziały powstańcze. Może wpłynął nań fakt, że w potyczkach zginęło kilku polskich oficerów nastawionych prorosyjsko i lojalnie wobec cara, którzy potępili wybuch zrywu. W dowód wdzięczności Mikołaj I wystawił im potem obelisk na Placu Saskim.
W każdym razie, rankiem 30 listopada Warszawa obudziła się zwycięska. Choć wiadome było, że to sytuacja przejściowa. I dopiero czas wskaże, co z tego finalnie będzie. Główne pytania dotyczyły, czy ugoda z Rosją, czy może dalsza walka? Na pewno książę Konstanty wobec zaistniałej sytuacji nabrał rozwagi i opuścił granice Królestwa powracając do swojego kraju.
Wobec przedłużających się rokowań ze stroną rosyjską w dniu 20 grudnia opublikowano manifest powstańczy, podając przyczyny jego wybuchu. Pierwszym dyktatorem został generał Józef Chłopicki, który równie szybko zrezygnował z tej funkcji po żądaniach cara o bezwarunkową kapitulację. Jedne z pierwszych czynności zmierzających do zrzucenia obcych wpływów polegały na próbach wykrycia osób podejrzanych o szpiegostwo, która to sprawa miała w dalszych miesiącach swoją kontynuację w postaci aresztowań, sądów, a nawet samosądów przez obywateli miasta. Na początku 1831 roku wobec nieudanych negocjacji zdecydowano się zdetronizować cara z tronu królów polskich. Powołano Rząd Narodowy przy udziale księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, Kaliszan, a także Joachima Lelewela. Na odpowiedź ze strony państwa zaborczego, nie trzeba było długo czekać. Po przekroczeniu granic polskich przez wrogie wojska rozpoczęła się wielomiesięczna wojna z Rosją.
Bitwy Powstania Listopadowego
Pierwsze bitwy przyniosły umiarkowane zwycięstwa. Pod Stoczkiem, Dobrem i Wawrem, podczas gdy krwawy bój o Olszynkę Grochowską na przedpolach Warszawy został nie rozstrzygnięty. Przyjmuje się, że raczej było to strategiczne zwycięstwo Polaków. Oto kilka przykładów z malarstwa odnoszących się do tych walk. Autorstwa wybitnych batalistów, którzy przedstawienia scen bitewnych opanowali do najwyższych poziomów mistrzowskich. Przyczyniając się do upowszechniania wyobrażeń plastycznych na tematy powstańcze.
Jan Rosen, Bitwa pod Stoczkiem, 1890 r.
Muzeum Wojska Polskiego, fot. Wikimedia
Wojciech Kossak, Szarża na baterie rosyjskie pod Stoczkiem, 1907 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Wojciech Kossak, Olszynka Grochowska, 1928 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Bogdan Willewalde, Bitwa o Grochów, ok. 1850 r.
Muzeum Wojska Polskiego, fot. Wikimedia
Późniejsze sukcesy w II bitwie pod Wawrem, Dębem Wielkim i Iganiami, wlały sporo optymizmu w serca Polaków. Znaczące zasługi położył w tym generał Ignacy Prądzyński, który miał najwięcej bojowego hartu, a przy tym doskonały talent strategiczno-taktyczny, i to jemu zasadniczo przypisuje się te zwycięstwa.
Marcin Zaleski, Wprowadzenie do Warszawy jeńców i sztandarów zdobytych
pod Wawrem i Dębem Wielkim, ok. 1831 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Brak bardziej ofensywnego przywództwa, zadecydowała o jednej z największych przegranych w bitwie pod Ostrołęką. Była to sromotna klęska, w której zginęli gen. Ludwik Kicki i Henryk Kamieński. Zasłużonymi, którzy uratowali oblicze tej batalii, zostali gen. Ludwik Bogusławski dowodzący 4 pułkiem piechoty, tzw. „Czwartacy”, a także gen. Józef Bem na czele 4 baterii konnej. Co nie zmienia postaci rzeczy, że porażka ta mocno nadwątliła liczebność polskiej armii i podkopała nastroje wśród żołnierzy.
Bitwa pod Ostrołęką 26 maja 1831 roku, Karol Malankiewicz, 1838 r.
Muzeum Kultury Kurpiowskiej, fot. Wikimedia, Polish Art Corner
Rafał Hadziewicz, Śmierć gen. Kamieńskiego pod Ostrołęką, XIX w.
Lwowska Narodowa Galeria Sztuki, fot. Wikimedia
Warszawa w Powstaniu
Późniejsze wydarzenia również nie przedstawiały się zbyt dobrze. Wzrastające napięcie i frustracja społeczności stolicy, powszechne niezadowolenie wynikające z niedostatków i wysokich cen towarów, a nade wszystko całkowicie uzasadniony strach przed zbliżającą się katastrofą, stały się bezpośrednimi przyczynami zamieszek w mieście. Część z tych osób była jeszcze pamiętna Insurekcji Warszawskiej oraz losów Prażan, jaki ich spotkał. Było oczywiste, że prędzej czy później Rosjanie wyruszą na to miasto i będą chcieli je zdobyć. Jak nie po dobroci i na skutek kapitulacji, to szturmem. Brak wyrazistego autorytetu, który by zajął się ustabilizowaniem sytuacji w stolicy również nie wieszczył nic pozytywnego. Każdy kto był podejrzewany o przychylny stosunek do zaborcy był potępiany. Niekorzystne nastroje sięgały zenitu. Zaczęto szukać winnych tych niepowodzeń. Ekstremalne nastroje osiągnęły apogeum wraz z chwilą, gdy zagniewany tłum dokonał kolejnych samosądów. W wyniku fali, jaka przetoczyła w nocy z 15 na 16 sierpnia zginęło sporo osób. Po tych wydarzeniach dowództwo objął gen. Jan Krukowiecki. Tymczasem stawało się coraz bardziej pewne, że armia przeciwnika przypuści atak. Ciekawe, że generał Iwan Paskiewicz, który dowodził oddziałami rosyjskimi zrobił zwód nie zachodząc od wschodu tak jak by logika nakazywała, lecz zrobił coś odwrotnego. Swoje wojsko wprowadził od zachodu, wkraczając na teren warszawskiej Woli. Dowódcą w tym okręgu był gen. Józef Sowiński, który poległ na polu walki broniąc Reduty Wolskiej. Bohaterstwo tego dowódcy, który był inwalidą, acz zdecydował się na walkę u boku swych żołnierzy i był przy nich do ostatniej chwili i kresu swego życia, uwiecznili w swoich dziełach, malarz Wojciech Kossak, a także poeta Juliusz Słowacki w wierszu „Sowiński w okopach Woli”. I nieszczęśliwie los zarządził, że wkrótce poddano stolicę.
Wojciech Kossak, Generał Sowiński na szańcach Woli, 1922 r.
Muzeum Wojska Polskiego, fot. Wikimedia
Udział Marymontczyków w Powstaniu
Udział Marymontczyków w Powstaniu był liczny. W walkach pod Wawrem i Grochowem wziął udział prof. Wojciech Bogumił Jastrzębowski, wybitny przyrodnik, przed wybuchem powstania adiunkt na Uniwersytecie Warszawskim, od 1836 roku profesor w Instytucie Agronomicznym w Marymoncie. Jego bateria walczyła ze sztandarem „Za Waszą i Naszą Wolność”. W okresie powstania należał do Gwardii Narodowej. Walczył jako artylerzysta. Przeżyte doświadczenia i widok śmierci na polu boju, skłoniły go do napisania traktatu „O wiecznym przymierzu między narodami”, który zakładał wizję zjednoczonej Europy na ok. 160 lat przed powstaniem Unii Europejskiej. Przez wiele lat działalności naukowej i dydaktycznej zyskał sobie niebywałą sympatię wśród studentów, których zabierał na wycieczki krajoznawcze.
Swoją waleczność w powstaniu zaznaczyli także inni profesorowie z Marymontu. Józef Bełza, który był specjalistą z zakresu chemii spożywczej i cukrownictwa. Jakub Malinowski, który w stopniu ppor. walczył w 5. Pułku Strzelców Pieszych, Józef Jędrzejewicz z 11. Pułku Strzelców Pieszych. Oczywiście nie były to odosobnione przypadki. Po wybuchu zrywu narodowego do armii wstępowali zarówno absolwenci, jak i studenci tej uczelni. Z absolwentów wymienia się Franciszka Kowalskiego i Floriana Mikułowskiego, którzy zakończyli edukację w 1822 roku. Pierwszy był w 5. Pułku Piechoty Liniowej jako podporucznik. Drugi w tym samym stopniu, lecz w lekkiej artylerii polowej. Z rocznika 1825 roku zasłużył się Franciszek Godlewski, porucznik w kawalerii generała Józefa Dwernickiego. Z absolwentów 1827 roku wsławił się Józef Kosiński, podporucznik Gwardii Ruchomej. Z 1928 roku Józef Bednarczyk, ppor. w 14. Pułku Piechoty Liniowej. W Dywizjonie Karabinierów jako podporucznik walczył Eugeniusz Detkens, absolwent z 1829 roku. Chwały na polach walk wojennych doczekali się także ci, którzy za swą odwagę i męskość otrzymali Ordery Virtuti Militari. Złote odznaczenia powędrowały na piersi Jana Górskiego, ppor. w 2. Pułku Krakusów. Maksymiliana Niewęgłowskiego ppor. w sztabie gen. Dwernickiego. Franciszka Orłowskiego, porucznika z 10. Pułku Ułanów. Hyacynta Ulatowskiego, por. z Jazdy Augustowskiej. Srebrem uhonorowano Kazimierza Szymońskiego, ppor. z 1. Pułku Piechoty Liniowej.
Prof. Wojciech B. Jastrzębowski, Andrzej Zajkowski, Tygodnik Ilustrowany 1883
Fot. Wikimedia
Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa
Profesorowie Instytutu Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Marymoncie: M. Oczapowski, W. Jastrzębowski, K. Janczewski, E. Ostrowski, J. Bełza,
Tygodnik Ilustrowany 1869, fot. Wikimedia, Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa
Udział Kobiet w Powstaniu Listopadowym
Emilia Plater
Gdyby pominąć kwestię udziału Kobiet w Powstaniu Listopadowym, to jakby zaniechać ważnego rozdziału z jego historii. Nawet się nie godzi! I jak Francja miała swą Joannę d’Arc, co przy mieczu w żelaznej zbroi stawiała opór dzielnie pod murami Orleanu, przechylając szalę zwycięstw na korzyść Karola VII. Jak Grecja poszczycić się może swoją Bubuliną, bohaterką walk z niewoli osmańskiej. Tak Polska z dumą w sercach wynosi – Emilię Plater, co miała życie szlacheckie, stateczne i bezpieczne w majątku na Inflantach, a jednak wolała je ofiarować znacznie wyższym wartościom, aniżeli rozwój wielu własnych talentów w beztrosce od losów Ojczyzny, przekuwając swe młodzieńcze ideały w czyny tak śmiałe i brawurowe, które pokolenia wspominać będą na wieki z dumą najszczerszą. Wychowana w domu o mocnych podstawach patriotycznych, w blaskach glorii wynoszących wielki autorytet Tadeusza Kościuszki, zafascynowana silnymi osobowościami kobiet-wojowniczek, wcześnie nauczyła się władać szablą i gdy tylko Litwa ze Żmudzią zapaliły się do boju powstańczego, wzięła swój rynsztunek i ruszyła. Ludzi takiej wiary i niezłomności ducha trzeba było więcej. W tej jednej postaci kobiecej złączyło się nieprawdopodobnie wiele charyzmy, odwagi oraz siły. Dzięki czemu stanęła na czele oddziału partyzanckiego. Byli w nim strzelcy, kosynierzy, kawalerzyści.
Jan Rosen, Emilia Plater na czele kosynierów w 1831 r., ok. 1850 r.
Muzeum Wojska Polskiego, fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
Obraz Jana Rosena ukazujący Emilię w wieku zaledwie 25 lat na czele własnej formacji bojowej, uderza niesamowitym realizmem. Powstańcy są skupieni, zdeterminowani, pełni werwy, gotowości przed nadchodzącą nawałnicą. Zdaje się, że nieustraszeni. Pośrodku znajduje się ich przywódczyni wzbudzająca niezachwiany respekt. Przedstawiona konno z wysoko unoszoną chorągwią. Jakby w tym jedynym drobnym ciele wystąpiło wielkie męstwo herosów. Zasadniczym celem Platerówny było dotarcie do twierdzy w Dyneburgu i jej zdobycie, gdzie przebywali w Szkole Chorążych jej krewni. I choć nie udało się tego osiągnąć, mimo drobnych zwycięstw rozbito jej oddział, potem wszystko potoczyło się wartko. Emilia wstępowała w różne oddziały, gdzie można. Była w strzelcach u Karola Załuskiego, potem w oddziałach Karola Parczewskiego. Jej męstwo i bezkompromisowa waleczność nie uszły uwadze generała Dezyderego Chłapowskiego, który nadał jej stopień kapitana i oddał pod prowadzenie 1 kompanię Pułku Piechoty Liniowej, na czele której zdobyła miejscowość Rosienie. Gdy ten zdecydował o zaprzestaniu walk i ruszeniu w stronę granicy pruskiej traktowanej jako dogodna droga ewakuacji, waleczna Emilia wcale nie zamierzała rezygnować z udziału w walkach narodowowyzwoleńczych. Dla niej powstanie jeszcze się nie skończyło się i razem z przyjaciółką oraz Cezarym Platerem chcieli przebić się do Warszawy. I choć żaden wróg jej nie pokonał, tak wyczerpanie sił fizycznych i gorączka przesądziły o dalszym jej losie. Niestety pomimo wielu zabiegów troskliwych ludzi, to młode życie przedwcześnie zgasło w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia krwawego roku 1831. Lecz wielkość zasług tej bohaterki, postawa rycerska, chwalebna, wyniosły ją w panteon największych ze swoich czasów bojowników o wolność. Swój szacunek w dowód uznania składali poeci i literaci, polscy i europejscy. Sympatia i niebywała estyma sprawiły, że Emilia stała się patronką wielu szkół i ugrupowań harcerskich. Kobiety z batalionu Wojska Polskiego uformowanego w 1943 roku, również wybrały ją na swoją duchową przewodniczkę.
1 Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater w 1943 r.
Fot. Wikimedia, Rajmund Kuliński „Pierwsi i ostatni”
Prezydent RP I. Mościcki na statku EMILIA PLATER, Narcyz Witczak-Witaczyński, 1932 r.
Fot. Wikimedia, Narodowe Archiwum Cyfrowe
Pozostałe znane uczestniczki Powstania Listopadowego
Fot. Wikimedia
Józefina Rostkowska – wstąpiła do służby wojskowej jako felczer, świadcząc pomoc medyczną chorym i rannym uczestnikom walk. Obecna przy największych bitwach Powstania: pod Grochowem, Dębem Wielkim, Ostrołęką, na Woli, w obronie Warszawy. Dwukrotnie ranna. Odznaczona Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari. Po upadku zrywu wyemigrowała do Francji, gdzie utrzymywała kontakty z rodakami. Zmarła w wieku ponad 100 lat.
Barbara Bronisława Czarnowska – początkowo pielęgniarka opiekująca się chorymi i rannymi powstańcami, potem jako czynny kadet w trakcie obrony stolicy. Zasłużona w walce pod Sierpcem. Uhonorowana Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari.
Klaudyna z Działyńskich Potocka – w trakcie Powstania udzielała pomocy rannym i wymagającym opieki. Na emigracji wsławiona działaczka filantropijna i społeczna. Odznaczona pośmiertnie Gwiazdą Wytrwałości. Z odznaczeniem tym wiąże się schyłkowy etap Powstania. W czasie, gdy upadła obrona stolicy Rząd Narodowy przeniósł się do położonego 40 km dalej wielowiekowego Zakroczymia. Obrady miały miejsce wówczas w klasztorze Ojców Kapucynów. Joachim Lelewel z myślą o aktach odwagi, jakich dokonywali Polacy na różnych polach i frontach walk zaprojektował to odznaczenie.
Emilia Szczaniecka – wspierała materialnie powstańców, z rodzinnej Wielkopolski przedostała się do stolicy, gdzie m.in. organizowała pomoc medyczną walczącym. Równie zaangażowana w powstaniach, wielkopolskim i styczniowym. Zawsze w służbie narodu i dla dobra Ojczyzny, z miłosierdziem i wsparciem dla ubogich. Gorliwa patriotka, założycielka stowarzyszeń dla kobiet.
Odznaczenie Gwiazda Wytrwałości, proj. Joachim Lelewel, 1931 r.
Fot. Biogramy IPN
Koniec powstania
Lecz mimo tak wielkiej ofiarności tylu tysięcy Polek i Polaków zaangażowanych w powstanie narodowe, nie udało się przepędzić wroga Rzeczpospolitej. Są dwa obrazy, które w sposób dotkliwie głęboki i poruszający rozwiązały temat klęski Powstania Listopadowego.
Dietrich Monten, Finis Poloniae, 1831 r.
Stara Galeria Narodowa w Berlinie, fot. Wikimedia, recherche.smb.museum
Pierwszy pt. „Finis Poloniae”, ukazujący rozbite oddziały powstańcze z chwilą, gdy przekraczają granicę z Prusami. Była to w miarę bezpieczna droga ewakuacji wiodąca na zachód do Francji i Belgii, stwarzających stosunkowo dogodne możliwości osiedlenia się. Jednakże pamiętne stało się to, że w trakcie tej niełatwej podróży, podupadłym na duchu i zrozpaczonym Polakom, przychodziły na pomoc społeczności niemieckie z Badenii i Wirtembergii, które wyrażały swą powszechną aprobatę dla dążeń niepodległościowych Polaków i współczucie z powodu dramatu narodowego. A boleść była wielka i rozdzierała niejedno patriotyczne serce, że żegna ukochaną Ojczyznę i najpewniej już nie będzie dane powrócić do rodzimej ziemi. To był ból palący dla niejednego człowieka, wszystkich emigrantów, którzy musieli pozostawić całe swe dotychczasowe życie i udać się w przymusową wędrówkę w poszukiwaniu nowej przestrzeni do życia. Za grupą żołnierzy złączonych w żałobie i pogrążonych w żałości widać symboliczny słup graniczny opatrzony napisem Koniec Polski w wersji łacińskiej. Co było potem? Potem te losy wojaków toczyły się różnie. I choć nie było im pisane już doczekać się wolnej Polski, to unoszony górą sztandar, mocno zszarpany, zaświadcza, że robili co mogli, aby Ją uwolnić z niewolniczych kajdan.
Horace Vernet, Prometeusz Polski, 1831 r.
Biblioteka Polska w Paryżu, fot. Wikimedia
Drugi z obrazów będący alegorią upadku Polski po klęsce Powstania wyszedł spod pędzla francuskiego malarza, nauczyciela wielu polskich utalentowanych twórców w Rzymie. Widok ujawniony przez Verneta poraża. Na polu bitwy leży martwy polski żołnierz. Na jego piersi przysiadł czarny orzeł symbolizujący władców Rosji. Wielkie, drapieżne ptaszysko okazuje swą niebywałą siłę oraz dominację, a zarazem nawiązuje do greckiego mitu o Prometeuszu, który za nieposłuszeństwo bogom został obłożony straszliwą karą. Przywiązanemu do gór Kaukazu każdego dnia okrutne stworzenie miało wyjadać wątrobę, która stale odrastała i tak bez końca. Stąd nie trudno zorientować się, co chciał w ten sposób powiedzieć i pokazać malarz, a mianowicie, że po klęsce Powstania zaborca raz po raz będzie karać naród polski za tak odważne próby usamodzielnienia się. Czy miał rację w swych przewidywaniach? Nie trzeba odpowiadać. Represje czynione ze strony hegemona Mikołaja I obejmowały wszystkie kluczowe sfery życia politycznego, gospodarczego i kulturalnego kraju.
Represje po powstaniowe
Konstytucja z 1815 roku przestała całkowicie obowiązywać i została zamieniona przez tzw. Statut Organiczny. Samodzielne Wojsko Polskie przestało istnieć po włączeniu do armii imperium. Podobnie autonomiczny rząd i inne organa władzy. Stopniowo roztaczano rusyfikację zwłaszcza w obszarze administracji publicznej. Szkoły wyższe w Królestwie zamknięto. W tym Instytut w Marymoncie, który doczekał się ponownego otwarcia dopiero w 1936 roku. A nieopodal brzegów Wisły wzniesiono potężną i monumentalną Cytadelę, która miała być postrachem dla wszystkich i każdego z osoba, kto jeszcze żywił jakiekolwiek nadzieje na odzyskanie suwerenności. Środki na jej budowę zostały zabrane z kasy miasta i Banku Polskiego. Przez dziesięciolecia przetoczyło się przez jej mury setki działaczy społecznych i niepodległościowych, którzy wcale a wcale nie zamierzali poddawać się w walce o losy zniewolonej Ojczyzny. Część z nich oddało swe życie na szubienicach. Dlatego choć wzniesiona przez wroga, dziś jest tym czytelnym i widomym symbolem martyrologii narodu polskiego, znakiem porzucenia strachu przez wielu, ofiarności i całkowitego poświęcenia się sprawom ukochanej Polski.
Cytadela Warszawska: Brama Straceń, Iwan Dehn, l. 1832-1834
Fot. Wikimedia, Adrian Grycuk
Do tego wszystkiego w ramach zintensyfikowanych prześladowań i kar za Powstanie, dochodziły zsyłki i katorgi, pobyty w rosyjskich więzieniach. To były tragedie ludzkie, których wielu nie przetrwało. Takie, które załamywały życia całych rodzin, społeczeństw, kręgów i narodu ogółem. Zresztą dokładnie taka też była rola tych niehumanitarnych praktyk stosowanych na Polakach, aby ostatnie tlące się iskry nadziei na odzyskanie wolności zgasić. A wszystko co dotychczas kojarzone z polskością przekryć nicością i zapomnieniem, stopniowo odrywając od tożsamości i odrębności kulturowej, etnicznej, religijnej i społecznej na rzecz całkowitego podporządkowania się pod berło carów.
Jednym z najokrutniejszych aktów wymierzonych w Polskę, było zwabienie na Placu Zamkowym dzieci, chłopców w młodym wieku, których uprowadzono do służby w rosyjskiej armii. Ponoć mieli wędrować pieszo, lecz znaczna część tego nie przeżywała, kończąc dopiero co swe rozpoczęte życia w drodze. Z dala od rodziców, ukochanych rodzin, w głodzie, zimnie i w niewyobrażalnym lęku, nie wiedząc co dalej będzie. Dramat najgorszy z możliwych, a dla tych niewinnych istnień męczeństwo, którego nigdy nie powinni byli doświadczyć. W najczulszych i najdotkliwszych słowach odniósł się do tego bezdusznego i nieludzkiego procederu zawłaszczania dzieci i rusyfikowania ich, nasz mistrz doby romantycznej – Juliusz Słowacki w poruszającym poemacie Anhelli. Oto fragment: Niedaleko więc zaszedłszy, ujrzeli obóz cały małych dzieciątek i pacholąt gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu. A we środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. Zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej i podług nowego katechizmu.
Uprowadzenie polskich chłopców do armii rosyjskiej na Placu Zamkowym, XIX w.
Fot. Wikimedia
Na koniec tematu Powstania Listopadowego należy wspomnieć o tysiącach emigrantów, którzy z dnia na dzień musieli pozostawić wszystko co im było najdroższe. Ojczyznę, ziemię rodzinną i dobra odziedziczone po ojcach, często dobytek gromadzony latami i całymi pokoleniami. Bliskich, krewnych, piastowane urzędy i sprawowane godności. Odtąd wszystko miało się zmienić. Szczęśliwi byli ci, którym udało się zbiec z tej wojennej pożogi i uniknąć zsyłek, czy wyroków śmierci, a z racji pochodzenia, majętności, bądź też możliwości dyplomatycznych i społecznych, mieli szanse nowego zorganizowania się na obczyźnie. Do tego grona z całą pewnością należy zaliczyć członków Rządu Narodowego, w tym ks. Adama Jerzego Czartoryskiego, Joachima Lelewela, Kaliszanina Bonawenturę Niemojowskiego. Wśród uciekinierów znalazł się także członek Towarzystwa Patriotycznego, kronikarz powstania i jeden z najbardziej zagorzałych zwolenników prowadzenia zaostrzonych walk przeciwko tyranii zaborczej – Maurycy Mochnacki. Brat majora Kamila Mochnackiego, również powstańca oraz emigranta. W jednym z zachowanych listów do rodziny Maurycy wyrażał słowa wielkiego ubolewania nad losem brata, który nie pokonany w bitwach, zmarł w obcej Francji na gruźlicę, gdy nikogo bliskiego przy nim nie było. Dopiero często mając wgląd do prywatnej korespondencji tych osób, można dojrzeć i zrozumieć, jak ciężki żywot wiedli, jak wiele bólu doświadczali z powodu tylu rozłąk i zabiegów, aby zapewnić sobie nowe warunki i środki do życia. W innym kraju. Na ogół patrzy się na takie osobowości przez pryzmat ich zasług, wielkich dokonań dla Ojczyzny, niebywałej odwagi i charyzmy. A gdy czyta się takie listy, jak te Mochnackiego do ojca i matki, widzi się ten cały ogrom cierpień tego pokolenia emigrantów, to rozdarcie wewnętrzne, czasami niemoc, że tyle krwi się polało, tyle pól bitewnych się nią zbroczyło, tylu wielkich Polaków zginęło, a i tak nie udało się wydrzeć wrogom tej świętej ziemi ojczystej. A przynajmniej jeszcze nie wtedy.
Sam Maurycy zmarł w 1834 roku. Miał zaledwie 31 lat. Z końcem listopada 2021 roku dokonano ponownego pochówku jego szczątków sprowadzonych z Francji na Wojskowe Powązki, który odbył się z honorami, udziałem Wojska Polskiego i przedstawicieli Rządu Rzeczpospolitej. Wreszcie ten wielki patriota powrócił do Ojczyzny, o której on i jego brat tak zawzięcie walczyli i marzyli. Niestety, nie jest znane miejsce spoczynku Kamila Mochnackiego. Nikogo wtedy przy nim nie było w tej ostatniej drodze. Dlatego pamięć rodaków oraz wszelkie formy upamiętniania są tak bardzo istotne.
Pomnik M. Mochnackiego w Łazienkach Królewskich, Wiesław Winkler, 2000 r.
Fot. Wikimedia, Witold Pietrusiewicz
Pogrzeb Maurycego Mochnackiego na Warszawskich Powązkach, 2021 r.
Fot. www.gov.pl
W każdym razie należy podkreślić i zauważyć, że Polacy stworzyli nowe formy istnienia i dbania o tożsamość narodową na Wielkiej Emigracji. Podczas, gdy w stolicy nastała tzw. noc paskiewiczowska, która na jakieś dwie dekady pogrążyła stolicę w marazmie. Zbyt wiele nieszczęść dotknęło jej mieszkańców, aby nowy czyn zbrojny mógł zaistnieć. Partyzantka i podjęte starania z udziałem Artura Zawiszy okazały się niefortunne. Pochwycony został skazany na śmierć przez powieszenie. Przed tym jednak zdążył wypowiedzieć słowa: Gdybym miał i sto lat żyć, wszystkie ofiarowałbym mojej Ojczyźnie. Na kolejne wystąpienie narodowe trzeba było czekać do 1863 roku. Przez ten okres ucisk ciemiężcy to wzrastał, to słabnął.
Przed Powstaniem Styczniowym
Instytut w Marymoncie
Z całą pewnością wielu chętnych do studiowania nauk rolniczych odetchnęło z ulgą, kiedy po kilku latach od upadku Powstania Listopadowego w 1836 roku ponownie otwarto Instytut w Marymoncie. Jedyną uczelnię przyrodniczą na ziemiach Królestwa. Oczywiście o powrocie Jerzego Beniamina Flatta na stanowisko dyrektora nie mogło być mowy. Do pełnienia tej funkcji zaproszono wybitnego i cenionego agronoma, emerytowanego profesora Uniwersytetu Wileńskiego, prof. Michała Oczapowskiego. Duża wiedza i lata doświadczeń w pracy akademickiej i dydaktycznej sprawiły, że Instytut zaczął rozwijać się od nowa bardzo dobrze. Wyjątkowo zręcznie łączono w nim teoretyczne podstawy nauczania z praktycznym ich wykorzystaniem, a w 1840 roku unowocześniono uczelnię poszerzając jej strukturę akademicką o leśnictwo. Odtąd do 1862 roku funkcjonowała ona pod nazwą jako Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Marymoncie. Dopiero na początku lat 60. XIX wieku wskutek reformy szkolnictwa wyższego Aleksandra Wielopolskiego szkołę przeniesiono do owianych sławą Puław, zwanych ówcześnie Nową Aleksandrią. Instytut przez ponad dwadzieścia lat wykształcił wielu wspaniałych fachowców i specjalistów przysposobionych do pracy zawodowej. Choć w gronie studenckim znajdowali się także tacy indywidualiści, których losy potoczyły się potem w całkiem innych kierunkach. Jak choćby Adam Asnyk, jeden z najwybitniejszych poetów XIX-wiecznych, rodem z Kalisza, który w Marymoncie pobierał nauki w 1856 roku.
Jacek Malczewski, Portret Adama Asnyka z Muzą, l. 1895-1897,
Muzeum Narodowe w Poznaniu, fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
Fenomenalny obraz Jacka Malczewskiego ukazuje filozofa-poetę w zadumie. Pytanie: Czy nad udręką narodu? Pochodził z Kalisza, jego ojciec był oficerem zesłanym na Sybir po bitwie pod Olszynką Grochowską. Nic więc dziwnego, że skoro tylko wybuchło Powstanie Styczniowe jego syn Adam był już w Warszawie, by zasilać pracę Rządu Narodowego. Niezmrożona krew patriotyczna przepływała w jego żyłach i natchnionemu myślą oraz słowem dyktowała wersy poetyckie. Swymi osiągnięciami nie raz dawał wzorzec, że sztuka winna służyć sprawom narodowym zwłaszcza w okresie niewoli narzuconej gwałtowną przemocą. Wiedział o tym malarz symbolista. W tle na obrazie widać rząd różnych postaci, w tym Kosynierów i Ułanów, którzy szli i ginęli jeden po drugim „jak kamienie rzucane na szaniec”. Ekspresji ich twarzy niczym nie da się ukryć. Ci, synowie Polski co zginęli w walkach, rozdarli już i tak boleściwe Jej serce. Ci, co przeżyli, doświadczyli co to piekło za życia podczas marszy na Sybir i katorżniczych harówek. To dlatego personifikacja Matki Ojczyzny przyodziana jest w żałobne kiry, prezentując się w kruczej sukni. Za poetą leżą stosy książek będące nawiązaniem do rozległej wiedzy, jaką za życia udało mu się pozyskać z różnych dziedzin. Asnykowi towarzyszy muza poezji Euterpe z lirą korbową, która spogląda w jego stronę jakby w oczekiwaniu, lecz ten jest odwrócony. Widać, że jej uskrzydlone stopy nie są zdolne do odlotu. Poeta jest w stanie bezczynności, najpewniej wskutek tragicznych wydarzeń w Powstaniu. Jej obecność to zachęta do działania oraz twórczości, albowiem poprzez literaturę i poezję spisują się dzieje umęczonego narodu. Dzięki nim pamięć o martyrologii może przetrwać i pozostać żywa w umysłowości potomnych. Nawet po upływie stuleci.
Jednym ze studentów Marymontu ok. 1850 roku był także Julian Wieniawski, pisarz, publicysta i prozaik. Brat wybitnych kompozytorów, Henryka skrzypka i Józefa pianisty. Autor wspomnień z Marymontu, tzw. „Teki Marymontczyka”, w której podając główną przyczynę zamknięcia uczelni w 1862 roku wskazał na manifestacje patriotyczne w stolicy z udziałem młodzieży szkolnej i akademickiej z początkiem lat 60. XIX wieku.
Patent na Wykształconego Gospodarza Juliana Wieniawskiego nadany przez Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w 1852 r.
Fot. Muzeum SGGW
Na ekspozycji stałej Muzeum SGGW znajduje się Patent na Wykształconego Gospodarza Juliana Wieniawskiego. Dokument wyróżnia bogata szata graficzna skomponowana z użyciem symboliki państwowej, motywów odwołujących się do kształcenia przyrodniczego, a także elementy stricte dekoracyjne. Tekst spisany jest w dwóch językach, polskim i rosyjskim. Dekoracyjną bordiurę przerywa usytuowany w górnej partii wizerunek dwugłowego orła carskiego Romanowów. W dolnej części umieszczone zostały scenki rodzajowe i narzędzia pracy rolniczej. Po prawej stronie widnieje podpis ówczesnego dyrektora Instytutu prof. Michała Oczapowskiego. Dokument opracowany z tak wielką starannością powstał w warszawskiej drukarni Stanisława Strąbskiego. Przekazany do zbiorów Muzeum przez rodzinę Wieniawskich.
Protesty warszawskie roku 1861
Rok 1861 z uwagi na ilość akcji protestacyjnych i demonstracji patriotycznych w Warszawie okazał się przełomowy, albowiem z powodu dramatycznych zajść i wydarzeń nastąpiła wyjątkowo gwałtowana zmiana postaw obywatelskich wobec państwa zaborczego, które to w dalszej perspektywie doprowadziły do wybuchu Powstania Styczniowego. Ten kolejny zryw narodowy poprzedziły wyjątkowo brutalne akty przemocy wobec społeczności warszawskiej. Co takiego wydarzyło się tego pamiętnego roku? I jaki był w tym udział Marymontczyków oraz innych stołecznych szkół wyższych? Jakie kary nałożono na uczelnie warszawskie w ramach prześladowań? Oto opowieści zaczerpnięte i znane dzięki literaturze faktu i wspomnień uczestników będących naocznymi świadkami tamtych zdarzeń, które pamiętnikarsko spisane pozwalają dobrze się z nimi zapoznać.
W świetle dostępnych relacji wiadomo, że jeden z pierwszych patriotycznych ruchów miał miejsce 25 lutego 1861 roku w związku z obchodami 30.rocznicy Bitwy pod Olszynką Grochowską. Z opisów wynika, że cały ten dzień miał w sobie jakąś otoczkę niesamowitości, przebiegał w szczególnie podniosłej i narodowej atmosferze. W kościołach wybrzmiewały pieśni „Boże, coś Polskę!”, wśród mieszkańców rozdawano powielane wizerunki bohatera Warszawy Jana Kilińskiego, który od Insurekcji stał się symbolem walczącego o niepodległość mieszczanina. Wieczorem na Rynku Starego Miasta zaczęły gromadzić się tłumy, pośród których znajdowała się także młodzież. Coś nagle jakby wtedy wstąpiło w te gromady ludności, które uczuły w swym moralnym obowiązku upamiętnić Powstańców Listopadowych i tych wszystkich bohaterów, którzy swe życie zdali na ołtarzu Ojczyzny. Coś w ich sercach zapłonęło, jakaś żałość, boleść straszna i niewymowna za tysiącami poległych, emigrantów i zesłańców. A może ich dusze unoszące się nad miastem nie dawały o sobie zapomnieć, przestrzegając przed zbliżającym się nieszczęściem.
Było do przewidzenia, że prędzej czy później to wychodzenie Warszawiaków w przestrzeń publiczną i kontestowanie własnego niezadowolenia z powodu opresyjnej polityki cara skończy się jakąś tragedią. Czekać nie trzeba było długo, bo i społeczność stolicy po wielu latach pogrążenia w marazmie stała się jakaś bardziej ośmielona. W zaledwie dwa dni po rocznicy Powstania odbyła się kolejna demonstracja. Wszystko toczyło się błyskawicznie i oddziały rosyjskie otworzyły ogień. Zginęło 5 osób. Wśród poległych byli robotnik, dwóch ziemian, rzemieślnik i uczeń Gimnazjum Realnego. Ciała zabitych przeniesiono czym prędzej do Hotelu Europejskiego. Znajdowało się tam atelier Karola Beyera, który sfotografował ciała nieżywych z ranami od kul postrzałowych z broni palnej. W późniejszych okresach zdjęcia te były wykorzystywane do upowszechniania okrucieństw związanych z reżimowym systemem prześladowań zaborcy. Obecnie kadry Pięciu Poległych można oglądać na wystawie stałej w Pawilonie X Cytadeli Warszawskiej, Oddział Muzeum Niepodległości w Warszawie. Tak czy inaczej, krew polała się i nastroje społeczne stały się jeszcze bardziej wzburzone. Żeby je nieco uspokoić wybrano delegację do rozmów z namiestnikiem Gorczakowem. Jednym z kluczowych postulatów było uzyskanie zgody na pochowanie zabitych. Należało też jak najszybciej złagodzić buzujące nastroje gniewu i nienawiści, stąd utworzono straż obywatelską wyłonioną z poważanych mieszkańców i ziemian przybyłych na zjazd Towarzystwa Rolniczego, którego członkowie tego dnia obradowali w Resursie Kupieckiej. Nazajutrz w prasie opublikowano odezwę z prośbą o zachowanie spokoju społecznego z zawiadomieniem o planowanym pogrzebie poległych.
Wspólnie wyszli zamanifestować z tłumem i wyrazić swój sprzeciw, wspólnie zginęli i dlatego też zadecydowano o ich wspólnym pochówku na Warszawskich Powązkach. Obrazy Henryka Pillattiego oraz Aleksandra Lessera zatytułowane „Pogrzeb Pięciu Poległych” nawiązują do uroczystości pogrzebowych w dniu 2 marca 1861 roku, które przeszły do historii jako wydarzenie o randze narodowej. Kondukt wyruszył z kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, gdzie odbyła się msza żałobna, a zwłoki były wystawione przez 1 dzień na widok publiczny. Ponownie całą okolicę zaczęły zalegać tłumy zgromadzonych. Byli to przedstawiciele najróżniejszych stanów, tak jak ukazał to w swojej kompozycji malarz. Ze wspomnień i relacji Juliana Wieniawskiego JORDANA wynika, że wśród zebranych znaleźli się uczniowie wszelakich szkół, członkowie bractw i cechów miejskich, duchowieństwo i rabinat, sieroty oraz seniorzy powiązani z Towarzystwem Dobroczynności. I rzecz jasna, studenci! W bardzo dużej liczbie, ze Szkoły Sztuk Pięknych oraz Instytutu w Marymoncie. O zaangażowaniu młodzieży akademickiej w nadzorowanie orszaku i pilnowanie porządku w trakcie jego przemieszczania się z Krakowskiego na Powązki informował „Kurier Warszawski”, wydany na dzień przed pogrzebem 1 marca’61.
Henryk Pillatti, Pogrzeb Pięciu Poległych, 1865 r.
Muzeum Narodowe w Krakowie, fot. Wikimedia, zbiory.mnk.pl
Aleksander Lesser, Pogrzeb Pięciu Poległych, ok. 1861 r.
Muzeum Narodowe w Krakowie, fot. Wikimedia
Płyta nagrobna Pięciu Poległych na Powązkach
Fot. Wikimedia, Shalom
Przyczyny wybuchu manifestacji z 27 lutego
Przywołując wydarzenia z krwawej manifestacji lutowej 1861 roku nie sposób pominąć faktu, że w znacznym stopniu zainicjowali ją studenci ze Szkoły Sztuk Pięknych, którzy tego dnia wyszli w miasto z powodu wcześniejszych aresztowań ich kolegów. Chcieli coś zrobić, aby ich uwolnić, ale nie wiedzieli za bardzo jak to uczynić. Na spotkanie z samym namiestnikiem raczej nie mogli liczyć. Stąd udali się na Plac Zamkowy, gdzie w międzyczasie akcja nabrała charakteru religijno-patriotycznego. W tłumie został zauważony wówczas m.in. przyszły rzeźbiarz i autor pomnika Adama Mickiewicza w Krakowie, Teodor Rygier. Również uczeń warszawskiego Gimnazjum Realnego, niejaki Leon Frankowski, który w czasie Powstania Styczniowego stanął na czele młodzieżowego oddziału sformowanego m.in. z Marymontczyków przeniesionych do Puław. Informacje te przekazał w swojej relacji naoczny świadek Szymon Katyll, student Szkoły Sztuk Pięknych, a w dalszych latach niestrudzony działacz narodowościowy i niepodległościowy, Powstaniec Styczniowy w stopniu kapitana na czele kosynierów.
Pomnik wieszcza w Krakowie, Teodor Rygier, 1898 r.
Fot. Wikimedia
W swojej faktografii z tamtych wydarzeń Katyll zawarł też wspomnienie o tym jak oddział kozaków zaatakował procesję religijną, jak porąbali krzyż i rozległy się niebywałe wrzaski wśród mieszkańców. Opowieść ta posłużyła Polikarpowi Gumińskiemu do stworzenia plastycznej wersji tych zajść, które coraz bardziej zaczęły wstrząsać stolicą. Istotne, że potem władze carskie wszystkie ruchy narodowe wiązały z Kościołem i obrzędem katolickim, gdyż w okresie zakazów wobec zgromadzeń publicznych to świątynie stały miejscami wyrażania uczuć patriotycznych i religijnych. W ich wnętrzach rozbrzmiewały nie tylko pieśni podkreślające tożsamość narodu, lecz także kolportowano w nich materiały o bohaterach narodowych. Lecz i tu kryły się niebezpieczeństwa, gdyż pełno było szpicli inwigilujących społeczność, którzy mieli kontrolować i sprawdzać co się dzieje w poszczególnych miejscach odwiedzanych przez wiernych. Później przybrało to jeszcze bardziej zaostrzony charakter. Pod ścisłą obserwacją znaleźli się także studenci ze stołecznych szkół wyższych. Pamiętny w dziejach okazał się przypadek zaatakowania Katedry św. Jana i przebywających w niej osób, w tym m.in. studentów.
Polikarp Gumiński, Atak na demonstrantów, 1861 r.
Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, fot. Wikimedia
Manifestacje kwietniowe 1861 w stolicy
Po krwawych zdarzeniach z lutego na miesiąc wystąpił spokój, lecz już na początku kwietnia lud stolicy ponownie wyszedł na ulice, a powodem tego było rozwiązanie Towarzystwa Rolniczego założonego zaledwie kilka lat wcześniej w 1857 roku w okresie tzw. odwilży sewastopolskiej. Przegrany w wojnie krymskiej car Aleksander II chciał ratować swoją reputację poprzez reformy, dlatego m.in. zezwolił na utworzenie Towarzystwa, które szybko zjednoczyło ziemian i zyskało cechy jedności narodowej. Prezesem został hrabia Andrzej Zamoyski, a jednym z jego członków był trzeci dyrektor Instytutu Agronomicznego w Marymoncie, prof. Seweryn Zdzitowiecki. Muzeum SGGW może poszczycić się w swoich zbiorach obszernym XIX-wiecznym archiwum dokumentów po tym cenionym i uznanym naukowcu oraz dydaktyku.
Zeszyty z notatkami z archiwum po prof. Sewerynie Zdzitowieckim, XIX w.
Fot. Muzeum SGGW
Zamknięcie Towarzystwa Rolniczego
Jednakże mimo, iż Towarzystwo zyskało wielką aprobatę wśród jego członków i obywateli, jego żywot nie potrwał zbyt długo. Dostrzegając w nim zagrożenie dla formowania się ruchów narodowościowych sprzecznych z polityką caratu, zadecydowano o rozwiązaniu jego działalności. Informacja podana do publicznej wiadomości w prasie dnia 6 kwietnia 1861 roku po raz kolejny wywołała falę powszechnego niezadowolenia. Zamknięcie Towarzystwa potraktowano jako cios wymierzony w Królestwo i w reformatorskie plany. Niezwykle trafione do odczuć społeczeństwa w tamtym czasie wydają się słowa z relacji manifestacyjnych „W działaniu rozbiegamy się lekkomyślnie na partie, a wróg zawsze swoim uderzeniem przypomina, żeśmy jedni”. No i znowu zawrzało w Warszawie. Następnego dnia ogólne poruszenie dotknęło mieszkańców. Z kościołów kroczyły procesje na Powązki. Ludzie zaczęli gromadzić się przy gmachu Komitetu Rolniczego. Przynosili ze sobą wieńce. Zaczęto śpiewać pieśni narodowe. Tłum powędrował też w stronę Pałacu Zamoyskiego. W niedługim czasie zaalarmowane straże namiestnika zaczęły obstawiać miejsca zgromadzeń. Napięcie narastało. Masa przetoczyła się na Plac Zamkowy, gdzie stanęła naprzeciw żołdaków carskich z bagnetami. Zaczęły padać obraźliwe słowa pod ich adresem i hasła „Chcemy Polski!”. Wreszcie do ciżby wyszedł Gorczakow. Ognia nie otworzono, lecz niewiele brakowało. W końcu mieszkańcy, gdy dali upust swej frustracji powoli zaczęli rozchodzić się do domów. Lecz spokój ten okazał się pozornym. Prawdziwa hekatomba dopiero miała nastąpić. Zgoda na użycie broni przy kolejnej manifestacji nadeszła z Petersburga. Długo Rosjanie nie musieli czekać, żeby zemścić się za obelgi rzucane pod ich adresem.
Masakra cywilów
Nazajutrz odbywał się pogrzeb Sybiraka Ksawerego Stobnickiego, a więc pojawiła się kolejna dogodna okazja do zamanifestowania swojej polskości przez wielu. I co więcej, że ta niedola i ten los utrapieńczy zaczęły jednoczyć w poczuciu autentycznej wspólnotowości, zarówno katolików jak i wyznawców wiary mojżeszowej, którzy popierając niepodległościowe dążenia Polaków pragnęli dać najszczerszy dowód swej solidarności. Dlatego po uroczystościach pogrzebowych część z orszaku udała się na Cmentarz Żydowski, żeby dokonać symbolicznego umocnienia braterstwa między dwoma narodami nad grobem nieżyjącego dyrektora warszawskiej szkoły rabinów. Na Placu Zamkowym znowu zaczęli zbierać się ludzie. I za niebawem rozgorzało najprawdziwsze piekło splamione krwią wielu manifestantów. Wojsko przypuściło szarżę na zebrany tłum, było tratowanie, ostrzały, kłucie bagnetami, używanie pałaszy i co tam jeszcze było na wyposażeniu oddziałów carskich. Kto mógł uciekał w popłochu, lecz wobec przewagi i zastawionych ulic, niektóre drogi ewakuacji zostały odcięte. W celu natychmiastowego ratowania sytuacji zgłoszono się do hrabiego Wielopolskiego, żeby czym prędzej negocjował z namiestnikiem. Do zamku zawiózł go sam Tytus Chałubiński, który tej nocy opatrywał rannych po ataku. W porównaniu do tragedii lutowej liczba ofiar była nieporównywalnie większa, tak duża, że namiestnik nie zamierzał wyjawiać tej ilości poległych w rzezi. Szacunki są różne, przypuszcza się, że mogło to być ok. kilkuset rannych, zabitych i wziętych do niewoli. Jego decyzją ciała zamordowanych wrzucono do rowów przy Bramie Michajłowskiej (obecnie Brama Bielańska) Cytadeli. Trudno więc mówić o jakimś należytym pochówku. Prędzej należy uznać, że wrzucenie wszystkich zwłok do dołów pod murami twierdzy miało być przestrogą i napomnieniem, że każdy tak skończy, jeśli demonstracje będą się powtarzać. Każdy powinien znać to miejsce i choć na chwilę zatrzymać się patrząc na te srogie i wiekowe mury, które wybrzmiewają po cichu głosem polskich męczenników:
Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie i za nasze miasto.
W masakrze został ranny także Michał Landy, uczeń warszawskiego Gimnazjum Realnego pochodzenia żydowskiego. I to ponoć w chwili, gdy niósł krzyż wzięty z rąk innego ranionego uczestnika protestu. Na drugi dzień zmarł, a pogrzeb musiał odbyć się pod osłoną nocy. W 2018 roku na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie odsłonięto tablicę upamiętniającą wszystkie ofiary protestu i tragiczną śmierć ucznia Warszawskiej Szkoły Rabinów i Gimnazjum Realnego.
Wieści o masakrze szybko się rozeszły. O tym, że sprawa stała się głośna także poza granicami Królestwa informuje fakt, że jej zobrazowania podjął się francuski malarz scen historycznych Tony-Robert Fleur. Jego pierwszy obraz wystawiony na salonie w 1866 roku ukazywał właśnie tragedię warszawską, gdy wskutek wystrzelonej salwy z rosyjskich karabinów część osób poległa, a część została ranna, podczas gdy tłum co pozostał przy życiu pogrążył się w panice. Nad sceną przeważa dymna przesłona od nadmiaru użytego prochu strzelniczego.
Tony Robert Fleury, Masakra cywilów na Placu Zamkowym, 1861 r.
Muzeum Narodowe w Krakowie, fot. Wikimedia, zbiory.mnk.pl
Manifestacja październikowa 1861
Śmierć wielu osób w kwietniowej demonstracji tylko na pewien czas wyciszyła Warszawiaków. Odtąd poszukiwano ulgi i wytchnienia w duchowości niezmiennie łączonej z Kościołem. W osobie ówczesnego Prymasa Fijałkowskiego widziano ojca interreksa na czele uciśnionych Polaków, który dawał schronienie wiernym i przestrzeń do wyrażania własnej tożsamości narodowej w świątyniach Bożej Łaski. Śmierć tego arcykapłana po raz kolejny uruchomiła w tysiącach dusz ludzkich jakąś niepohamowaną żądzę zjednoczenia się. Pogrzeb duchowego przywódcy zorganizowany 10 października stał się kolejną dogodną okazją dla zaznaczenia widomego patriotyzmu, zamanifestowania własnej odrębności i niechęci wobec obcych, siłą narzuconych reguł państwa zaborczego. Szczęśliwie obyło się bez krwawych wypadków. Lecz wprowadzony kilka dni potem stan wojenny w Królestwie zaświadczył, że jednak jakiś lęk ogarnął władze Rosji. I co gorsza, że wiązało się to z kolejnymi planami nacisku w drodze przemocy. A im zaciskanie obręczy było większe, tym większa niespokojność wstępowała w ludzi. Stan wyjątkowy wprowadzono przez wzgląd na zbliżającą się rocznicę śmierci wielkiego bohatera narodów generała Tadeusza Kościuszki. Lecz emocje były tak silne, że nie przeszkodziło to społeczeństwu w czynieniu powinności wobec Matki Ojczyzny, aby Jej wielce zasłużonego syna należycie upamiętnić. Kościoły tego dnia znowuż zaczęły wypełniać się po brzegi. Relacja studenta Akademii Medyko-Chirurgicznej Władysława Daniłowskiego przybliża w dość szczegółowy sposób dramatyczne zdarzenie jakie zaistniało tego dnia w katedrze św. Jana. Oprócz rozdawania powielanych not biograficznych Kościuszki, wśród wiekowych murów zaczęły się rozchodzić słowa i brzmienia pieśni patriotycznych. Szybko katedrę otoczyło wojsko, a ludność w strachu przez pogromem zabarykadowała się. Obawy były w pełni uzasadnione, gdyż obecność w kościele potraktowano jako udział w manifestacji, a to było surowo zakazane. Na uwięzionych w środku przypuszczono nocą szturm. Daniłowski trafił na wiele miesięcy do Cytadeli, gdyż studentów zaczęto traktować jako źródło poważnych zagrożeń. Co ujawnia, że ta opresyjna dyktatura nikogo nie szczędziła, ni dzieci, zdolnej młodzieży, ni domów bożych.
Zamknięcie niektórych szkół w stolicy
W wyniku tych wszystkich wstrząsających zajść, jakie rozegrały się ze znaczącym udziałem młodzieży szkolnej i akademickiej, margrabia Wielopolski może z przymusu i konieczności, może z chęci zapobieżenia dalszym nieszczęściom, albo jedno i drugie, opracował reformę szkolnictwa. Położyła ona kres istnieniu protoplasty SGGW – Instytutowi Agronomicznemu w Marymoncie, który wraz z Gimnazjum Realnym został przeniesiony do Puław w 1862 roku na teren dawnej siedziby książąt Czartoryskich. Można z pełną świadomością uznać, że chciał w ten sposób odciąć uczniów zaangażowanych patriotycznie od stolicy, która po raz kolejny stawała się coraz silniejszym ośrodkiem najzacieklejszego buntu i oporu stawianego wobec caratu stosującego swój reżimowy dyktat wobec ludności. Warszawskie gimnazjum również znalazło się w centrum ścisłych obserwacji. Warto przypomnieć, że jego uczniami byli Michał Arcichiewicz, najmłodszy z Pięciu Poległych. Jak również Michał Landy, także zamordowany strzałem. A to był wystarczający sygnał dla zaborców, że takich postaw patriotycznych jest w tej szkole więcej. I nie pomylili się. Kształcił się tam także Leon Frankowski, przyszły dowódca i bohater Powstania Styczniowego, który stanął na czele oddziału akademickiego Puławiaków. Wychowanie w tradycji ojczystej sprawiło, że skierowali się w stronę działalności niepodległościowej. I może nie mieli takiego doświadczenia, lecz z całą pewnością hartu ducha i odwagi nie można im było odmówić. I jakkolwiek można przypuszczać, że Wielopolski chciał rozbić młodzieżówki tym przeniesieniem, to nie przewidział jednego, że w tym gronie znajduje się przyszły przywódca formacji powstańczej. I zmiana lokalizacji w niczym nie przeszkodzi.
Inne szkoły wyższe również przeszły zmiany. Akademię Medyko-Chirurgiczną zamieniono na Wydział Lekarski przy nowoutworzonej Szkole Głównej Warszawskiej. Szkoła Sztuk Pięknych miała mniej szczęścia, gdyż zamknięto ją zaraz po upadku powstania w 1864 roku. Co prawda ponownie otwarta po roku, lecz ze zmienioną nazwą jako Klasa Rysunkowa.
A co działo się w tym czasie w Ursynowie?
Pałac w Ursynowie
Analizując dzieje ursynowskiego majątku można pokusić się o stwierdzenie, że przez wiele lat nie mógł on doczekać się tak dbałego właściciela jakim był Ursyn Niemcewicz, który z oddaniem pielęgnował swe dobra i otoczył je sercem, niczym najlepszy i najszlachetniejszy zarządca. Czyniąc zeń swą sielską arkadię wyrażał z przekonaniem, że będzie ona jego ostatnią przystanią. Jednakże los chciał i zadecydował zupełnie inaczej. Wybuch Powstania Listopadowego przyczynił się do opuszczenia tego miejsca, a kolejno zmieniający się właściciele nie mieli tyle troski o posiadłość co autor „Powrotu Posła”. Ciekawostką jest, że jednym z dzierżawców Ursynowa był znany lekarz warszawski dr Wilhelm Malcz, który na stałe mieszkał, przybywał i pracował w domu na Świętokrzyskiej. Miał jeszcze jedną kamienicę, którą wzbogacając się zakupił przy Krakowskim Przedmieściu. Odtąd nazywano ją kamienicą Malcza. Już nieistniejąca, ale niepożądanej sławy przysporzyły jej manifestacje warszawskie z 1861 roku, kiedy to w pobliżu otworzono ogień do tłumu, w wyniku czego śmierć poniosło 5 osób. Dlatego wspomnienie o kamienicy pojawia się w relacjach naocznych świadków z tamtych wydarzeń. Szczęście, że Malcz, który przez całe życie ratował zdrowie i życie ludzkie, już tego nie doczekał. Zmarł w 1852 roku. Najemcą Ursynowa był do 1840 roku. Potem znowu ten piękny i malowniczy zakątek przechodził z rąk do rąk, jakby w oczekiwaniu, że jeszcze nadejdą dlań dobre czasy.
Rodzina Krasińskich
Aż wreszcie nastąpił długo oczekiwany przełom, który złączył historię ziemskiej arkadii Ursyna z losami rodziny Krasińskich, poety Zygmunta, jednego z trzech wieszczów narodowych oraz jego żony Elizy z Branickich. Para ta została małżeństwem w 1843 roku. Po nabyciu ziemi nieopodal Wilanowa ok. 1850 roku, Eliza czym prędzej zainicjowała budowę nowej siedziby. Pałacu wzniesionego od podstaw, który zastąpił poprzedni dworek jeszcze z czasów Stanisława Kostki Potockiego oraz jego żony Aleksandry. W tym celu zatrudniła architekta Zygmunta Rozpendowskiego, ucznia Henryka Marconiego, który zgodnie z przedłożonym projektem wystawił budowlę w takim kształcie, w jakim mamy dziś szansę podziwiać ją naocznie, albowiem oparła się on zawieruchom wojennym. Szczęśliwe położenie na uboczu, w znacznym oddaleniu od centrum stolicy, zawsze działało z korzyścią dla zachowania tego dziedzictwa architektury i sztuki. Można z pełną zasadnością uznać, iż na zakup Ursynowa Krasińscy zdecydowali się dzięki koneksjom rodzinnym. Poprzednią właścicielką była kuzynka Elizy Aleksandra z Potockich Potocka, od 1840 roku pani na Wilanowie. Potężna ilość zachowanych listów poświadcza, że obie kobiety utrzymywały żywe i zacieśnione stosunki. A z uwagi na częste wyjazdy męża oraz jego stan zdrowia targany nieprzejednaną gruźlicą, można przyjąć, że Eliza miała blisko po sąsiedzku do rodziny i to ona głównie zajmowała się nadzorowaniem budowy pałacu, także jego urządzaniem. Niestety przedwczesna śmierć poety w 1857 roku sprawiła, że nie zdążył on nacieszyć się nowym gniazdem rodzinnym.
Dwa oddzielne portrety małżonków pochodzą z czasu, gdy ich losy zaczęły łączyć się z Ursynowem. Wizerunek poety wymalował francuski artysta Ary Schaffer, zaprzyjaźniony z Krasińskimi autor wielu portretów znanych osobowości epoki, m.in. Fryderyka Chopina. W tym miejscu warto poczynić dygresję, że bliskim przyjacielem wieszcza był również August Cieszkowski, jeden z członków przywoływanego tu wcześniej Towarzystwa Rolniczego, założyciel Wyższej Szkoły Rolniczej w Żabikowie, protoplasty dzisiejszego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Natomiast portret żony poety wyszedł spod wprawnej ręki niemieckiego malarza Xavera Winterhaltera, który mistrzowskie różnicowanie faktur i materii osiągnął w doskonałym zestawieniu z fenomenalnym modelunkiem światłocieniowym i sportretowaną kobietą. Należy jednak zaznaczyć i uwypuklić, że Eliza sama pobierała lekcje nauki malarstwa, tak u Schaffera, Winterhaltera, jak i ponoć u samego Delacroix. W ten sposób stworzyła kilka portretów znanych jej osób oraz swojego męża. Choć i tak najwspanialsze dzieło ukazuje Elizę jako matkę w otoczeniu swych dzieci. Obraz prezentowany jest na wystawie stałej malarstwa XIX-wiecznego malarstwa w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Franz Winterhalter, Eliza Krasińska, 1857 r.
Zamek Królewski w Warszawie, fot. Wikimedia, kolekcja.zamek-krolewski.pl
Ary Scheffer, Zygmunt Krasiński, 1850 r.
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe. mnw.art.pl
Xaver Winterhalter, Eliza Krasińska z dziećmi, 1853 r.,
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia
Śmierć Zygmunta w 1859 roku z pewnością była wstrząsem dla całej rodziny, choć najpewniej Eliza i jej bliscy, byli przygotowani na to, że wskutek choroby, wobec której medycyna pozostawała bezbronna, prędzej czy później to nastąpi. W rok potem zdecydowała się na poślubienie kuzyna swego zmarłego męża, Ludwika Krasińskiego, który zajął się administrowaniem majątku. Odtąd przez zgoła 30 lat Ursynów był w dobrym zarządzaniu, a dalekie położenie od centrum miasta zawsze chroniło to miejsce jakimś niewidocznym parasolem opatrzności.
Krótko przed wybuchem Powstania Styczniowego
Podczas, gdy w stolicy wydarzyło się coś, co utorowało drogę późniejszym protestom. Był to pogrzeb Katarzyny Sowińskiej, wdowy po wybitnym generale i bohaterze Powstania Listopadowego, który mimo swego kalectwa do ostatków sił walczył przeciwko wrogom na szańcach Woli. W uroczystościach ostatniego pożegnania generałowej w czerwcu 1860 roku zebrał się tłum na wielką skalę. Sowińska podobnie jak jej mąż całym swoim życiem poświadczyła, co to służba Ojczyźnie. Po jego śmierci natychmiast zaczęła otaczać opieką poszkodowanych w Powstaniu, za co zapłaciła wyjątkowo surową cenę w postaci 3 lat więzienia. Prześladowanej i zastraszanej w niczym to nie przeszkodziło. Dalej spełniała swą misję niosąc pociechę najbardziej cierpiącym, poszkodowanym, ubogim. Jej pogrzeb był wydarzeniem i preludium do wydarzeń w kolejnym roku. Po serii licznych przypadków w stolicy, manifestach i akcjach ciężko okupionych krwią Polaków, napięcia sięgały krytycznego apogeum. Wszędzie czuć było, że zbliża się jakiś kres wytrzymałości. Ludźmi kierowały mocne działania opozycyjne i nastroje antyrosyjskie. Wróg pozostawał w stanie permanentnie podwyższonej gotowości, przeczuwając niemałe zagrożenie. Szukano sposobów na to, jak rozprawić się z ruchami wolnościowymi i konspiracyjną działalnością. Swoją koncepcję środków zaradczych wysunął wielokrotnie tu przywoływany Aleksander Wielopolski, który oprócz reformy szkolnictwa zarządził tzw. brankę. Było to przymusowe wcielanie mężczyzn do armii rosyjskiej. Margrabia rozumował, że jeśli dokona się takiego poboru wśród podejrzanych o aktywność patriotyczną, to automatycznie zostaną udaremnione wszystkie plany co do potencjalnego zrywu. Lecz nie przewidział tego, że coś co ma zapobiec kolejnemu powstaniu, w rzeczywistości jedynie przyśpieszy jego wybuch. Ludzie mieli dosyć. Brankę przeprowadzono w noc zimową z 14 na 15 stycznia, jednakże ponoć część osób zdołała się ukryć. A napełniona czara goryczy zdążyła się przelać.
Do wydarzeń poprzedzających Powstanie Styczniowe na krótko przed jego oficjalnym rozpoczęciem odniósł się Artur Grottger w jednym ze swoich monochromatycznych cyklów pt. POLONIA. W jego pełnej dramaturgii scenie kobiety lamentują i spazmują po utracie mężczyzn siłą wyprowadzanych z domu. Obraz to tak sugestywny i przekonywujący, że nic dziwnego, iż to właśnie te prezentacje opiewające w trudne doświadczenia polskiego narodu przysporzyły artyście największego prestiżu i uznania. Zawarło się w nim wiele porażających smutkiem widoków. „Kucie kos” dla walecznych Kosynierów, których rozsławił sam Tadeusz Kościuszko kilkadziesiąt lat wcześniej. „Obrona dworu”, pomna licznych napaści na siedziby i domostwa szlachty polskiej, grabieże rodowych dóbr i pamiątek. Wszystko to ujawnia się w pełni ekspresji.
Artur Grottger z cyklu POLONIA, Branka, 1863 r.
Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie, fot. Wikimedia, mfab.hu
Aleksander Sochaczewski, Branka, 2 poł. XIX w.
Muzeum Wojska Polskiego, fot. Wikimedia
Powstanie Styczniowe
Bitwy Powstania Styczniowego
Przyjmuje się, że pierwsza potyczka oddziałów powstańczych miała miejsce już pierwszego dnia zrywu 22 stycznia pod Ciołkowem, w drodze między Warszawą a Płockiem. Była zwycięska dla Polaków dzięki waleczności Kosynierów. Bitwa pod Węgrowem 3 lutego 1863 roku również przyznała laur Powstańcom. Nierówne siły w układzie Kosynierzy kontra artyleria sprawiły, że bój ten zapisał się w historii jako Polskie Termopile przywoływane przez literatów w ich solennych dziełach, m.in. przez Cypriana Kamila Norwida. Ustawiony w miejscu bitwy głaz-pomnik otrzymał słowa: Na prochach waszych, z pól polskich kamienia, wznoszą przez pamięć wdzięczne pokolenia.
Pamiątkowy głaz-pomnik Powstańców Styczniowych w Węgrowie
Fot. Wikimedia
Chlubną stała się bitwa w Rawie w efekcie czego udało się zdobyć koszary wroga, a wraz z nimi broń w nich składowaną. Wiktoria towarzyszyła także oddziałom dowodzonym przez płk. Apolinarego Kurowskiego w Sosnowcu. Po przepędzeniu przeciwnika w nocy z 6 na 7 lutego zdobyto sporą ilość broni oraz koni. Gloria chwały okryła starcie pod Świętym Krzyżem, do którego doszło 12 lutego 1863 roku. Dowodzone przez dyktatora Powstania generała Mariana Langiewicza.
Bitwa pod Świętym Krzyżem, Muzeum Klasztoru Cystersów w Wąchocku,
Fot. Wikimedia, Jolanta Dyr
Pod Staszowem 17 lutego polskie oddziały dały umiejętny popis, w którym klęskę poniosły wrogie wojska. Kolejny wieniec triumfu wystąpił w związku z walką pod Mrzygłodem z dniem 1 marca. Bojownikom o wolność pod przewodnictwem płk. Teodora Cieszkowskiego udało się odeprzeć szturm przeciwnika. Cudem udało się uniknąć klęski pod Pieskową Skałą, gdzie zatrzymały się oddziały gen. Mariana Langiewicza. Wojacy chlubnie wsłużyli się pod Skałą dowodzeni przez generała i Antoniego Jeziorańskiego. Mimo, iż wielu z nich poległo i zostało rannych. Wtenczas zginął m.in. ukraiński oficer Andrzej Potiebnia, który walczył i stał po stronie polskiej. Osławiony po tym, jak dokonał nieudanego zamachu na namiestnika Królestwa za prześladowania na osobach podejrzanych o działalność konspiracyjną. Wspomnienie o tej bitwie zostało zawarte w pieśni żołnierskiej hr. Władysława Tarnowskiego pt. „Jak to na wojence ładnie” ze słowami: Pamiętają Moskale, Jak dostali w skórę w Skale.
Bitwa pod Chrobrzem 17 marca również zapisała się jako wygrana naszych. Włącznie z pyrrusowym zwycięstwem dzień później pod Grochowiskami. Zbyt duża liczba ofiar sprawiła, że ciężko było to traktować jako sukces Polaków w pełnym tego słowa rozumieniu. Walka uznana za jedną z najcięższych, najkrwawszych i najbardziej zajadłych w okresie całego zrywu. Wzięli w niej udział m.in. duchowny i kapelan oddziałów, Agrypin Konarski, który miesiąc później stanął na czele Kosynierów. Schwytany przez wrogów został potem stracony na stokach Cytadeli w czerwcu tego samego roku. Obecny był wtedy także Adam Chmielowski, późniejszy Brat Albert i przyszły święty Kościoła Katolickiego. Z dowódców oprócz naczelnego Mariana Langiewicza przy broni był m.in. gen. Rochebrun, twórca tzw. żuawów śmierci, który wykazał się wielkim hartem bojowym. Jednakże ogromne straty, jakie ponieśli wojownicy o wolność i niepodległość przyczyniły się do fatalnych następstw. Po bitwie głównodowodzący Langiewicz udał się do Krakowa, a w drodze pojmany i aresztowany, co położyło kres jego dyktaturze. W związku z podupadającym morale polskiego żołnierza wiele oddziałów zaczęło tracić wiarę. Powstańcy częściowo zrezygnowani i przemęczeni zaczęli opuszczać szeregi bojowe. Na domiar ujawniły się ze zdwojoną mocą wewnętrze animozje między politycznymi ugrupowaniami Białych a Czerwonych, które w dalszej konsekwencji doprowadziły do śmierci jednego z przywódców Tymczasowego Rządu Narodowego – Stefana Bobrowskiego. Nie wieszczyło to dobrze sprawie polskiej i dalszym losom Polaków.
Artur Grottger, z cyklu POLONIA „Na pobojowisku”, 1863 r.
Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie, fot. Wikimedia, Pinakoteka Zaścianek
Jedno z najbardziej poruszających przedstawień Grottgera z cyklu POLONIA pt. „Na pobojowisku” pokazuje poległych w wojnie za wolną Ojczyznę. Lament kobiet dotkniętych okrutnie tymi następstwami, błagalne zanoszących wzrok w stronę niebios, to widok przejmujący i prawdziwy. Na polu chwały odchodzili ojcowie, mężowie, chłopi i ziemianie. Każdy kto czuł się w obowiązku walczyć. Tyle z ich życia pozostało, co wiekuista pamięć i wdzięczność Narodu za te usilne starania o zrzucenie kajdan niewolniczych.
Za zwycięskie uważa się też bitwy pod Radoszewicami i Kiełczygłowem, Praszką, Borowymi Młynami, Ginietynami, Nową Wsią, Pyzdrami, Kobylanką, Stokiem, Salichą, Chruśliną, Nagoszewem, Ossą, Depułtyczami Królewskimi, Żyrzynem, Sędziejowicami, Biłgorajem, Panasówką, Mełchowem, Rossoszem, Mierzwinem, Hutą Szczeceńską, Iłżą.
„Bitwa” to kolejne arcydzieło Grottgera z cyklu POLONIA, w którym nie użył farb, i płótna, które by nimi gęsto je pokrył dla zrealizowania własnej wizji Powstania. Własnej, bo nie są to studia natury, bezpośrednio z pola boju. Jednakże ich niesamowity realizm, monochromatyczność, skala ekspresji, silny dramatyzm sytuacyjny i niejednokrotnie symbolizm opatrzony czytelną grą znaków, nakazują myśleć o jego pracach jako o doskonałym odzwierciedleniu stanów duchowych i emocjonalnych rodaków w wyjątkowo ciężkich momentach. Scena ukazująca postacie, stroje z epoki, broń i umundurowanie, w tym pozostałe elementy oraz akcesoria, stanowi doskonałą syntezę Powstania oraz przeżyć i doświadczeń uczestników zrywu. Niejednokrotnie są to odczucia potężnego strachu. Gdy już są polegli, a i nadal żywi, lecz przyszłych wydarzeń nie sposób przewidzieć, albowiem każda bitwa niesie ze sobą niepewność chwili.
Artur Grottger, cykl POLONIA „Bitwa”, 1863 r.
Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie, fot. Wikimedia, Pinakoteka Zaścianek
Boje stoczone pod Szydłowcem i Lubartowem w nocy z 22 na 23 stycznia okazały się przegrane. Podobnie pod Siemiatyczami 6-7 lutego, do czego przyczyniło się podpalenie miasta, które niemalże doszczętnie strawiło je ogniem. Do porażek zaliczana jest bitwa pod Słupczą 8 lutego, w której został raniony Leon Frankowski. Przeniesiony do Sandomierza, lecz niestety schwytany został oddelegowany do Lublina, a następnie stracony.
Fiasko ponieśli Powstańcy w Bitwie pod Miechowem 17 lutego, gdy oddziały zostały rozbite, a miasto podpalone. Rozprzestrzeniającego się ognia Rosjanie nie pozwolili gasić mieszkańcom. Tego feralnego dnia zginął uczeń szkół krakowskich – Feliks Gniazdowski.
Mogiła Poległych pod Miechowem z “Nowości Illustrowane” nr 44, S. Czarnowski, 1914 r.
Fot. Wikimedia, Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa
Tragicznie zakończyła się bitwa pod Krzywosądzem w dniu 19 lutego, w wyniku której to zginął m.in. student Politechniki w Liege – Jan Wasiłowski z Kalisza, prywatnie brat pisarki Marii Konopnickiej. Swoje życie złożył w ofierze także Stanisław Gay, syn znanego architekta warszawskiego i przedstawiciela historyzmu Jana Jakuba Gaya.
Wkrótce potem gen. Mierosławski wraz z formacją powstańczą musiał stawić opór pod Nową Wsią, co nastąpiło 21 lutego. Zakończył się on niepowodzeniem dla polskich sił. Po klęsce tej dowódca złożył rezygnację i wyjechał. Kolejna przegrana pod Dobrem w trzy dni później również nie napawała optymizmem. Polski oddział został rozgromiony, a śmierć poniosła jedna z walczących na polu boju kobiet – Maria Piotrowiczowa. Niezwykle ciężkich strat rodacy doznali pod Małogoszczem 24 lutego, gdy oddziały gen. Langiewicza utraciły wielu żołnierzy. Szacuje się, że w walce tej zginęło ok. 300 osób, a pół tysiąca z siły żywej było rannych. Również bitwa pod Igołomią pierwszego dnia wiosny, tj. 21 marca, zyskała opłakany finał. Wróg stawał się coraz bardziej zacięty i bezwzględny w swych metodach, wielu Polaków zostało zabitych bądź ranionych. Nieszczęsne zakończenie spotkało walczących pod Krasnobrodem w Lubelskiem 24 marca, gdzie o poświęceniu Powstańców opowiada dzisiaj i głosi pomnik im dedykowany z przedstawieniem Orła Białego jak rozrywa łańcuchy niewoli, opatrzony myślą przejmującą ujawnioną w słowach: Widzieli z dala świateł niebieskich promienie, do godów życia nigdy nie zasiądą, a może nawet zapomniani będą.
Pomnik Powstańców Styczniowych w Krasnobrodzie, Andrzej Gontarz, 2009 r.
Fot. Piotr Gapiński, rowery.olsztyn.pl
Do przegranych zalicza się także następujące bitwy: pod Budą Zaborowską, Krzykawką, Hutą Krzeszowską, Horkami, Sobolewem, Lututowem, Komorowem, Częstoborowicami, Złoczewem, Fajsławicami, na Sowiej Górze. Zbiorową mogiłę oznaczono kopcem wraz z tablicą opatrzoną zapisem słów: Przechodniu, powiedz Ojczyźnie, że za ukochanie Jej, tuśmy polegli.
Niefortunne okazały się także II bitwa pod Małogoszczem, Nowym Stawem, Świdnem, Opatowem, potyczki w okolicach Birż. Tematem oporu i waleczności oddziałów litewskich zajął się Artur Grottger w swoim cyklu zatytułowanym LITHUANIA, która w sercach, historii i tradycji, umysłowości obywatelskiej, była jako ta nieodłączna część złączona unią z Rzeczpospolitą.
Juliusz Kossak, Bitwa pod Ignacewem, ok. 1893 r.,
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
Tragiczna w skutkach stała się bitwa pod Ignacewem, którą z właściwą sobie wirtuozerią batalistyczną uwiecznił Juliusz Kossak wydając swe dzieło o takim właśnie tytule ok. 1893 roku. Widać w nim piękne majowe słońce ósmego dnia miesiąca, które mimo jaskrawego blasku i jednorodności nie rozpromienia w pogodnej radości, albowiem w zarejestrowanej scenie rozgrywa się tumult bitewny na śmierć i życie. A fakt historyczny, że w boju tym polegli polscy Powstańcy, przechylając szalę zwycięstwa na korzyść wroga, czyni go nie mniej ponurym i przykrym dla świadomości.
W dziejach malarstwa polskiego temat Powstania Styczniowego został otoczony niemalże świętością, a na pewno należytą czcią równą tej, jaka przynależy uczestnikom tegoż zrywu narodowego. Artur Grottger, polski malarz, rysownik, ilustrator, nie brał bezpośredniego udziału w walkach. Co nie znaczy, że nie ubolewał nad losem rodaków. Brata, który został zesłany na daleką Syberię, podczas gdy sam został był represjonowany za udzielanie pomocy Powstańcom na emigracji. Jednakże dysponując tak potężnym orężem, jakim są zdolności plastycznego przedstawiania świata, wyjaskrawiania faktów i zachodzących zdarzeń przetworzonych wrażliwością artystyczną, posłużył się nimi jako narzędziem, które do potomnych przemawia innym językiem, aniżeli słowo pisane. Lecz nie mniej doskonałym, wszak swoimi cyklami POLONIA i LITHUANIA dał pamięć tragedii Narodu, jego bohaterów, którzy z dnia na dzień zostawali wszystko i pod bronią szli w nieznane. Wielu z nich już nie powróciło w pielesze domowe. Może dlatego obrazy olejne o tematyce powstańczej w gatunku scen rodzajowych, tyle mówią o troskach polskich rodzin, miłości i zarazem rozłąkach, żałobie, śmierci, zgubnym fatum. To także „widokówki” z tradycji szlacheckiej przypominającej o dworach ziemiańskich będących ostoją polskości, nim wróg zniweczył ten model egzystencji na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej.
Artur Grottger, Pożegnanie i Powitanie Powstańca, 1865-1866,
Muzeum Narodowe w Krakowie, fot. Wikimedia, zbiory.mnk.pl
Pierwszy ukazuje żegnanie Powstańca przez damę bliską jego sercu. Panująca aura dnia nie zwiastuje niczego złowrogiego. To nadzieje Polaków tak jaśniały, że jeśli uda się wywalczyć upragnioną wolność, a Rzeczpospolita odzyska swą wielkość, to każdy dwór znowuż będzie jej chlubą oraz przystanią. Bez zgubnego wpływu konfiskat i aresztowań, branek i łamania praw obywateli. Kolor kruczo ciemnej sukni pokazuje na zapowiadającą się martyrologię społeczną w pełnym tego słowa znaczeniu. Żałobę narodową przywdziewaną na znak rozpaczy i solidaryzowania się w troskach i bólu z powodu katuszy duchowych, fizycznych i emocjonalnych, jakich doznawali represjonowani i uciskani. Drugi obraz pokazuje powrót ochotnika walk narodu. Zapewne krótkotrwały. Po wybuchu Powstania sytuacja diametralnie zmieniła się. Uczestnicy byli ścigani, dlatego scena dzieje się pod osłoną nocy w poblaskach księżyca, gdyż należało ukrywać się i być ostrożnym w trakcie odwiedzin bliskich. W każdej chwili można było przyciągnąć wrogie wojska i sprowadzić nieszczęście na domostwo i kochane osoby. Kobieta odwraca się i cierpi. Dostrzegła i odczuła wielką cenę jaką przyszło jej zapłacić za poświęcenie ukochanego dla dobra Ojczyzny. Kosztem osobistego i rodzinnego szczęścia. Włącznie z dalszymi konsekwencjami, jakie potem setkom i tysiącom Polaków przyszło ponosić wskutek aresztowań, straceń, wywózek, tortur, przesłuchiwań, odbierania majątków.
Kobiety w Powstaniu Styczniowym
Rola Kobiet w Powstaniu jest nie do ocenienia, gdy nagle zostawały same i musiały przejmować wszystkie obowiązki rodzinne związane z utrzymaniem bliskich, zarządzaniem dobrami, wychowywaniem dzieci, pracą. Wiele z nich rozpoczęło działalność dobroczynną, niektóre stawały do służby w lazaretach ofiarnie przynosząc ulgę rannym na polach walk, chorym i wymagającym opieki. Niektóre z pełną powagą i świadomością istniejących zagrożeń, angażowały się czynnie w ruchy patriotyczne i konspiracyjne. Lecz były i takie, co wielki duch wojowniczy rozpalił w nich iskrę sprawczości i nie bacząc na wszystko poszły w bój z bronią. Bić się za wolną i niezależną Ojczyznę. Oto niektóre przykłady tych postaw, które mocą wszelkiego ducha każą myśleć, że Polska zawsze miała waleczne Córki oraz Synów. Chwała im za to!
Fot. Wikimedia
Helena Kirkorowa – aktorka desek scenicznych Wilna i Krakowa. Brylowała na salonach. Kto by pomyślał wśród wiernej jej publiczności, że gdy wybije dziejowa godzina, stanie się ważnym ogniwem w konspiracyjnym „podziemiu” Powstania. Została kurierem i wywiadowczą Rządu Narodowego. Przewoziła co mogła w słusznej sprawie, pieniądze, dokumenty. Mieszkanie, gdzie przebywała na Smolnej w Warszawie stało się ważnym ośrodkiem tajnej działalności. Przez wiele miesięcy ukrywał się w nim trzeci dyktator Powstania – Romuald Traugutt. Niestety schwytanie dyktatora w kwietniu 1864 roku przypieczętowało los obojga. Traugutt zapłacił najwyższą ofiarę na stokach Cytadeli, zaś Helena Kirkorowa zesłaniem na srogi Sybir i latami ciężkich robót.
Maria Piotrowiczowa – każda śmierć powstańcza była bolesną i dotkliwą stratą, lecz tej młodej dziewczyny jeszcze, bo zaledwie 23 letniej, wielu odżałować nie mogło. Miała wszystko o czym można by pomarzyć wkraczając w dorosłe życie, szlachetne urodzenie, dobrobyt materialny, miłość ukochanego. A jednak patriotyczne wychowanie w poczuciu obowiązku wobec kraju i rodaków przewyższyło i zwycięskie się stało w jej postawie. Niezgodna na los jakiego doświadczali Polacy, przystąpiła do czynnej służby razem ze swoim mężem. Wpierw jako pomocnik, potem żołnierz w ogniu walk pod dowództwem gen. Dworzaczka. Oboje tego nie przeżyli.
Anna Henryka Pustowójtówna – prawdziwy żołnierz, żadnej walki się nie bała. Była adiutantem dowódców Powstania, a przy tym brała czynny udział w bitwach pod Małogoszczem, Pieskową Skałą, Chrobrzem i Grochowiskami. Po upadku zrywu na emigracji, tam działaczka na rzecz polskiego ruchu patriotycznego.
Ppor. Maria Fabianowska, ppor. Maria Bentkowska, por. Lucyna Żukowska – wszystkie przetrwały Powstanie, a wraz z odzyskaniem niepodległości przez Polskę stały się aktywnymi i niezwykle zaangażowanymi uczestniczkami różnych świąt rocznicowych i obchodów państwowych razem z innymi weteranami. Pokolenie Józefa Piłsudskiego i prezydenta Ignacego Mościckiego z niezwykłą estymą odnosiło się do byłych Powstańców. To na opowieściach o ich wielkiej odwadze i bohaterstwie wychowali się na żarliwych patriotów. Wyrażając swój podziw dla tego pokolenia Starszyzny wielokrotnie dawali temu dowód.
Weteranki Powstania Styczniowego, Koncert Ilustrowany, l. 30. XX w.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Instytut w Puławach
Jak już wcześniej opisywano o szeregu zajść warszawskich poprzedzających wybuch Powstania, wskutek i za ich przyczyną zadecydowano o zamknięciu Instytutu w Marymoncie, ażeby uspokoić nastroje patriotyczne wśród młodzieży szkolnej i akademickiej. W 1862 roku przeniesiono całe mienie wraz z kadrą i studentami do Puław przy zmianie struktury, że odtąd funkcjonował Instytut Politechniczny i Rolniczo-Leśny. Piękne tam studenci mieli warunki, podobnie jak w Marymoncie. Urzekający park i dawna siedziba pałacowa rodu książąt Czartoryskich znalazły się w ich zasięgu. Nauczanie odbywało się w języku polskim. Uczelnia otrzymała pięć wydziałów: Rolniczy, Leśny, Mechaniczny, Inżynierii Cywilnej i Chemiczno-Górniczy. Jednakże zbyt długo nie nacieszyli się walorami puławskiego krajobrazu kulturowo-przyrodniczego, gdyż wybuch Powstania udaremnił rozkwit tej instytucji oświatowej. Początkowo do oddziału bojowego studenci włączyli się zgodnie, lecz za namową wykładowców część z nich powróciła do Puław, niektórzy do domów zabrani przez rodzinę. A ci, co pozostali położyli na szali całe swe dotychczasowe życie. Dowództwo nad nimi przejął Antoni Zdanowicz i 21-letni Leon Frankowski, przywoływany tu wcześniej w związku z manifestami w stolicy. Butny i pełen zapału młodzieniec odrzucił polecenie, aby połączyć swe siły z armią powstańczą dyktatora gen. Langiewicza. Kilkanaście dni później formacja akademików poniosła klęskę w bitwie pod Słupczą. Ci, co osłaniali wycofujących się od razu polegli na polu walki. Przyjmuje się, że w batalii zginęło 28 osób, a rannych dobito bagnetami. Była to nierówna walka, bardzo ofiarna i Puławiacy zapłacili najwyższą stawkę. Miejscowa ludność pochowała pomordowanych u stóp Góry Winnica we wsi Dwikozy w zbiorowej mogile. W miejscu znajduje się pomnik zwieńczony Orłem i Krzyżem, a na przytwierdzonej tablicy mieści się napis: POWSTAŃCOM POLEGŁYM W 1863 R. DWIKOZY”.
Pomnik ku czci poległych „Puławiaków” w Dwikozach, między 1918-1939 [?]
Fot. Polska Niezwykła
Sam Frankowski został ranny i przetransportowany do Sandomierza, jednakże dość szybko zidentyfikowany, został schwytany i aresztowany. Przetrzymywany odrzucił jakąkolwiek możliwość proszenia o ułaskawienie. W wyniku kary śmierci oddał ducha swego 16 kwietnia 1863 roku. Pozostali, którzy przeżyli dołączyli do innych oddziałów partyzanckich.
Adam Chmielowski
Studentem Instytutu był w tym czasie także Adam Chmielowski, przyszły święty Kościoła Katolickiego, znany bardziej jako Brat Albert. W 1853 roku zamieszkał z bliskimi w stolicy. Po śmierci matki w 1859 roku pozostał pod opieką ciotki i rodziny, która wobec wydarzeń warszawskich zadecydowała o wysłaniu go na studia do Puław z nadzieją, że być może uda się go w ten sposób uchronić przed niepożądanymi skutkami działalności patriotycznych. Jednakże podobnie jak jego rówieśnicy był nazbyt pochłonięty myślami nad sprawami kraju, żeby nie wziąć czynnego udziału w Powstaniu. Po jego wybuchu włączył się do oddziału akademickiego. Walczył pod przywództwem Leona Frankowskiego, gen. Mariana Langiewicza, płk. Zygmunta Chmieleńskiego. Schwytany, zbiegł i ponownie przystąpił do walk narodowych. Ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem stracił nogę. Uwolniony dzięki staraniom rodziny wyjechał zagranicę. Po powrocie został tercjarzem franciszkańskim i rozwinął twórczość malarską. W ostateczności jego wielka empatia, zrozumienie dla drugiego człowieka, widok tylu cierpień jakie zaczęły spływać lawinami na rodaków sprawiły, że ponad wszelkimi formami aktywności przezwyciężyła w nim chęć posługi bliźnim. Tym najuboższym i najbardziej poszkodowanym, dotkniętym tragediami i ludzką niedolą. Dlatego przywdział habit i został Bratem Albertem. Stworzył wiele przytułków, roztaczał miłosierdzie i uczył jak kochać bliźnich.
Wieloletnia przyjaźń z Maksymilianem Gierymskim wznieciła w nim wielką pasję do sztuki. Obaj ćwiczyli zdolności warsztatowe w monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych. I choć wiele jest znanych przykładów Ecce Homo w malarstwie, tak Chmielowski, który doświadczył tyle osobistego bólu, tyle trosk nad losami Polaków cierpiących z powodów niedostatków i innych utrapień, stworzył dzieło tak doskonałe, tak przejmujące i dotykające do głębi, będące syntezą nie tylko słów nowotestamentowych, lecz także natury ludzkiej a priori ułomnej, za którą Syn Boży poniósł śmierć męczeńską na Krzyżu. Oto jest Człowiek! – miał powiedzieć Piłat do tłumu wskazując na udręczonego i cierniem koronowanego Chrystusa. Obraz przedstawia nie tylko Syna Ojca Wszechmogącego stworzonego na wzór i podobieństwo człowieka, lecz także cały ból istnienia wpisany w ludzką egzystencję. Namalowany w 1881 roku miał dodawać sił i otuchy Polakom w momentach największych prześladowań oraz zsyłek. Jednocześnie nie mniej przejmujący jest portret świętego pędzla Leona Wyczółkowskiego, pokazujący wielkie miłosierdzie Brata Alberta. Niesamowite oddanie emocji cierpiącego dziecka, najpewniej z jednego z ówczesnych przytulisk, miało uzasadniać wybór, dlaczego Chmielowski zdecydował się w którymś momencie na całkowite zarzucenie twórczości artystycznej. Po to właśnie, aby nieść ulgę i pociechę tym, którzy najbardziej tego potrzebowali. Nękany prześladowaniami naród musiał mierzyć się z rozłąkami całych rodzin, społeczeństwo popadało w skrajne ubóstwo. Należało działać i tak jak Chrystus ofiarnie poświęcić się służbie drugiemu człowiekowi.
Adam Chmielowski, Ecce Homo, 1881 r.
Sanktuarium Brata Alberta w Krakowie, fot. Wikimedia
Leon Wyczółkowski, Brat Albert, l. 30. XX w.
Fot. Wikimedia
Maksymilian Gierymski
Wielkim i serdecznym przyjacielem z czasów studenckich Chmielowskiego był Maksymilian Gierymski, który pomimo przedwczesnej śmierci jest dziś uważany za jednego z najznakomitszych malarzy polskiego realizmu 2 poł. XX wieku. Tak się złożyło, że po ukończeniu warszawskiego gimnazjum wstąpił on także do Instytutu Politechnicznego i Rolniczo-Leśnego w Nowej Aleksandrii. I rzecz jasna, razem z Chmielowskim i innymi studentami włączył się w Powstanie. Potem wielokrotnie jeszcze wracał do doświadczeń i przeżyć z tamtego okresu w swojej twórczości jako autor scen malarskich z codzienności powstańczej.
Maksymilian Gierymski, Patrol Powstańczy, 1873 r.,
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Maksymilian Gierymski, Powstańcy nocą, 1866/87,
Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia, cyfrowe.mnw.art.pl
Zygmunt Napoleon Rzewuski
Również jeden ze studentów Instytutu Puławskiego w owym czasie niepokojów narodowych. Oczywiście, że poszedł w boje razem z innymi współtowarzyszami nauki. Wpierw pod komendami Zdanowicza i Frankowskiego, a po rozbiciu oddziału akademickiego na służbie przy Jeziorańskim, Langiewiczu, Bończy, Sokołowskim, Chmielińskim, Bosaku, Anderlinim. Uczestnik wielu potyczek, w tym m.in. pod Górami, Słupią, Szczekocinami, Strojnowem, Krasocinem, Mieronicami. Za niebywały hart i odwagę awansował od szeregowca do rotmistrza kawalerii. Po upadku zrywu na emigracji, gdzie ukończył edukację. Po powrocie pracował jako inżynier. Autor pamiętników „Wspomnienia obozowe z roku 1863 i 1864”.
Tablica upamiętniająca Zygmunta Rzewuskiego w Kozłowie, 2022 r.
Fot. z: dawnekieleckie.pl
Ale! Uczestnikami Powstania Styczniowego byli także rozliczni absolwenci Instytutu Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Marymoncie.
Część z nich związała się z działalnością Rządu Narodowego. Byli to:
- Karol Majewski absolwent Instytutu z 1854 roku, w okresie Powstania Przewodniczący Rządu w okresie od 14 czerwca do 17 września.
- Adam Asnyk jeden ze słuchaczy Marymontu, był stałym członkiem Rządu Narodowego.
- Podobnie Adolf Hennel, redaktor Gazety Codziennej i Gazety Polskiej. Od sierpnia 1863 do wiosny 1864 roku również członek Rządu.
Spośród absolwentów Marymontu, którzy poszli do bitewnej wojaczki i stanęli na czele oddziałów powstańczych należy wymienić takie nazwiska jak:
- Karol Brzozowski absolwent Instytutu z 1842 roku. Uczestnik Powstania Wielkopolskiego 1948 roku, w trakcie Powstania Styczniowego na czele formacji złożonej z emigrantów polskich w Turcji. Leśnik, agronom, poeta i uznany dramaturg. Na obczyźnie założył wiele km linii telegraficznych.
- Płk. Józef Jankowski ps. Szydłowski, absolwent z 1850 roku.
- Władysław Cichorski ps. Zameczek.
- Kajetan Cieszkowski ps. Ćwiek, absolwent z 1845 roku.
- Major Józef Oxiński, absolwent z 1861 roku.
Karol Majewski – Przewodniczący Rządu Narodowego, Karol Beyer, 1863 r.
Fot. Wikimedia, polona.pl
Jan Styka, Portret Karola Brzozowskiego, 1898 r.,
Muzeum Narodowe w Warszawie [?], fot. Wikimedia
Wobec tak licznego udziału grona akademickiego w Powstaniu Styczniowym, Instytut w Puławach na wiele lat przestał spełniać rolę ośrodka dydaktycznego. Ta sytuacja potrwała do 1869 roku, kiedy po ponownym otwarciu nie miał już statutu wyższej uczelni. A przynajmniej nie oficjalnie. Jedynie te drzewa co pozostały w parku, o który niegdyś tak zabiegała księżna Izabela Czartoryska, szumiały o dawnej świetności i przeszłości tego miejsca, gdzie zbierali się możnowładcy i magnaci Rzeczpospolitej, a przybywający tłumnie artyści mieli swoje Ateny tu na polskiej ziemi. Gdzie Marymontczycy z zachwytem rozczulali się miejscowych pejzażem, starając się o kolejne etapy kształcenia oraz wiedzy. To był smutny czas dla Puław, gdy tak opustoszały. I co gorsza, że wskutek narastającej fali prześladowań i kar wszelakich ze strony caratu, nie było pewne, czy to miejsce jeszcze kiedykolwiek odzyska swój splendor.
Upadek powstania
Upadek Powstania pogrążył naród w cierpieniu i bardziej niż kiedykolwiek w martyrologii. Wielu patriotów i mężów stanu oddało życie na polach bitewnych. Wielu musiało wyemigrować, o ile zdążyli. Wielu zostało straconych. Romuald Traugutt, Jan Jeziorański, Rafał Krajewski, Józef Toczyski, Roman Żuliński, oddali ostatnie tchnienie na stokach Cytadeli. Cześć ich pamięci! Byli i ci, co przeżyli, lecz tym zgotowano los utrapieńców i straceńców. Najgorszy z możliwych, poprzez zsyłki i katorgi, areszty i więzienia, najrozmaitsze formy katuszy cielesnych i duchowych oraz tortur. Za walkę o ziemię najświętszą, najdroższą i najukochańszą – Ojczyznę. Jej niezależność i wolność.
Jan Matejko, Polonia – Rok 1863, 1864 r.,
Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie, fot. Wikimedia, zbiory.mnk.pl
„Polonia. Rok 1863” to bez wątpienia jeden z najsmutniejszych obrazów mistrza Matejki. Dzieło to powstało na fali bieżących wydarzeń związanych z upadkiem Powstania i tym samym utratą nadziei na odzyskanie niepodległości. Alegoryczny sposób obrazowania oraz mnóstwo symbolicznych odniesień sięga jeszcze dalej. Po raz kolejny malarzowi za „kurtyną” złożoną z wielu postaci udało się pokazać i złączyć kilka kluczowych faktów z tamtego okresu historycznego, przybliżyć stan duchowy rodaków, unaocznić przykłady okrucieństw raz po raz zadawanych narodowi za dążenia do niezależności.
Centrum i ośrodkiem ideowym dzieła jest personifikacja Polski ukazanej na osi kompozycyjnej jako kobieta w żałobnej sukni na znak smutku po nieudanym Powstaniu i wszystkich jego ofiarach, które swoją krwią zbroczyły ojczystą ziemię, o którą tak zawzięcie walczyli. Polonia jako jedyna spogląda w stronę widza starając się nawiązać kontakt wzrokowy w chwili, gdy jest zakuwana w kajdany. Lecz i tak pomimo całego fatalizmu głowę ma uniesioną wysoko jakby chciała pokrzepić wszystkich pogrążonych w rozpaczy, że dopóki będą w nią wierzyć, Ona będzie istnieć. Kolejną oznaką nieszczęść są postacie zebrane po prawej stronie obrazu. Duchowny, ranny, kobieta oraz dzieci, sygnifikujący pokolenia zesłańców w odległe rejony Wschodu, często bez jakichkolwiek perspektyw do godziwego życia. Dowodzące, że dla represjonowanych nie było żadnych względów. Na przymusowe przesiedlenia, niewolnicze i katorżnicze warunki bytu oraz roboty, zawsze znajdowano tłumy. Prawa człowieka i humanitaryzm nie szły z tym parze, dlatego notorycznie były łamane. W tle za Polonią znajduje się postać jednoznacznie utożsamiana z cierpiącym Chrystusem. Paralelizm jest więc oczywisty. W ten sposób przywołano panujące od czasów Konfederacji Barskiej przekonanie o tym, że Polska jest Mesjaszem Narodów. To ten sam mesjanizm, który tak eksplorowali w swojej twórczości najwięksi poeci doby romantyzmu. Nie bez powodu za tą figurą na ścianie znalazła się malarska egzemplifikacja Manifestu Rządu Narodowego ze stycznia 1863 roku, którym oficjalnie rozpoczęto wojnę niepodległościową. Upadek Powstania to symboliczne przypieczętowanie losu Polaków, równoznaczne z męczeństwem za starania o przywrócenie suwerenności. Dominujący nad proklamacją dwugłowy orzeł carski ujawnia, kto hegemon i kto tyran, zwycięzca z tej nierównej walki. Ta tyrania stała się synonimem władzy zaborczej na ponad stulecie.
Obnażone ciało leżącej kobiety z lewej strony ucieleśnia Litwę, którą wyjątkowo brutalnie stłumiono za jej chęci do ponownego zjednoczenia się z Królestwem. Tyle wieków tradycji, tyle starań królów Polski, by Rzeczpospolita była ich wspólnym zjednoczeniem. A tu w 2 połowie XVIII wieku przyszedł zaborca bezlitosny, wykorzystał niemoc wewnętrzną i wszystko to zniweczył. Przemocą! Fakt ten doskonale oddał Matejko. I może lepiej, że Mickiewicz już tego nie dożył, bo chyba serce by mu pękło z rozpaczy. Tyle tęsknot co wylał w strofach, tyle trosk za ukochaną Ojczyzną i potem wszystkie te najświętsze wartości zostały zbezczeszczone i obrócone w niwecz. Stąd nie bez przyczyny sceneria została osadzona we wnętrzu kościelnym. Widać w nim jak jeden z rosyjskich żołdaków przebija bagnetem krucyfiks. To prezentacja stosunku ciemiężców do ciemiężonych będącego totalnym zaprzeczeniem haseł na sztandarach polskich: Bóg-Honor-Ojczyzna, kryjąca proste przesłanie: Wartości? Jakie wartości? Teraz nawet żadnych świętości nie będziecie mieli! Od Polonii jest też siłą odciągana trzecia figura kobieca, w jasnej sukni, będąca personifikacją Rusi jakby dla oznajmienia, że Polacy mogą jedynie pomarzyć o odzyskaniu Ziem Zabranych.
Za pomocą tak złożonego programu alegoryczno-symbolicznego malarzowi udało się ujawnić prawdziwy dramat narodu. Z udziałem dwóch oprawców Powstania, gubernatora wieleńskiego Michaiła Murawjowa i namiestnika Królestwa Fiodora Berga. Obaj stoją zadowoleni z siebie, Berg z zawziętością patrzy na Polonię. Lecz Ta, mimo wszystko i na przekór wszystkiemu jest dumna. Kontestując, że Jeszcze Polska nie zginęła! Póki ci, co przeżyli będą o tym zaświadczać. Już wówczas uwidaczniało się w tym pokrzepienie ze strony artysty, że nawet tak trudne przeżycia i traumy nie powinny złamać ducha narodu. I że wojna nadal jest i trwa. Jeśli nie na bagnety, kosy, broń palną, to będzie konkretyzować w innych formach. Jednym z jej przejawów choćby ten obraz, którego nie mógł wystawiać w swoim czasie, a jednak on przetrwał i teraz opowiada potomnym o tamtych emocjach, męczarniach i najstraszniejszych doznaniach rodaków. Podobnie jak Mickiewiczowskie słowa, że „nasz naród jest jak lawa […] i wewnętrznego ognia i sto lat nie wyziębi”. Będące jednocześnie najcelniejszym sformułowaniem odnośnie sybirskiej krainy lodu i śniegów, gdzie w ramach kar posyłano Polaków.
Zsyłki na Sybir
Bo chyby wszyscy znakomicie wiedzą, że sprawa zrywu nie rozeszła się tak po prostu i co nastało po jego upadku. Publiczne egzekucje, konfiskaty, postępująca rusyfikacja dzieci i młodzieży, wszelkie próby wynarodowienia. To jedno. A to z czym musieli się zmagać przymusowi zesłańcy to kolejna tragedia wręcz nie do opisania prostymi słowami. Oddzielenie tych ludzi od dotychczasowo znanego im świata i modelu życia wydaje się niczym w porównaniu z tym, co zgotowano im w trakcie wędrówek i marszy śmierci na Sybir, bo inaczej tak tego nazwać nie można. Wszyscy musieli pokonać odległą trasę pieszo. Była ona podzielona na etapy po kilkadziesiąt kilometrów w ciągu jednego dnia. Znaczna część skazańców poruszała się w kajdanach. Dni marszu były przerywane dniami odpoczynku. Wiele ze słabszych fizycznie i psychicznie osób umierało po drodze. Jeden z czołowych symbolistów w malarstwie polskim, Jacek Malczewski, wymalował sporo realizacji poświęconych tematyce Sybiraków oraz ich postojów na tzw. etapach. Poruszające pokazują pokonanych chorobami, wycieńczeniem, głodem i niemocą zesłańców, często w wytartych łachmanach, bez odpowiedniej odzieży i obuwia do jakichkolwiek wędrówek.
Jacek Malczewski, Śmierć na etapie, 1891 r.
Muzeum Narodowe w Poznaniu, fot. Wikimedia, pinakoteka.zascianek.pl
O ich beznadziejnym losie opowiadali swym plastycznym językiem form także inni artyści. W możliwe najsurowszy i najdotkliwszy sposób, bo wedle piekła zadanego Sybirakom. Lecz znalazł się wśród nich ktoś, kto faktycznie przetrwał taką zsyłkę i postanowił udokumentować ją malarsko. Aleksander Sochaczewski, autor wielu dzieł faktograficznych, był katorżnikiem, któremu po wielu latach udało się powrócić do kraju. A było to naprawdę coś niesamowitego! To siła fizyczności z duchową pozwoliły mu przetrwać, które w połączeniu z talentem pokierowały nim do stworzenia i pokazania rzeczywistości represjonowanych w płaszczyznach swoich szkiców i kompozycji obrazowych. Artysta ten obiecał sobie, że jeśli tylko przeżyje to całe piekło, będzie głosić prawdę historyczną o nim przyszłym pokoleniom. I udało się. Dziś jego realizacje prezentowane są w Pawilonie X Cytadeli Warszawskiej. Lecz jest pośród nich dzieło szczególne, które pokazuje czym dla więźniów były te wędrówki i jak żegnali się z Europą oraz całym znanym światem cywilizowanym.
Aleksander Sochaczewski, Pożegnanie Europy, l. 1890-1894 r.
Muzeum Pawilonu X Cytadeli Warszawskiej, fot. Wikimedia
Jego sztandarowe dzieło „Pożegnanie Europy” z tak wielką siłą wyrazu ukazuje dramat tych wszystkich ludzi, którzy zostali oderwani od wszystkiego co było im znane, cenione i miłowane. Od ziemi przodków, rodzin, własnych domów, systemów życia i wartości. Zsyłani w tak odległe miejsca, aby nigdy nie myśleli o ucieczce. Lecz wpierw trzeba było tam dotrzeć, pokonać te ogromne odległości. Wielu z nich nie było to dane, odchodzili po drodze w samotności z dala od najbliższych i najukochańszych osób. Samo przekraczanie granicy kontynentów Europy i Azji przyrównywano do bram czeluści piekielnych. Dlatego w kompozycji malarskiej Sochaczewskiego na słupie granicznym pojawił się cytat z „Boskiej Komedii” Dantego: Porzućcie wszelką nadzieję. Oprócz tego znalazły się tam jeszcze inne napisy takie jak: Boże zbaw Polskę, Jeszcze Polska nie zgi…, Boże pomiłuj. A lamentowali i zawodzili wszyscy, kogo tylko spotkała ta okrutna kara. Wśród skazanych wyrokami caratu byli przedstawiciele różnych stanów, wyznań, narodów i zawodów. Lecz najbardziej wstrząsa to zróżnicowanie napięć emocjonalnych i psychicznych bohaterów obrazu. Podczas, gdy jedni wydają się już pogodzeni z losem, innym było ciężko zdobyć się na taką akceptację. Było to nie do przyjęcia. Tyle strat zadanych, tyle ran na duszy i na umęczonych ciałach, ciosów wymierzonych w pojedyncze jednostki, całe grupy, społeczności. Prób upodlenia i odczłowieczenia. A gdy docierali do miejsca docelowej wędrówki, odcięci od cywilizacji i w wyjątkowo trudnych warunkach klimatycznych pozostawali i byli zdani na siebie. Dla wielu z nich były to okresy porażającej smutkiem wegetacji naznaczone rozpaczliwymi próbami przetrwania. Cześć ich pamięci!
I jednego można być pewnym, że represje te były tak silne, iż Polacy na ponad 50 lat uśpili swe nadzieje na odzyskanie niepodległości.
Jacek Malczewski, Melancholia, l. 1890-1894 r.
Muzeum Narodowe w Poznaniu, Fot. Wikimedia, mnp.art.pl
Tak potężne traumy i tragedie na wiele dekad ukształtowały obraz polskiej rzeczywistości. W doskonały sposób traktuje o tym dzieło Jacka Malczewskiego zatytułowane „Melancholia”, informujące o tym, dlaczego przez dość długi czas nie podjęto żadnego czynu powstańczego przeciwko miażdżącej polityce carów. Wystarczy przyjrzeć się tej kompozycji, aby zrozumieć, że wobec przewagi sił wroga i takiego osłabienia narodu uciskiem, trudno byłoby dokonać pożądanego przełomu. W scenie tej zostali przedstawieni Powstańcy, kosynierzy i ułani. Lecz trzeba przyjrzeć się jeszcze uważniej i wnikliwiej. W znacznej części to dzieci i młodzież. Przyszli wojownicy? Lecz jedynie z białą bronią. W tym miejscu należy przypomnieć Leona Frankowskiego, który liczył nieco ponad 20 wiosen, a już został dowódcą oddziału bez większego doświadczenia wojskowego. Podczas, gdy jego formacja składająca się ze studentów Puławiaków i okolicznych ochotników, posiadała zaledwie kilkanaście strzelb. Pozostałe narzędzia walki to siekiery, kosy, drągi. Co w zestawieniu z doskonałym zaopatrzeniem oddziałów rosyjskich z góry skazane było na klęskę i niepowodzenie. To jedna z przyczyn upadku Powstania Styczniowego. Co nie zmienia faktu, że tęsknota za upragnioną wolnością Ojczyzny była wielka. Wręcz przeogromna. W stronę uchylonego okna spogląda wielu bohaterów. Z wytęsknieniem. A najliczniej kłębią się przy nim Sybiracy w swych charakterystycznych ubiorach, w większości już w podeszłym wieku, po druzgocących przejściach na zesłaniach. Słaniają się i modlą, resztkami sił, chcąc choć na zakończenie żywota doczekać tego momentu wyzwolenia. Żeby zaznać tej świadomości, że ten trud podjęty w 1863 roku, pomimo przegranej, nie był trudem daremnym. I że całe to ich nieszczęście, nie poszło na marne. Że jednak czymś zaowocowało. Niektórym weteranom Powstania Styczniowego się to udało. Doczekali wiekopomnej chwili, kiedy Polska w 1918 roku zrzuciła żelazne kajdany. Wiemy z historii. I co więcej, sam Naczelnik Piłsudski wielokrotnie potem powtarzał, że bez ich ofiarności i poświęcenia, nie byłoby potem możliwe stworzenie tak doskonałej działalności konspiracyjnej, która ułatwiła ruchy patriotyczne na przełomie stuleci, a wraz z nastaniem dogodnego przełomu dziejowego także możliwości do odrodzenia się niepodległego państwa polskiego. Lecz w czasie, gdy ten obraz powstawał, wszystko pozostawało w sferze nadziei, wiary oraz marzeń tamtego pokolenia. Za oknem na obrazie maluje się piękna przestrzeń skąpana w zieleni, lecz pośrodku na granicy uwięzienia narodu, a symboliczną wolnością, stoi postać cała na czarno ubrana. Będąca oznaką, że jeśli znowu zostanie powzięta walka, tam będzie i śmierć nieunikniona, dlatego wszystkie działania zmierzające w tym kierunku powinny być poprzedzone starannymi przemyśleniami.
U progu niepodległości
Analizując historię powszechną z początku XX stulecia, nie sposób pominąć kwestii, że wreszcie Polakom zaczął sprzyjać splot niezwykle korzystnych okoliczności, które podziałały wyjątkowo pożytecznie dla udręczonego narodu. Pierwszym z nich była wojna Rosji z Japonią 1904 roku, w wyniku której została zachwiana równowaga imperium carskiego. Sromotna klęska jaką Mikołaj II poniósł w walce z krajem wyspiarskim sprawiła, że zapanowało spore ożywienie w Królestwie Polskim. W myśl, że wreszcie największy wróg został pokonany. I to dogodny moment, żeby go jeszcze bardziej osłabić. Dlatego lata 1905-1907 wypełniły społeczne i obywatelskie niepokoje. Narastały protesty, a publiczne demonstracje znowuż stawały się coraz to częstsze. I ponownie jak za czasów przed Powstaniem Styczniowym, zaczęli ginąć w nich ludzie. Objęły one swym zasięgiem wiele miast polskich, w tym m.in. Warszawę, Łódź, Radom, Kielce. W efekcie przyniosło to szereg ustępstw caratu wobec różnych sfer życia społecznego i publicznego Królestwa. Drugim równie wielkim przełomem był wybuch I wojny światowej, która zakończyła się dużymi zmianami w Europie, a Polska po wielu latach niedoli i niewoli odzyskała swoje istnienie. Lecz w międzyczasie dokonało się coś niebywałego, a mianowicie ponownie zaczęło się odradzać szkolnictwo wyższe. Początkowo wzrastające niepozornie, żeby nazbyt nie przykuwać uwagi zaborcy. Jak tego dokonano?
Zalążki szkolnictwa wyższego
W 1906 roku założono nieduży Wydział Rolniczy przy Towarzystwie Kursów Naukowych, który dla niepoznaki przemianowano po pięciu latach na Kursy Przemysłowo-Rolnicze przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa na Krakowskim Przedmieściu. Do pokierowania nimi zaproszono ówczesnego dyrektora Akademii Rolniczej w Dublanach, prof. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego, który przyjął propozycję i przeniósł się do Warszawy, aby objąć nowe stanowisko. Wysoki poziom nauczania jaki ówcześnie udało się stworzyć i utrzymać w tej strukturze, jak również rozwój wydarzeń związanych z przepędzeniem Rosjan ze stolicy sprawiły, że w 1916 roku udało się przekształcić Kursy w Wyższą Szkołę Rolniczą. Po dwóch latach zmieniono jej nazwę na Królewsko-Polska Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, a w 1919 roku po jej upaństwowieniu ucięto przedrostek i pozostała SGGW. Pierwszym jej rektorem mianowano profesora Mikułowskiego-Pomorskiego. Odtąd Uczelnia przez ponad stulecie wykształciła wiele pokoleń znakomitych fachowców w różnych dziedzinach i dyscyplinach naukowych niezmiennie służąc swej Ojczyźnie.
Ursynów
W pierwszej dekadzie XX wieku wydarzyło się coś jeszcze, co odmieniło oblicze Ursynowa, który wraz z nastaniem nowego stulecia zaczął przeistaczać się z majątku ziemskiego, prywatnego w ośrodek nauczania i szkolnictwa. Ten proces zaczął zachodzić decyzją ówczesnego właściciela, ordynata opinogórskiego, hr. Adama Krasińskiego, który był jednym z założycieli Seminarium dla Nauczycieli Ludowych obok takich postaci jak m.in. Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus i Leopold Kronenberg. Stąd pomysł, aby udostępnić te tereny na cele edukacyjne. W tamtym okresie została wydana seria pocztówek przybliżających zarówno działalność samego Seminarium, jak i walory przyrodnicze miejscowego pejzażu. W zbiorach Muzeum SGGW znajduje się kartka widokiem jednego z wnętrz pałacowych. Pomieszczenia, gdzie przechowywane były instrumenty muzyczne. W zbiorach Muzeum SGGW znajduje się kartka widokiem jednego z wnętrz pałacowych. Pomieszczenia, gdzie przechowywane były instrumenty muzyczne.
Sala aktowa w Pałacu Ursynowskim, ok. 1907 r.
Fot. Muzeum SGGW
Kolejny właściciel podwarszawskiej posiadłości hrabia Edward Raczyński podtrzymał ten kierunek przeznaczenia Ursynowa. I zaraz po utrwaleniu granic Rzeczpospolitej i wszystkich walkach o nie stoczonych w latach 1918-1920, przekazał te dobra Ministerstwu Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego do potrzeb oświatowych w 1921 roku. Pomnik dedykowany darczyńcy znajduje się przed fasadą pałacową, gdzie obecnie swą siedzibę mają władze Uczelni.
Pomnik hr. Edwarda Raczyńskiego na kampusie SGGW
Fot. ursynow.um.warszawa.pl
Choć wiadomym pozostaje, że to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby Polska nie odzyskała niepodległości w 1918 roku.
Utalentowany uczeń Jana Matejki, Malczewski, doczekał tej chwalebnej chwili. Podobnie jak jego mistrz, który nie zaznał już tego szczęścia, namalował Polonię. Lecz nie smutną i nie w żałobie, a dumną i niezależną, bo wyzwoloną z jarzma zaborczego. Co zresztą widać na jej opromienionym obliczu, na którym maluje się delikatny półuśmiech. Jednakże trzeba dodać, że wcale nie było to łatwe zwycięstwo! Polonia odziana w wojskowy szynel obmywa zakrwawione dłonie po walkach stoczonych przez Polaków w czasie I wojny światowej. Na głowie ma żałobny welon symbolizujący poległych w różnych walkach. Wieńczy ją korona z czasów Kazimierza Wielkiego na znak odradzających się ambicji mocarstwowych narodu oraz tego, że teraz przystąpi on do odbudowy życia społecznego, gospodarczego, politycznego i kulturalnego w nowoutworzonym państwie. A kształtowanie nowej rzeczywistości będzie odbywać się w poszanowaniu do historii przodków i tradycji.
Przeszłość przyszłości! Chciałoby się powtórzyć w ślad za napisem i hasłem na puławskiej Świątyni Sybilli, która wedle założeń księżnej Izabeli Czartoryskiej od początków miała być miejscem podtrzymywania tożsamości narodu. Tak wraz z nastaniem tego pamiętnego roku wszystko to zyskało nowe znaczenie. Wieszczba z czasów konfederacji znalazła swe spełnienie. Polska odradzająca się w dwudziestoleciu międzywojennym stała się „ozdobą Europy”. Tyle światłych i błyskotliwych umysłów ruszyło na przód, aby po ponad stuleciu niewoli wydźwignąć ten kraj z różnych zapaści. Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie odegrała wielką rolę w tym procesie. Na pierwszym statucie Uczelni widnieje podpis Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Określenie „Naczelnik” nie wzięło się tam bez przyczyny. To wracanie myślami i pamięcią do wybitnych autorytetów. Naczelnikiem w czasie Insurekcji mianował się wybitny wódz i generał wojsk polskich – Tadeusz Kościuszko. Przyjęcie tak szlachetnego i wybitnego patronatu, kontynuacji tradycji, traktowane było jako dobra zapowiedź i drogowskaz na przyszłe lata. Zgodnie ze słowami przepowiedni Polska niczym feniks zaczęła powstawać ze zgliszcz i popiołów w pełni splendoru. Dlatego predestynowało to wszystkie dążenia w stronę odbudowy potęgi mocarstwowej. Lecz już nie poprzez monarchię, a demokratyczny ustrój. Dlatego jakże trafionym dziełem Malczewskiego odnoszącym się do tej zmiany, lecz o dziwo powstałym znacznie wcześniej jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, jest obraz ze sceną ukazującą jak Polonia zrzuca kajdany, a jednocześnie spada jej z głowy korona królewska. I ten rok 1918, który przyniósł ze sobą taką radość oraz wolność, jednocześnie zrodził wiele zapytań co do przyszłości państwa. Warto zauważyć, że SGGW początkowo miała dodane w nazwie określenie „Królewsko-Polska”, a w 19-tym roku odstąpiono już od tego.
Jacek Malczewski, Polonia I, 1918 r.
Muzeum Narodowe w Kielcach, Fot. Wikimedia, mnki.pl
Jacek Malczewski, Widzenie. Polonia, 1897 r.
Fot. Dom Aukcyjny Agra-Art, Polish Masters of Art
Co nie zmienia tego, że pomimo nowej wizji przyszłości, poprzez liczne działania polityczne, architekturę i sztukę, często wracano do chlubnej przeszłości Rzeczpospolitej Obojga Narodów, po to, ażeby przypominać o tych odległych korzeniach i na nich wznosić „gmach” nowego i nowoczesnego państwa. Ambicje sięgały daleko. W stolicy miała powstać dzielnica Marszałka Piłsudskiego z monumentalną arterią komunikacyjną, budynkami użyteczności publicznej, zamknięta z jednej strony Świątynią Opatrzności Bożej. Był to kolejny zwrot na osi czasu do czasów Sejmu Czteroletniego i jego najwspanialszego owocu, jakim była Konstytucja z 3 maja 1791 roku. Już wtedy zamierzano wznieść taką świątynię jako wotum dziękczynne, lecz jak wiadomo kolejne rozbiory udaremniły te plany. Powrót do tego okresu był kolejnym komunikatem „Budowniczych II RP”, że to dziedzictwo osiągnięć z czasów epoki stanisławowskiej jest pamiętane i doceniane i, że będzie ono kontynuowane należycie. Ale te wszystkie śmiałe plany obejmowały także inne sfery życia publicznego, dotyczące m.in. rozwoju oświaty. Ziemię pod budowę przyszłej SGGW nabył pierwszy rektor Uczelni prof. Józef Mikułowski-Pomorski. Budowę pierwszej historycznej siedziby rozpoczęto w latach 2o-tych i wraz z sąsiadującą Szkołą Główną Handlową tworzyły one tzw. Dzielnicę Wiedzy.
Oczywiście ten znakomity okres prosperity międzywojnia nigdy nie miałby szans się ziścić, gdyby nie tak zaciekła obrona granic, odparcie ataku bolszewików w 1920 roku, a także walki i plebiscyty o przyłączenie Śląska. Liczny udział grona akademickiego SGGW w tych staraniach został przybliżony w wirtualnej wystawie „Pierwsi wśród równych”. Nie sposób też pominąć faktu, że wśród studentów związanych z Uczelnią byli także żołnierze z Pierwszej Kompanii Kadrowej sformowanej przez Józefa Piłsudskiego w 1914 roku jako zaczątek Wojska Polskiego. Byli to m.in.: Leon Bąkowski ps. Kirkor, Bolesław Pągowski „Orwicz”, Tadeusz Głodowski „Boruta”.
A na kończenie prezentacja portretu konnego Józefa Piłsudskiego z 1928 roku. Dla przypomnienia należy dodać, że po ucieczce z Petersburga w 1901 roku Piłsudski przedostał się do Galicji dzięki pomocy Jana Miklaszewskiego, przyszłego profesora SGGW, a także jednego z jej rektorów w latach 1936-1939 i w okresie okupacji niemieckiej do 1944 roku. Ówczesnego działacza PPS i pracownika lasów Ordynacji Zamoyskich. Bo gdyby nie to solidaryzowanie się, gdyby nie te usiłowania rozliczne, nie byłoby Polski. Wolnej Polski, takiej o jakiej marzyli Sybiracy i rodacy na wielkiej emigracji. Takiej, o jaką walczyli Konfederaci, Powstańcy Kościuszkowscy, żołnierze Legionów Polskich, uczestnicy Powstania Listopadowego i Styczniowego. Działacze ruchów konspiracyjnych i patriotycznych.
I nasi szli w bój! Za mowę i język ojczysty, ziemię po przodkach dziedziczoną. Za tożsamość i przeszłość historyczną, aby naród mógł ją z dumą podtrzymywać. W końcu My Polaki!, jak wykrzykiwały dzieciątka oddzielone od swych rodzin z poematu Słowackiego „Anhelli”. My Polaki! Swoją tradycję, kulturę i obyczajność mamy, a od 1918 roku także swój kraj. Cześć i chwała bohaterom!